Moskwa
-
- Łatwiej powiedzieć kim nie jest. - mruknął jeden z żołnierzy, na co drugi po chwili odparł:
- Kawał drania, ot co. Twardy skurwiel, który karierę w wojsku zaczął od Czeczenii, później był najemnikiem i tak zwanym doradcą wojskowym w krajach trzeciego świata, gdzie tak naprawdę robił za zwykłego najemnika. Gdy wrócił do Rosji, zaangażował się na poważnie w robotę dla mafii sołncewskiej. Podobno dochrapał się do wysokiego stanowiska. Podczas porachunków podpadł władzom i trafił do pierdla na dożywocie. Nie minęło wiele czasu i owinął sobie całe więzienie wokół palca, więc gdy wybuchła apokalipsa zorganizował bunt i uciekł po tym jak rozwalił ze swoimi ludźmi większość strażników i część więźniów. Zaczął walczyć o wpływy w walącym się kraju, wykroił podobno dla siebie Charków na Ukrainie, ale coś go stamtąd wyrzuciło. Dołączył dla Czerwonych, bo nie miał gdzie się podziać, ale wielu dybało na jego życie. A oni potrzebowali takich jak on. Zorganizował sporo udanych akcji w Moskwie, ale jest tu przejazdem, sytuacja w mieście się stabilizuje. Przyjechał, bo ci na górze chcą wyczaić, kim są ci ludzie, z którymi walczymy. W sensie kim są dokładnie i kto ich zaopatruje. Wiele czasu spędza w rozjazdach po całej Rosji i nie tylko, dzięki niemu przyłączono do Czerwonych kilka miast na Syberii, z którymi stracili kontakt jakiś czas temu, jego ludzie destabilizują też Ukrainę, żeby włączyć ją do naszej strefy wpływów. Nie wiem ile z tego to prawda ani tym bardziej ile jeszcze możemy się o nim dowiedzieć. -
— Hmm. — Niewyraźny mruk zza przyłbicy był jedynym słyszalnym komentarzem Potomkina na tą sytuację. Choć historii Araszki nie można było odmówić ciekawych walorów, tak Potomkin nie zapałał do niego sympatią. Człowiek, który walczył, nosząc tak wiele mundurów, a także bogate garnitury i więzienne pasiaki… Potężny, mafijny gracz, a równocześnie żołnierz i strateg. Co ten człowiek trzymał w swym umyśle?
-
- To, co mówimy, to pewne rzeczy. A przynajmniej najbardziej prawdopodobne. Bo są też plotki, według których jest bękartem Putina, przeżył ugryzienie Zombie, ale zachował świadomość i aby żyć, musi jeść ludzkie mięso i dużo więcej. Jak dojedziemy na miejsce to poszukaj kucharza, taki łysy, niski grubas, prowadzi zakłady. Możesz obstawić jakąś plotkę i wygrać albo przegrać ładne sumki.
-
— Pff. — Potomkin po raz pierwszy od długiego czasu szczerze parsknął śmiechem. — Brzmi jak dobry biznes. Plotki, których nie da się udowodnić w jedną lub drugą stronę, a kucharz będzie trzymał kasę wiecznie.
-
- Raz na miesiąc Araszko bierze od niego listę i po kolei wszystkie dementuje lub potwierdza, chyba że coś jest bardzo niewygodne. I wtedy można coś wygrać, ale i tak kucharz i sam Araszko dostają z tego najwięcej.
-
— Ta… Rozumiem. — Żachnął się. — Zobaczymy. Może sam wezmę w tym udział. A ty, Kostia? Czy masz mądrzejsze sposoby na marnowanie żołdu? — Spojrzał na towarzysza.
-
- Wódka, zagryzka, wczasy na Krymie. - skomentował krótko, a jeden z żołnierzy parsknął śmiechem.
- Uwierz mi, że dziś Krym to najgorsze miejsce na wczasy: Nasi, Rosjanie, którzy się z nami tłuką, Ukraińcy, którzy tłuką się z nami i z nimi, a nawet Turcy, którzy tłuką każdego, kto popadnie. Niezły pierdolnik, ot co. - skomentował. -
— Szkoda. — Mruknął. — Zawsze chciałem na emeryturę wybrać się do Odessy, ale chyba się nie doczekam.
-
Ten post został usunięty!
-
- Bez przesady, nasi mówią, że jeszcze dwa, trzy lata, i wygramy wszystkie te wojenki, więc może dożyjesz?
-
— Synu. — Potomkin spojrzał na żołnierza wzrokiem, który w szczelinie przyłbicy nie ukrywał niczego, a tylko zmęczenie. — Zbyt wiele razy w życiu słyszałem, że jeszcze rok, dwa i będzie po wszystkim. Teraz nie będzie inaczej.
-
- W coś trzeba wierzyć. - mruknął ponuro, jakby i jemu udzielił się twój ponury nastrój.
//Jeśli chcesz o coś zapytać albo o czymś pogadać to śmiało, jeśli nie, to napisz po prostu, że czekał, i w następnym poście jesteśmy na miejscu.// -
Czekał.
// Szybko, szybko. //
-
Wasz nowy przydział niewiele różnił się od poprzedniego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, mianowicie dawne ulice, place i chodniki zryte były okopami, które wzbogacono o przeszkody dla czołgów, pola minowe, zasieki i rozmaite pułapki. Okopy były jednak bardziej rozbudowane, przypominało ci to nie nowoczesne pole bitwy czy nawet Afganistan, ale bardziej jakieś pole bitwy z czasów I wojny światowej. W okopach i bunkrach było gwarno, kręciło się tam wielu żołnierzy, zajętych przeważnie wypatrywaniem oczu na przedpolu linii obronnych, czyszczeniem broni, budową kolejnych min i innych improwizowanych ładunków wybuchów i tak dalej. Wy jednak skręciliście w prawo, mijając linię frontu. Tyły były o wiele przyjemniejszym miejscem, zwarta zabudowa, tak stara jak i zupełnie nowa, zawierała kantynę, baraki, garaże, warsztaty, zbrojownię i wiele więcej. Was wysadzono na błotnistym placu po środku tego wszystkiego.
- Zameldujcie się tam. - poradził tobie i twojemu kompanowi jeden z towarzyszących wam do tej pory żołnierzy i odszedł do swoich spraw. Budynek, o którym była mowa, był najbardziej imponujący ze wszystkich, mogłeś się tylko domyślać, czym był przed apokalipsą i wojną, ale już na pierwszy rzut oka wyglądał na miejsce zamieszkania dowódcy. -
“Dobry dupiastego początek. Który to już raz z kolei?” Zapytał samego siebie. Nie tak, by miał siłę, by temu zaprotestować. Trudno byłoby mu bez tego żyć.
Skinął głową na towarzyszy, po czym raźnym marszem poszedł do budynku. -
Konstanty ruszył za tobą, bo i jego cała sprawa dotyczyła. Już przed wejściem zauważyliście pewną zmianę, mianowicie mijani wcześniej żołnierze byli brudni, nieogoleni, odziani w coś, co tylko umownie można nazwać mundurami. Za to ci pilnujący wejścia do budynku odziani byli tak, jak przed apokalipsą nosili się żołnierze elitarnego Specnazu, w czarne mundury, hełmy, kamizelki kuloodporne, a i uzbrojeni byli niezgorzej, każdy miał pistolet w kaburze, nóż bojowy, kilka granatów i nowoczesny karabinek z rodziny AK. Popatrzyli na was, ale pozwolili wejść, najwidoczniej uprzedzeni o waszym przybyciu. Z kolei w środku zastaliście coś, czego byście się w ogóle nie spodziewali, czyli ład i czystość. Kimkolwiek był ten Araszko, musiał rzeczywiście być kimś, bo na utrzymanie tego budynku w takim stanie potrzebny byłby co najmniej batalion sprzątaczy.
-
Potomkin powstrzymał samego siebie przed gwizdnięciem z wrażenia. Od czasu, gdy wszystko jebło na łeb na szyję, rzadko kiedy widywał takie pałace. Ten cały Araszko nie miał lepszych pomysłów na marnowanie zasobów?
W każdym razie rozejrzał się dookoła, chcąc dowiedzieć się, gdzie jest to miejsce, gdzie mieli się zameldować. -
Mogłeś zapytać goryli na zewnątrz, bo tutaj nie widziałeś nikogo, kto mógłby udzielić ci rady.
- Ja bym poszukał na górze. - powiedział Konstanty. - Szychy zawsze siedzą na górze. - dodał, wskazując na spiralnie skręcone schody, które z lewej i prawej otaczały ścianę przed wami, a którymi wejść można było na piętro. -
— Hmph. Dobrze kminisz. — Mruknął w odpowiedzi i nie zwlekając zbyt długo, udał się schodami na górę.
-
Wyżej panował równie wielki porządek jak na dole, co wciąż było przyjemnym zaskoczeniem. Tam też w końcu panował jakiś ruch, widziałeś bowiem pomieszczenia pełne ludzi, w których ciągle nad czymś dyskutowano, pisano, komunikowano się z innymi, tak z pomocą telefonów, jak i starych telegrafów, w dzisiejszych czasach ciężko o dobry, przedwojenny sprzęt, zwłaszcza tutaj. No i do telegrafów nie da się włamać, jak mówił ci kiedyś jeden z oficerów politycznych.
- Wy do szefa? - usłyszeliście zza swoich pleców, gdy wałęsaliście się po piętrze już jakiś czas.