Nadzieja
-
— No, mów. — Westchnął na pokaz, wypisując informacje na papierku.
-
Zabrał go i porównał z tamtym, który otrzymał wcześniej.
- Nie wiem, po co dokładnie się tam wybrali, ale po kilku godzinach kilku ludzi wróciło do miasta i poszło pić. Mówili coś o tym, że to głupota, samobójstwo i szaleństwo, i że oni się w to nie pchają. Są jeszcze w mieście, dzisiaj rano widziałem ich w saloonie “Cel i Pal”.
Przy okazji dzieciak podał ci ich w miarę dokładne rysopisy, z których wyłaniali się ludzie podobni absolutnie do każdego, przeciętni i zwyczajni, ale pewną pomocą było to, że było ich trzech, kręcili się razem, a jednego poznasz bez problemu, bo nosi opaskę na oku. -
— Yhm… — Na zimno przemyślał słowa dzieciaka. — Dobra, dzięki za pomoc. Za to ty nie przewal tych rachunków na głupoty, jasne? — Spojrzał na młokosa, zbierając się do odejścia.
-
Pomachał ci na pożegnanie z łobuzerskim uśmiechem na twarzy i pobiegł gdzieś jedną z bocznych uliczek, zostawiając cię samego.
-
“Czyli najpierw do Cel i Pal, co? Oby młody nie zmyślił sobie tej historyjki.” Pomyślał Seymour i po instynktownym rozejrzeniu się po okolicy, czy aby nikomu nie patrzy z oczu wyjątkowo gorzej niż zazwyczaj, ruszył do saloonu wskazanego przez dzieciaka.
-
Choć czułeś się obserwowany, nikt nie zaczepił cię po drodze, nie wypatrzyłeś też kogokolwiek, kto by cię śledził. Saloon nie wyróżniał się zbytnio na tle innych w mieście, ale odnalazłeś go bez trudu dzięki szyldowi z nazwą, pod którym widniała tablica, a na niej dwa skrzyżowane rewolwery. Tuż obok wejścia odnalazłeś kolejną tablicę, wielokrotnie zamalowywaną, której napisał głosił:
Dzień tygodnia: Środa.
Liczba strzelanin w tym tygodniu: 5.
Liczba rannych w strzelaninach: 7,
Liczba martwych w strzelaninach: 2.
Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Zastrzelisz kogoś w samoobronie lub uczciwym pojedynku? Zapłać za bałagan. Zastrzelisz kogoś bez potrzeby albo po pijaku? Zadbamy o to, żeby to była twoja ostatnia wizyta w tym saloonie i gdziekolwiek indziej, może poza cmentarzem. -
— No, gościnnie tutaj jak jasna cholera. — Mruknął pod nosem. Najgorsze miejsce na śmierć, jakie można sobie wyobrazić, bo albo giniesz albo płacisz. Przewalone bardziej, niż z długami!
Zanim jednak wszedł do środka, jeszcze raz obejrzał się na lewo, prawo i za siebie. Seymour ufał samemu sobie i jeżeli instynkt Seymoura mówił mu, że coś jest nie tak, to tak było. Wolał mieć przynajmniej promil pewności, którego mógłby się chwycić. Dopiero po tym wszedł do wnętrza saloonu.
-
Albo miałeś paranoję i szukałeś problemu tam, gdzie go nie było, albo ktoś rzeczywiście cię śledził, ale robił to tak umiejętnie, że nie mogłeś go nawet zobaczyć czy usłyszeć. Tak czy siak, niewiele z tym fantem zrobisz.
Wnętrze było raczej typowym saloonem, widywałeś wiele takich, ten tutaj miał jednak atmosferę tak gęstą, że mógłbyś ją kroić nożem. Nie widziałeś tu żadnych kobiet, a wśród mężczyzn będących klientami lokalu przeważali groźni i uzbrojeni po zęby, przeważnie najemnicy, członkowie lokalnej milicji, łowcy nagród i inne nieprzyjemne typy. Wśród nich wypatrzyłeś też tych, których szukałeś, a przynajmniej jednego z nich. Co do dwóch nie miałeś pewności, ale trzeci, który siedział razem z nimi przy stoliku, miał opaskę na oku, co idealnie pasowało do podanego przez chłopaka rysopisu. -
Seymour nie był człowiekiem z pierwszej łapanki; spędził miesiące na polowaniach, samemu w głuszy, tylko z Ogryzkiem przy boku. Zbyt dobrze wiedział, że trzeba ufać instynktom. W razie czego trzymał dłoń blisko kabury. Oby ten, kto za nim podąża, miał przy sobie na tyle szmalu, by zapłacić za ewentualny szkody.
Podszedł go gościa w opasce, spoglądając na niego spod ronda kapelusza.
— Można na słówko? — Zapytał obojętnym tonem. -
Tamten rzucił szybkie spojrzenie na swoich kompanów, ale po chwili skinął głową.
- Pewnie, o ile nie jesteś tu po to, żeby wypytywać o Diabelski Kanion, bo już mam serdecznie dość tej historii. -
— To zależy od tego czy historia z Diabelskim Kanionem wiąże się z pewnym gościem, którego szukam. — Skrzyżował ręce na piersi. — Ale pogadajmy gdzieś z boku, dobra?
-
- Bardziej z boku się nie da. - odparł tamten, bo stolik rzeczywiście znajdował się na uboczu, ale mimo to skinął głową na swoich kompanów. Podeszli oni do stolików zajmowanych przez innych klientów, z którymi zamienili kilka słów. A tamci, jak gdyby nigdy nic, odeszli, zabierając swoje trunki, posiłki i karty, dając wam odpowiednią przestrzeń do dyskusji.
- Dobra, lepiej gadaj, o kogo chcesz zapytać i o co tu chodzi. - burknął ten z opaską, gdy jego kompani dosiedli się do stolika z powrotem. -
Seymour także usiadł do stołu.
— Nie ma sensu przedłużać: szukam naukowca. — Po czym dodał ściszonym głosem. — Jonathan Levine. Podobno przebywał w tych okolicach ostatnio. -
- Przykro mi to mówić, ale nie żyje. - palnął jeden z rewolwerowców, na co jednooki zgromił go wzrokiem.
- Nooo… Można tak powiedzieć. Gdy widzieliśmy go ostatnim razem to zbierał najemników, bo chciał wybrać się na Złe Ziemie i zbadać zamczysko jakiegoś Wampira, który podobno został ubity. Podobno, bo nikt, kto poszedł splądrować jego niby opustoszały zamek nie wrócił żywy, martwy na szczęście też nie. Chociaż płacił niemało, to my sobie odpuściliśmy, wolimy zarobić gdzieś mniej, niż dać się zeżreć albo co. Profesorek i jego ekipa jeszcze nie wrócili, ale prowadziło ich kilku solidnych ludzi, więc może jeszcze żyją. Jeśli zależy ci na tym, żeby go znaleźć, mogę dać ci mapę, która zaprowadzi cię do tego zamku, Levine rozdawał je chyba każdemu, ja zostawiłem sobie na pamiątkę, chociaż zwiałem. -
Potarł brodę w zamyśleniu. Miał nadzieję, że będzie to proste, przyjemne zadanie, ale nadzieja nie bez powodu zyskała sobie przydomek matki głupich.
— Będę wdzięczny. — Skinięciem głowy podziękował jednookiemu za propozycję podarowania mapy. -
Wydobył z kieszeni pomiętą kartkę papieru i położył przed sobą na stole.
- Normalnie chciałbym za coś takiego pieniądze, ale staram się być na ogół przyzwoity. Wysłanie kogoś na pewną śmierć i branie od niego kasy nie jest przyzwoite. - powiedział i pchnął mapę w twoim kierunku. - Mimo to powodzenia. -
— Mhm. — Odmruknął w odpowiedzi. — …Przyda się.
Od razu zgarnął mapę z stołu i rozłożył ją, dokładnie studiując wzrokiem. Na moment obecny zależało mu tylko na dowiedzeniu się kilku rzeczy: jak daleko był cel wyprawy doktorka, co leżało po drodze i w jak ciemnej dupie był. -
Z tego, co mogłeś ocenić po przejrzeniu mapy, musiałbyś pokonać sporą odległość, co zajęłoby ci trzy dni, trzy dni spędzone na Złych Ziemiach. Ale, jeśli było to w jakimś stopniu pocieszające, nic nie stało ci na drodze. Rzecz jasna, zawsze możesz wpaść na watahę Wilkołaków, maszerujące armie Nieumarłych, jakieś paskudne kreatury albo inne wynaturzenia, których na mapie nie uwzględniono.
-
Rzeczywiście, była to bardzo, ale to bardzo pocieszająca myśl… Jego twarz pociemniała. Taka wyprawa była nie tylko ryzykowna, ale także ryzykowna jak jasna cholera. Z drugiej strony, o ile tu miałby szansę umrzeć, tak jeżeli wróciłby do szefa, mówiąc, że nawet nie znalazł doktorka, to ta szansa zamieniłaby się w pewność. Niech to wszystko pies obszcza…
— Dzięki za mapę, jeszcze raz. — Spojrzał na rewolwerowców. — Wybieracie się poza Nadzieję?
-
- Niedługo, ale na pewno nie tam gdzie ty. - odrzekł przywódca grupy, jakby zakładając z góry, że chcesz ich zwerbować do pomocy.