Dwór Srebrnej Maski
-
- Świetnie, wiemy już, na czym stoimy. - mruknął, chociaż w jego głosie było słychać, że wcale nie cieszy się z tych wieści, bo rozumiał, że rozwiązanie tej sprawy nie będzie proste. - Dla tubylców wiara rzecz święta… Nie mogą po prostu postawić dwóch świątyń? Albo jednej, wspólnej? Tak chyba byłoby najprościej, co?
-
— Sam na to wpadłem, ale Ci reagują na ten pomysł jak na ogień. Za skarby całego Oskad nie dadzą się przekonać do tego pomysłu. — Wyjaśnił.
-
- Jasneeee. Więc jaki masz plan?
-
— I to jest… bardzo dobre pytanie. — Żachnął się James, opierając palce na brodzie. Przestąpił z nogi na nogę, chwilę milczał, po czym kontynuował swoją myśl. — Tak myślę o tym i tak… Spójrz! Słońce i księżyc, jak różne by nie były, to jednak zawsze są od siebie zależne. Jedno wschodzi, drugie zachodzi, a czasem nawet widać oba na raz na niebie. Myślałem o tym, by przekonać ich, że Ci dwaj bogowie są z sobą połączeni, więc ich społeczności powinny być tak samo połączone. Ale… — Dodał po krótkiej chwili. — Możemy też pójść na łatwiznę i zaaranżować jakiś problem, który zmusi ich do współpracy.
-
- Domyślam się, że skoro tak poważnie podeszli do tego tematu to musimy zaaranżować naprawdę spory problem, tak?
-
— Ta. Coś, do czego potrzeba będzie wszystkich, bez wyjątku.
-
- Dawaj, na pewno wpadłeś już na kilka szatańskich intryg.
-
— Może… — Uśmiechnął się złowieszczo. — Ale to skomplikowany pomysł. Czy Srebrna Maska ma pod sobą jakiegoś… astronoma?
-
- Sam czasem gapi się na gwiazdy przez dużą lunetę. - odparł po chwili namysłu. - Ale tak poza tym to chyba nie.
-
— No to moją “szatańską intrygą” możemy sobie nosy wytrzeć. — Westchnął. — Ale dalej możemy podpalić las? Czy coś? — Rozłożył pytająco ramiona. — Ewentualnie, mam coś takiego: skołujesz kilku ludzi, żeby Ci “porwali” tubylców z obu grup, a ja w tym czasie delikatnie im zasugeruję, by razem wykombinowali ekipę poszukiwawczą. Myślisz, że tak da się to ugryźć?
-
- Jak podpalimy las to może i pogodzimy tubylców, ale potem wszyscy zgodnie pójdą nam poderżnąć gardła, jak będziemy spać, za bardzo kochają naturę, bardziej niż są nam wdzięczni za ratunek. Co do tego drugiego… Jasne, mogę to zrobić, ale co potem? Będzie sporo bałaganu, trzeba będzie ściągnąć tu kogoś z daleka, kogo lokalsi nie znają, a później odesłać go z powrotem, a na czas akcji zorganizować zastępstwo. I myślisz, że to będzie całkiem… No, bezpieczne? I dla moich ludzi, i dla tubylców?
-
— Pewnie, że nie, mój drogi. Wszystko wiąże się z mniejszym lub większym ryzykiem. — Wzruszył ramionami. — Ale jak na razie nie wykombinowałem niczego lepszego, więc będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.
-
- Ja mógłbym się na to zgodzić, ale o pozwolenie musisz prosić szefa. W końcu on tu wszystkim dowodzi.
-
— Wolałbym nie zaczynać rozmowy z przełożonym od informacji, że zamierzam wystawić jego “poddanych” na niebezpieczeństwo, ale wytłumaczę mu, jak wygląda sytuacja… Może sam wpadł na jakąś ideę.
-
- Niech będzie. Wyciągniesz się stąd sam, mam cię zabrać czy jak?
-
— Nie mam zbytniej ochoty na szukanie sobie wymówek, a i tak już raczej tutaj nie zabawię ponownie, więc nie mam niczego przeciwko temu byś to ty mnie stąd wyciągnął.
-
Pokiwał głową i odszedł, wracając do wioski. Rozmowa z tubylcami nie zajęła mu wiele czasu, bo prędko wrócił z powrotem.
- Powiedziałem im, że Maska wziął cię na służącego w swoim dworze. Dla nich to tak, jakbyś zniknął, nigdy tam nie przychodzą, więc sprawa załatwiona. Pożegnaj się, jeśli chcesz, czy coś, i wracamy. -
— Chodźmy od razu. Nie zamierzam tracić czasu na żegnanie się. — Odparł, spoglądając na wioskę.
-
- Chyba więcej w tobie z człowieka, niż z dzikusa, co? - zapytał, ale chyba nie oczekiwał odpowiedzi, bo od razu po zadaniu pytania ruszył żwawym krokiem w stronę dworku.
-
Pytanie Boone’a wwierciło się w czaszkę Jamesa głębiej, niż ten by tego chciał. Podążył za nim w milczeniu.
“Chyba masz rację…” Pomyślał, nagle czując spory dyskomfort, wiedząc, że jeszcze nie tak dawno temu starał się wejść pomiędzy swoich pół-pobratymców.