Plantacja Fitzsimmonsów
-
Jannet miała pewne słowa, które chciała im powiedzieć, ale to tylko rzuciłoby podejrzenia na jej osobę, gdy reszta już tu przybędzie. Pokiwała przecząco głową.
-
Wstał i uchylił ci kapelusza po czym wraz ze swoimi ludźmi błyskawicznie opuścił strych. Rzeczywiście, hałas, jaki spowodowałaś, a później wystrzały z rewolweru wzbudziły czyjąś uwagę. Ktoś dobijał się do drzwi, a nawet wołał cię po imieniu, ale nie dało to wiele przez barykadę ze skrzyń. Dopiero po kilku minutach do środka weszli kolejno Jimmy i Clyde, omiatając pomieszczenie lufami rewolwerów. Po ich twarzach mogłaś poznać, że nie mieli zielonego pojęcia co tu się stało. Jimmy schował broń do kabur i przeczesał raz jeszcze cały strych, a stary Partyzant klęknął przy swoim człowieku, sprawdzając jego tętno, co było pustym i daremnym działaniem, skoro leżał w kałuży krwi, a później zamknął mu oczy. Spojrzał na ciebie pustym wzrokiem, nie widziałaś w nim gniewu, właściwie nie widziałaś nic. Pewnie widział już śmierć wielu ludzi, których prowadził do boju, większość z nich pochował, a ten młody rewolwerowiec mógł być mu szczególnie bliski. Ciężko powiedzieć jak zareaguje na wieść o jego zdradzie.
- Jak? - wykrztusił tylko, po czym odwrócił się i odszedł do okna, aby znów skupić się na obronie domu plantatorów. -
Nie będąc w stanie powiedzieć czegokolwiek przez knebel tkwiący w jej ustach, pokręciła tylko głową. Będzie musiała opowiedzieć im każdy szczegół, wiedziała o papierach w kurtce partyzanta, ale domyślała się, że inni wcale nie będą musieli uwierzyć w ich wiarygodność, szczególnie jeżeli wspomni o nich w nieodpowiednim momencie. Przedstawi wszystko po kolei, by nie pozostawić żadnych wątpliwości, jednak na razie mogła tylko czekać.
-
Gdy upewnił się, że poza nim, tobą, Clydem i trupem nikogo nie ma na strychu, Jimmy podszedł do ciebie i zdjął ci knebel, pozostawiając jednak wszystkie więzy na miejscu. Nie zapytał o nic, ale po jego pytającym i nieco zatroskanym wyrazie twarzy od razu domyśliłaś się, że liczy nie tylko na wyjaśnienie tego wszystkiego, ale i na dobre wyjaśnienie, które rzeczywiście może mieć sens.
-
Jannet nie zamierzała niczego ukrywać. Opowiedziała wszystko, od momentu w którym zamaskowani ludzie po raz pierwszy ukazali się w oknie. Mówiła o tym, jak dostali się na strych, jak próbowała zaalarmować resztę, powtórzyła każde ich słowo o kawalerii i złożonej propozycji, na samym końcu opisując śmierć partyzanta i wieści o jego zdradzie, której dowodem miały być papiery w ubraniach.
-
- To… No, to ma sens. - powiedział w końcu Jimmy, układając sobie wszystko w głowie. - Właściwie to nie ma. Ale ci wierzę, bo ciężko mi inaczej wytłumaczyć śmierć tego tutaj.
- To ma sens. - mruknął Clyde, ale chyba nie o twojej wypowiedzi. W dłoni trzymał złożoną kartkę papieru, lekko poplamioną krwią. Rozłożył ją i przeczytał, a w każdej chwili gniew na jego twarzy był coraz bardziej widoczny.
- Idę kogoś zastrzelić. - powiedział przez zaciśnięte zęby, oddając papier Jimmy’emu. Ten również go przeczytał i gwizdnął z podziwem.
- No dobra, przyznam, że gość chciał nas ładnie wrobić i pewnie by mu się to udało. W skrócie to ten papier potwierdza to, co powiedziałaś właśnie na jego temat. -
— Czyli to rzeczywiście on był wtyką… — Mruknęła, patrząc na ciało partyzanta. Wciąż jednak nie rozumiała jednego: dlaczego wtedy, gdy tamci ludzie przybyli, nawet nie próbował zawołać o pomoc z dołu? Jannet mogła teraz tylko się tego domyślać.
— Ale chyba dzięki temu wychodzi na to, że możecie mnie w końcu rozwiązać, nie? — Spojrzała na Jimmiego. -
Biorąc pod uwagę, że wręcz zdawał się czekać na ich przybycie, to mogłaś podejrzewać, że był wtajemniczony w pojawienie się tych ludzi, kimkolwiek byli. Najwidoczniej jednak nie uprzedzono go, że są tu, aby wykonać na nim wyrok, wtedy może zareagowałby inaczej.
- Osobiście wolę cię taką, ale potrzeba nam teraz każdej pary rąk i rewolweru, jeśli chcemy jeszcze trochę pożyć. - powiedział i podszedł bliżej, w ciągu kilku chwil rozplątując wszystkie twoje więzy. - Jak dojdziesz do siebie to chodź na dół, dostaniesz broń i pomożesz w obronie. -
Szybko roztarła swoje nadgarstki.
— Dojść do siebie? Pff. Zapomnij. — Zaśmiała mu się w twarz, po czym wstała, rozprostowując nogi. — Nie będę tutaj siedziała, kiedy wy będziecie nawalali do ludzi Naczelnika. — Podeszła do zejścia i spojrzała na Jimmiego. — Już i tak ominęła mnie zbyt duża część przedstawienia. -
Nie skomentował tego w żaden sposób, jedynie zszedł na dół, a ty za nim. Zastaliście tam część ekipy, był tam bowiem William, Clyde i David, a także kilku partyzantów, których imion jeszcze nie znałaś.
- Hugh brał ich w ogień krzyżowy przez jakiś czas, dopóki nie podpalili mu kryjówki. Zeskoczył i przeżył, ale jest ranny, podobnie jak dwóch innych ludzi Clyde’a. Twoja przyjaciółka się nimi opiekuje. Poza nimi i nami tu zgromadzonymi nikt więcej nie przeżył. - mruknął Jimmy. Pozostali nie zwrócili na ciebie większej uwagi, byli widocznie zajęci oddawaniem strzałów przez okna czy drzwi do oblegających was wrogów. - Kufer, w którym cię tu przywieźliśmy, jest w pokoju obok, znajdziesz tam swoją broń i amunicję, mamy też kilka spluw zabranych poległym. Tak czy siak, jeśli nie cud, wytrzymamy tak może do jutra, później skończy się nam amunicja i po nas. -
Krótkie wyjaśnienie sytuacji wystarczyło, by Jannet zrozumiała dlaczego Jimmy nie był skłonny do żartów. "Brawo, po raz kolejny wyszłaś na idiotkę. " Skarciła samą siebie w myślach, podchodząc do kufra.
— Módl się, żeby nasi goście z strychu nie owijali w bawełnę z tą kawalerią, cokolwiek to znaczy. — Odmruknęła mu niemrawo, dobierając z kufra dwa Webleye, karabin Harlka, amunicję i nóż Waxa. Załadowała do pełna (o ile było to możliwe) magazynek każdej broni i zajęła pozycję przy jednym z wolnych okien, ukradkiem wyglądając na zewnątrz, by przekonać się jak wygląda sytuacja.
-
Samo podwórze dawało niewiele osłony, ale zawsze. Jednak szturm na dom zakończyłby się klęską lub ewentualne zwycięstwo kosztowałoby tak wiele, że nie miałby kto go świętować. Stąd właśnie ludzie Naczelnika przywieźli ze sobą drewniane osłony na niewielkich kółkach, które pchali, strzelając do was przy okazji. Niewykluczone, że jeśli podejdą odpowiednio blisko, obrzucą was butelkami zapalającymi, dynamitem czy innym cholerstwem. Samych tarcz nie da się przebić z broni ręcznej, choć widziałaś wiele śladów, które udowadniały, że próbowano, nim się poddano. Osłaniały one ludzi Naczelnika tylko od frontu, ale zajście ich od boku było ciężkie, teraz choćby zestawili ze sobą pięć takich mobilnych osłon, przez co strzelać do nich było można tylko z góry albo od tyłu. Obie te opcje nie były za ciekawe, bo wiązały się albo z wyjściem z domu, albo z zajęciem pozycji na strychu, a w obu wypadkach jeszcze bardziej narażało to ewentualnego śmiałka na ostrzał.
-
Sytuacja wydawała się patowa… Nawet gdyby mieli dynamit lub butelki, nie dorzuciliby ich do ludzi Naczelnika zanim Ci nie zrobiliby tego samego. Trochę ognia mogłoby zmusić ich do porzucenia tarcz, a to znacznie ułatwiłoby wszystko. Tylko jak, do ciężkiej cholery. cisnąć butelką tak daleko? Potrzebowaliby jakiejś wyrzutni, czegoś, co rzuciłoby tą butelką o wiele dalej niż ludzka ręka… Czegoś jak proca?
Prędko odsunęła się od okna i obrzuciła wzrokiem całe pomieszczenie. Czy znajdowało się tutaj cokolwiek sprężystego, jakaś guma, siłownik, sprężyna, która mogłaby posłużyć do stworzenia tak prowizorycznego oręża? -
Nie, a przynajmniej nie w tym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliście. Rozglądając się po nim, zauważyłaś pytające spojrzenie kilku osób, najwidoczniej ciekawych, czego tak wypatrujesz.
-
— Uh… — Spojrzała na resztę nerwowo. — Macie tutaj coś sprężystego? Jak… sprężyna albo guma? Giętka deska też zdałaby egzamin.
-
- Coś mogłoby znaleźć się na strychu, ale właściwie to po cholerę? - odparł Jimmy.
-
— Przydałoby się rozwalić ludzi Naczelnika zanim oni rozwalą nas, nie? — odpowiedziała. — A ja chyba mam pomysł jak to zrobić. Dokładniej to pomysł na to, jak posłać im butelkę lub dwie.
-
- To może się udać? - bardziej zapytał, niż stwierdził, ale w końcu pokręcił głową. - I tak nie mamy lepszych alternatyw. Idź szukać tego, co może się przydać, my ich tu zajmiemy.
-
— Zaufaj mi, coś wymyślę. — Odpowiedziała mu, zdobywając się na leciutki, półgębkiem uśmiech. Nie była zadowolona z obecnej sytuacji, ani tym bardziej pełna optymizmu na wyjście z tego żywym, ale może chciała dodać mu, może innym, nieco otuchy. Bo co innego im zostało? Oddać się w ręce ludzi Naczelnika?
Udała się na strych.
-
Dobrze ci już znany strych niewiele się zmienił od twojej ostatniej wizyty. To, co mogłoby ci pomóc w zrealizowaniu tego planu, być może jest w jednej ze skrzyń, a tych do przejrzenia jest wiele, czasu zaś mało.