Wioska Caelfall
-
-- Piwo wypijcie, czy coś. Nie jest mi potrzebne – powiedział. Podwinął rękawy, po czym złożył ręce w literę U i dał ruchem głowy znać chłopowi z samogonem, aby polał mu dłonie alkoholem. Gdy chłop łał mu samogonem po rękach, zwrócił się jeszcze do żony sołtysa. – Nawlecz proszę nić przez igłę. Moje palce niezbyt się do tego nadają.
-
Oboje pokiwali głowami, robiąc to, o co ich poprosiłeś. Może z wyjątkiem wypicia piwa, chwilowo chyba nikt nie miał na to ochoty.
-
Po odkażeniu rąk wziął do lewej ręki dzbanek samogonu i tym, co tam zostało, polał ranę tajemniczego człowieka. Gdy to zrobił, wziął od sołtysowej igłę z nicią i przystąpił do szycia rany.
-
Reakcja mężczyzny upewniła cię, że twoja metoda była skuteczna, bo w chwili, w której wylałeś na niego alkohol, natychmiast się zbudził, wrzeszcząc z bólu. Pełne gniewu spojrzenie wbił prosto w ciebie, bo byłeś najbliżej, i nim chwyciłeś igłę, uderzył cię pięścią w twarz. Nie był to szczególnie groźny cios, w najgorszym wypadku zostanie ci po nim tylko siniak, ale wciąż zabolało, nawet biorąc pod uwagę twoje drakonidzkie geny. Nim mężczyzna zaatakował znowu, towarzyszący ci chłopi zdołali go przytrzymać w miejscu, on zaś zdawał się powoli uspokajać.
-
-- AŁA! – zakrzyknął pół-smok. – Przytrzymajcie go proszę dobrze, żeby to się nie powtórzyło – zwrócił się do chłopów, po czym spojrzał na mężczyznę, którego chciał operować. – Wiem, że bolało, ale innej metody na oczyszczenie rany nie znam. Nie jestem tu po to, żeby cię skrzywdzić, lub nie daj Boże zabić. Chcę ci pomóc, szyjąc tę ranę. Dasz radę ze mną współpracować?
-
Skinął głową i dalej leżał już spokojnie, choć mężczyźni wciąż stali w pobliżu, gotowi go przytrzymać, gdyby jednak znów miał się na ciebie rzucić.
- To był dzik. - wyjaśnił, wskazując na ranę. - Stało się to podczas polowania. -
-- Dzik, powiadasz? – ponownie spróbował wziąć do ręki igłę z nicią. Jeśli mu się tym razem udało, przystąpił do szycia rany. – Teraz zaboli.
-
- Znosiłem większy ból. - mruknął i rzeczywiście, choć widać było po nim, że cierpiał, to zniósł cały zabieg bez narzekania czy choć jednego jęku bólu. No i nie dał ci znowu w twarz.
-
Zakończył przeprowadzanie operacji i odłożył zakrwawioną igłę.
-- Dajcie mi jeszcze jakiś bandaż lub duży kawałek czystej tkaniny. -
Zwykłych chłopów nie było stać na bandaże i w sytuacjach takich jak te musieli radzić sobie przy pomocy bardziej prowizorycznych metod, tak więc z dwóch rzeczy, o które prosiłeś, otrzymałeś tą drugą.
-
Przyłożył tkaninę do zaszytej rany, a następnie dał znać chłopom, aby ponownie założyli oparowanemu jego koszulę.
-- Teraz musisz trochę odpocząć. No i trzeba będzie to kontrolować. -
Mężczyzn wyrwał im z rąk koszulę i ubrał się sam, od razu wstając na nogi.
- Nie trzeba. Muszę się zbierać, mam wiele do zrobienia. - powiedział, trzymając się za zraniony bok. - Ale dziękuję wam za pomoc. Wspomnę waszą wioskę w modlitwie do mojego boga. -
- Naprawdę zalecam zostanie tu na przynajmniej kilka dni. Chcę mieć pewność, że rana zagoi się dobrze. Nie mam pewności, że coś ci się nie stanie z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, kiedy nikt nie będzie w stanie ci pomóc.
-
Mruknął coś pod nosem i podszedł w stronę swojego ekwipunku, chcąc zebrać rzeczy i odejść, tak jak powiedział, nic nie robiąc sobie z twoich zaleceń. W końcu jednak syknął z bólu i klęknął na ziemi, patrząc z wściekłością na ranę, która stała na drodze jego planom.
- Niech będzie. - westchnął i wstał, podpierając się o stojącą w pobliżu beczkę. - Przez “tu” masz na myśli tę stodołę?
- Znajdziemy ci jakiś lepszy nocleg. - odparł sołtys, uwalniając cię od konieczności odpowiedzi na to pytanie. Przedyskutował coś z żoną, a ta odeszła. Chłopi pomogli mężczyźnie zabrać rzeczy, on sam oparł się o jednego z nich, i wszyscy odeszli, nawet Tsia, w której oczach widziałeś wyraźną fascynację tym tajemniczym przybyszem.
- Cóż… - zaczął sołtys, siadając na beczce. - Ponownie przybyłeś w samą porę i zrobiłeś to, co do ciebie należy. Tym razem nie był to żaden z nas, ale i tak chcę ci podziękować. -
-- Taki już mój obowiązek… – powiedział pół-smok. Odwrócił się w stronę mężczyzny, aby patrzeć, jak go biorą. – Starajcie się go pilnować - rzekł ciszej do sołtysa. – Nie wygląda mi na takiego, co usiedzi w jednym miejscu przez kilka dni. A naprawdę nie chcę, żeby znów mu się coś stało z tą raną.
-
- Jest w takim stanie, że nawet ja bym sobie z nim poradził. - odparł ze śmiechem, ale szybko spoważniał. - Ale nie mogę nic obiecać, gdy bardziej mu się poprawi. Widziałeś, ile broni nosił przy sobie? Ja nie mam zamiaru wejść mu w drogę, gdy będzie mieć którąś w ręce, nie mogę też tego nikomu kazać.
-
-- Rozumiem to. Też bym się bał. Umięśniony, pewnie dobrze wyćwiczony w posługiwaniu się bronią… I te włosy… – Earizid się zastanowił. – No nic, po prostu trzeba go mieć na oku, a jak się wkurzy to trzeba na niego uważać. Od czasu do czasu wpadnę i opatrzę mu ranę raz jeszcze. Czegoś jeszcze wam potrzeba, czy mogę wrócić do siebie?
-
Sołtys pokręcił głową.
- Nie, to wszystko. Dziękuję raz jeszcze. Jeśli pozwolisz, wrócę teraz do swoich spraw. - odparł i odszedł niespiesznie kilka kroków, dając ci szansę na ewentualne ciągnięcie rozmowy dalej, gdybyś był tym zainteresowany. -
-- W porządku. Miłego dnia – pożegnał się z sołtysem i wyruszył w podróż powrotną do swojej chatki.
-
Dotarłeś tam bez żadnych przeszkód.
//Przewijamy o kilka dni w świecie gry czy masz coś do zrobienia?//