Zielona Zatoka
-
— Niczym nie chcemy rządzić, panie Belring. — Odpowiedziała głośno, nie pozwalając mu odejść. — Gdyby rzeczywiście tak było, nie stałabym tu teraz i nie była gotowa do złożenia mojej propozycji, która jak mniemam, może przynieść korzyści obu stronom.
-
Prychnął pod nosem z widoczną pogardą i nawet się nie odwrócił, choć zatrzymał się po kilku krokach.
- Jaka to niby propozycja? -
— Ten, którego przedstawiam, jest osobą ceniącą sobie prywatność oraz spokój. — Odpowiedziała. — Szukając miejsca, w którym mógłby się nimi cieszyć, znalazł położoną niedaleko zatokę, na pewno mości panie wiesz, o czym mówię. Ten, którego przedstawiam, nie jest jednak dzikusem, który bez słowa zagarnia ziemię, dlatego też wysłał mnie z tą propozycją: jedynie w zamian za pozostawienie go oraz zatoki w spokoju, zobowiązał się do zapewnienia go całemu okolicznemu wybrzeżu. Rozumiem przez to odpędzanie morskich łupieżców, piratów czy korsarzy. Spokój jest uniwersalnym dobrem, czyż nie jest tak, panie Belring?
-
Stał chwilę w milczeniu, aż w końcu odwrócił się do ciebie.
- Niech będzie, że się zgodzę. Czy jeśli przystanę na jego warunki, powiesz mi, kim jest? Czy może sam mam wysłać ludzi do tej zatoki, aby dowiedzieli się tego w moim imieniu? -
“Rozegraj to ostrożnie, Tissaen.” Ostrzegła samą siebie w duchu, słysząc słowa Belringa. “Zaszła daleko, nie zaprzepaść tego.”
— Jak już mówiłam, ten którego przedstawiam, prócz spokoju, ceni sobie także prywatność, dlatego nie poczuwam się do ujawniania jego imienia ani otaczających go informacji. Mogę jedynie powiedzieć, że większość zwraca się do niego per “Kapitan”. Ewentualnie, jeżeli mości panu na tym zależy, mogę zapytać Kapitana, czy nie zechciałby samemu się przedstawić. -
Zamyślił się na chwilę i teraz to on ważył ostrożnie każde wypowiedziane słowo:
- Dobrze. Póki co, nie będę mu przeszkadzać, kimkolwiek jest i cokolwiek robi. Ale chcę, aby stawił się tu jutro wieczorem osobiście, abyśmy mogli omówić warunki umowy. Przyjmę go w moim domu, na uczcie, niech odda mi ten honor i zjawi się osobiście, z niewielką świtą. Zbrojni nie będą konieczni, ręczę na swój rycerski honor przed wszystkimi tu zebranymi, że włos wam z głowy nie spadnie, dopóki będziecie w moich progach, nawet jeśli zdecyduję się odmówić. To jest moja oferta. Przekaż mu ją. Jeśli się nie zgodzi, niech żaden z was nie próbuje pojawić się tu z powrotem. Jeśli jednak się zdecyduje, czekam o omówionej porze.
Machnął ręką i skłonił ci się lekko, wracając do swojej wieży, a wraz z nim jego świta. Negocjacje skończone, przynajmniej początek. Może i nie zgodził się od razu, ale nie kazał ci się wynosić ani nie postanowił cię zabić czy wziąć do niewoli, a to już spory plus. -
Dla Tissaen to było wystarczające; załatwiła w pojedynkę więcej, niż którykolwiek z tych durni pod rozkazami Kapitana mógłby osiągnąć. Czas wracać i omówić wszystko z panem zieloną mordą.
Sama ukłoniła się lekko, żegnając Belringa, po czym powróciła za mury. -
Nikt nie próbował cię zatrzymać, a twoje przybycie widocznie uszczęśliwiło twoich kompanów, którzy pewnie obawiali się najgorszego.
- I jak? - zapytał jeden z Goblinów, widocznie niepewny, czy jeśli uszłaś z życiem z negocjacji to automatycznie oznacza to sukces. -
— Stoję tutaj w jednym kawałku, a ty się jeszcze pytasz? — Spojrzała na niego. — Pewno, że zajebiście! Zgodził się nawet. — Odpowiedziała z wigorem, ale nie przesadnie głośno. —Tylko jeszcze chce pogadać osobiście z Kapitano i będziemy mieli wszystko obcykane na cacy.
-
Przyjęli tę informację z większym lub mniejszym entuzjazmem, uznając jednocześnie, że skoro negocjacje skończone, można się stąd zabierać i tak też uczynili. Nie minęło wiele czasu, a twój rydwan dotarł z powrotem do pirackiej zatoki. Wilczy Jeźdźcy zostali z tyłu, słusznie chcąc się upewnić, że szlachcic nie wysłał za wami kogoś, kto miałby was śledzić.
-
Za to Tissaen ruszyła prosto do Kapitano; nie wiedziała do końca, jak zareaguje na wieść o zaaranżowaniu mu spotkania z Belringiem, ale wolała mieć to za sobą prędzej, niż później.
-
Zastałaś go rzecz jasna w swojej kajucie, gdzie palił fajkowe ziele, stojąc nad rozłożonymi na stole mapami i innymi świstkami papieru z jakimiś rysunkami czy zapiskami.
- No? - zapytał, zostawiając papiery i podchodząc do ciebie. Wyjął fajkę z ust i dmuchnął ci dymem w twarz. - Jak było? -
— A jak miało być? — Odpowiedziała, odganiając dłonią dym. Skrzyżowała ręce na piersi. — Miałam załatwić, to załatwiłam. Zgodził się na wszystko.
-
Uśmiechnął się szeroko i poklepał cię po policzku.
- No, żeś mnie zaimponowała. - powiedział, wracając do stołu. Zasiadł na jednym z foteli i wskazał ci ręką drugi. - I co gadał, hę? -
— Noooo… To zara, bo jest jeszcze jedna taka rzecz. — Spojrzała na Kapitano, nie ruszając się z miejsca. — Ten gość chce z tobą pogadać jutro wieczorem.
-
Nie wpadł z miejsca w furię, ale jego wesołość nieco przygasła.
- No tak jak załatwione, kurwa rzesz mać no?! - wydarł się w końcu. - Chuja załatwione, bo skoro chce, żebym z nim pogadał to znaczy, że bendziem gadać wtedy o interesach, proste. A mnie średnio siem chce tam pchać, bo może już za mojo buźko wystawili listy gończe, a zadekowałem siem tu po to, żeby tu siedzieć i siem nie wychylać, jasne?!
Po tej tyradzie wstał z fotela i udał się do barku, pociągając kilka solidnych łyków z jakiejś butelki, którą stamtąd wyciągnął. Ponownie zajął swoje miejsce i postawił ją na stole przed sobą.
- Ne, ja nie idem. Ty idziesz, dam ci trochę chłopa do obrony i jakiego ciecia, co siem bendzie za mnie podawać, ale gadać masz ty, jasne? -
Tissaen podczas tej tyrady wyłącznie stała, starając się nie prowokować dalszego gniewu Kapitano. Dopiero kiedy skończył, w ogóle postanowiła otworzyć usta:
— Wystarczy mi tylko mała świta. A co do ciecia, zgoda, ale muszę ustalić z tobą kilka rzeczy, w razie gdyby gość pytał o nie. I obetnij język temu cieciowi albo wybierz takiego, co już go stracił. -
- Zrobi siem. Coś jeszcze?- mruknął, pociągając jeszcze raz z butelki. - Ja chujkowi i tak nie ufam, to ci porządnom obstawe dam.
-
— Nie, świta ma być mała. — Odparła. — Ten Belring jest na tyle głupi, że chyba dotrzyma swojego słowa, a im więcej cieci mi dasz, tym większa szansa na to, że któryś palnie jakąś głupotę i zrobi się nieprzyjemnie, a tego nie chcemy.
-
- No to Wilcze Chłopy pójdo, oni se poradzo. - uznał kapitan, chyba rzeczywiście dobierając najlepsze Gobliny ze wszystkich możliwych. - I Drowo, on też by mógł pójść.