Moskwa
-
— Szkoda. — Mruknął. — Zawsze chciałem na emeryturę wybrać się do Odessy, ale chyba się nie doczekam.
-
Ten post został usunięty!
-
- Bez przesady, nasi mówią, że jeszcze dwa, trzy lata, i wygramy wszystkie te wojenki, więc może dożyjesz?
-
— Synu. — Potomkin spojrzał na żołnierza wzrokiem, który w szczelinie przyłbicy nie ukrywał niczego, a tylko zmęczenie. — Zbyt wiele razy w życiu słyszałem, że jeszcze rok, dwa i będzie po wszystkim. Teraz nie będzie inaczej.
-
- W coś trzeba wierzyć. - mruknął ponuro, jakby i jemu udzielił się twój ponury nastrój.
//Jeśli chcesz o coś zapytać albo o czymś pogadać to śmiało, jeśli nie, to napisz po prostu, że czekał, i w następnym poście jesteśmy na miejscu.// -
Czekał.
// Szybko, szybko. //
-
Wasz nowy przydział niewiele różnił się od poprzedniego, przynajmniej na pierwszy rzut oka, mianowicie dawne ulice, place i chodniki zryte były okopami, które wzbogacono o przeszkody dla czołgów, pola minowe, zasieki i rozmaite pułapki. Okopy były jednak bardziej rozbudowane, przypominało ci to nie nowoczesne pole bitwy czy nawet Afganistan, ale bardziej jakieś pole bitwy z czasów I wojny światowej. W okopach i bunkrach było gwarno, kręciło się tam wielu żołnierzy, zajętych przeważnie wypatrywaniem oczu na przedpolu linii obronnych, czyszczeniem broni, budową kolejnych min i innych improwizowanych ładunków wybuchów i tak dalej. Wy jednak skręciliście w prawo, mijając linię frontu. Tyły były o wiele przyjemniejszym miejscem, zwarta zabudowa, tak stara jak i zupełnie nowa, zawierała kantynę, baraki, garaże, warsztaty, zbrojownię i wiele więcej. Was wysadzono na błotnistym placu po środku tego wszystkiego.
- Zameldujcie się tam. - poradził tobie i twojemu kompanowi jeden z towarzyszących wam do tej pory żołnierzy i odszedł do swoich spraw. Budynek, o którym była mowa, był najbardziej imponujący ze wszystkich, mogłeś się tylko domyślać, czym był przed apokalipsą i wojną, ale już na pierwszy rzut oka wyglądał na miejsce zamieszkania dowódcy. -
“Dobry dupiastego początek. Który to już raz z kolei?” Zapytał samego siebie. Nie tak, by miał siłę, by temu zaprotestować. Trudno byłoby mu bez tego żyć.
Skinął głową na towarzyszy, po czym raźnym marszem poszedł do budynku. -
Konstanty ruszył za tobą, bo i jego cała sprawa dotyczyła. Już przed wejściem zauważyliście pewną zmianę, mianowicie mijani wcześniej żołnierze byli brudni, nieogoleni, odziani w coś, co tylko umownie można nazwać mundurami. Za to ci pilnujący wejścia do budynku odziani byli tak, jak przed apokalipsą nosili się żołnierze elitarnego Specnazu, w czarne mundury, hełmy, kamizelki kuloodporne, a i uzbrojeni byli niezgorzej, każdy miał pistolet w kaburze, nóż bojowy, kilka granatów i nowoczesny karabinek z rodziny AK. Popatrzyli na was, ale pozwolili wejść, najwidoczniej uprzedzeni o waszym przybyciu. Z kolei w środku zastaliście coś, czego byście się w ogóle nie spodziewali, czyli ład i czystość. Kimkolwiek był ten Araszko, musiał rzeczywiście być kimś, bo na utrzymanie tego budynku w takim stanie potrzebny byłby co najmniej batalion sprzątaczy.
-
Potomkin powstrzymał samego siebie przed gwizdnięciem z wrażenia. Od czasu, gdy wszystko jebło na łeb na szyję, rzadko kiedy widywał takie pałace. Ten cały Araszko nie miał lepszych pomysłów na marnowanie zasobów?
W każdym razie rozejrzał się dookoła, chcąc dowiedzieć się, gdzie jest to miejsce, gdzie mieli się zameldować. -
Mogłeś zapytać goryli na zewnątrz, bo tutaj nie widziałeś nikogo, kto mógłby udzielić ci rady.
- Ja bym poszukał na górze. - powiedział Konstanty. - Szychy zawsze siedzą na górze. - dodał, wskazując na spiralnie skręcone schody, które z lewej i prawej otaczały ścianę przed wami, a którymi wejść można było na piętro. -
— Hmph. Dobrze kminisz. — Mruknął w odpowiedzi i nie zwlekając zbyt długo, udał się schodami na górę.
-
Wyżej panował równie wielki porządek jak na dole, co wciąż było przyjemnym zaskoczeniem. Tam też w końcu panował jakiś ruch, widziałeś bowiem pomieszczenia pełne ludzi, w których ciągle nad czymś dyskutowano, pisano, komunikowano się z innymi, tak z pomocą telefonów, jak i starych telegrafów, w dzisiejszych czasach ciężko o dobry, przedwojenny sprzęt, zwłaszcza tutaj. No i do telegrafów nie da się włamać, jak mówił ci kiedyś jeden z oficerów politycznych.
- Wy do szefa? - usłyszeliście zza swoich pleców, gdy wałęsaliście się po piętrze już jakiś czas. -
Potomkin odwrócił się całą osobą, by zobaczyć kto za nimi stoi.
— Zameldować się. -
- Aaa, no tak. - powiedział młody mężczyzna z eleganckim wąsikiem, ubrany w czysty i uprasowany mundur. - Bohaterowie wojenni. Stary czeka na was od godziny. Chodźcie, zaprowadzę was. - dodał i minął was obu, idąc korytarzem dalej.
-
Potomkin spojrzał na Kostię i wzruszył ramionami. Ten, który wszystkim tutaj trzęsie, chce ich zobaczyć. Będzie grubo. Poszedł za wąsikiem.
-
Nie szliście długo, a mijani po drodze strażnicy wyglądający jednocześnie jak weterani niejednej wojny czy zimnokrwiści najemnicy, jak i żołnierze prosto z jednej z parad na Placu Czerwonym, a także rozmaity personel cywilny sprawiali, że coraz bardziej czułeś, że to kwatera dowodzenia z krwi i kości oraz dobrze naoliwiona maszyna. Wasz kompan zostawił was pod drzwiami pilnowanymi przez parę strażników.
- To tutaj. Wejdźcie obaj lub pojedynczo, jak wolicie. Po rozmowie będę tu gdzieś na was czekał, żeby znaleźć wam pożyteczne zajęcie. -
— Chodź Kostia, wchodzimy. — Skinął hełmem na towarzysza i przeszedł z nim przez futrynę, by spotkać się z osławionym, mitycznym Araszką.
-
Pomieszczenie, do którego weszliście, było dość spore, ale nie można uznać go za luksusowe. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ten, kto tu mieszka, nie potrzebuje wygód do życia, pokazywało to proste łóżko w jednym z rogów pomieszczenia, niewielka toaleta zakryta parawanem po drugiej i sporych rozmiarów piec kaflowy. Jednak człowiek ten był też w pewien sposób sentymentalny lub to wspomnienia i doświadczenie były dla niego luksusami, ponieważ na ścianach widniało wiele obrazów, oprawionych w ramki wycinków z gazet, zdjęć, różnych przedmiotów i trofeów. Resztę pomieszczenia zajmowały szafki i regały pełne książek, teczek i segregatorów oraz wielkie biurko, a na nim jeszcze więcej papierzysk, laptop i rozmaite urządzenia biurowe. Stały tam też trzy fotele po jednej stronie, dla gości, i jeden większy po drugiej stronie biurka, obecnie pusty. Starszyna, choć pewnie jego ranga była w praktyce o wiele wyższa i zapewne mówiono tak nań z przyzwyczajenia lub z innego powodu, Araszko spacerował po gabinecie, na wpół żując, na wpół paląc cygaro, które odłożył do popielniczki na wasz widok. Widać po nim było, że przynajmniej większość historii, jakie po nim krążyły, były prawdziwe: przynajmniej sto dziesięć lub nawet więcej kilogramów żywej masy, w większości mięśni, rozciągnięte na ponad dwóch metrach wzrostu. Uwagę zwracała jego łysa czaszka, co do której nie miałeś pewności, czy ogolił się tak celowo, czy było to niezamierzone. Ubrany był w zwykły czarny mundur, na którym jednak miał naszywki z flagami i napisami symbolizujące miejsca, w których był: Rosja, Czeczenia, Ukraina, Somalia, Sudan, Czad, Egipt i inne, a także takie przedstawiające czaszki, piszczele i prawosławne krzyże. Obok kieszeni na klatce piersiowej wisiało zapisane cyrylicą motto: “Wybrani nie mają wyboru”. W kaburze na biodrze tkwił jakiś pistolet, a u pasa wisiała kabura z rewolwerem. Przyglądając mu się, doliczyłeś się przynajmniej trzech noży, z czego jeden był ukryty w pochwie na przedramieniu, drugi w cholewie buta, a trzeci, największy, widniał przy pasie. Gębę miał nie wyjściową, przynajmniej teraz. Kiedyś może i był przystojny, ale lata spędzone na polach walki dały o sobie znać w postaci zmarszczek, worów pod oczami oraz licznych blizn i szram, które zadać mogły broń biała, odłamki czy nawet kule, które minęły go o włos.
- Słyszałem o was dużo dobrego, panowie. - rzucił, wskazując wam fotele, a sam zajął miejsce w swoim. - Bohaterowie Czerwonych, co? Nie liczcie na taryfę ulgową ze względu na reputację, nie tu, gdzie rządzi Aleksand Araszko, jasne? -
Zza cienia swego hełmu, źrenice Potomkina świdrowały postać Araszki. Człowiek swoje przeżył, to było pewne, jego twarz dobitnie o tym mówiła. Był w kilku miejscach, bo CKMista wątpił, że naszywki przyczepił sobie od czapy. Był przygotowany na wiele rzeczy, sądząc po ilości oręża, jaką dźwigał na sobie, nawet w biurze.
Swój człowiek, chciałoby się rzecz, a jednak coś nie pasowało.Mężczyzna skinął głową na znak twierdzącej odpowiedzi, po czym zajął jedno z miejsc, usadawiając swój rynsztunek na kolanach.