Nowy Jork [USA]
-
Dało ci to solidnego kopa i na chwilę pozwoliło znów poczuć się kimś ponad zwykłych śmiertelników, co trwało do momentu, w którym przyzwyczaiłeś się do tego wszystkiego. Tak czy siak, rzeczywiście otrzymałeś o wiele więcej bodźców niż normalnie, ale żadne z nich nie pomagały w rozwiązaniu tej zagadki… Aż do momentu, w którym twój wyostrzony wzrok dostrzegł w pobliżu odpływu kanalizacyjnego kawałek granatowego materiału, przez swoją barwę niewidoczny dla większości osób, a jeśli już ktoś go wypatrzył, to go to zwyczajnie nie obchodziło. Ciebie jednak obchodziło, bo wróciłeś pamięcią do artykułu w gazecie, a konkretniej zdjęć każdej z zaginionych osób, jakie zamieściła tam gazeta. Kyle King, jeden z zaginionych, miał na zdjęciu beret w dokładnie takim samym kolorze. Może to być oczywiście tylko przypadek i fałszywy trop, ale z drugiej strony to pierwszy punkt zaczepienia jaki masz, odkąd zainteresowałeś się tą sprawą.
-
Umberto Boccioni/Catilina
Ha! Nareszcie coś. Dzięki Bogu obok talentu, urody, taktu i skromności zostało mi jeszcze trochę szczęścia.
Nie mając alternatyw podszedł do odpływu. Kucnął obok i rozpoczął analizę miejsca korzystając z wyostrzonych zmysłów. Przy kanalizacji dobry węch może nie był upragnionym darem, ale w takiej sytuacji nie było co narzekać. Podniósł również kawałek materiału, dokładnie badając go wzrokiem i zmysłem powonienia.
Wyjdę na idiotę, który wącha kawałek szmaty ze ścieków. Spokojnie Umberto, to USA, wolny kraj, tutaj chyba tak wolno. A jak nie wolno to przecież jesteś awangardą nowej Cosa Nostry. -
Był to filc, popularny materiał do robienia tego typu nakryć głowy jak berety, więc rzeczywiście mógł pochodzić z nakrycia głowy zaginionego. Był lekko zabrudzony i mokry, ale to można wytłumaczyć pogodą. Gdy go podniosłeś, zauważyłeś jednak coś więcej, niż zwykłe nieczystości: włosy. Już na pierwszy rzut oka mogłeś stwierdzić, że nie były to ludzkie włosy, prędzej zwierzęca sierść, choć ciężko powiedzieć do jakiego stworzenia należała dokładanie… Poza analizą kawałka tkaniny, twoje wyczulone zmysły wykryły, że ktoś ci się przygląda…
-
Umberto Boccioni/Catilina
Można było się tym nie przejmować, w końcu ktoś mógł go mieć za zwykłego szaleńca, który grzebie w śmieciach. Odłożył jednakże kawałek filcu tam, gdzie uprzednio ów leżał, rozglądając się zarazem po okolicy, pragnąc znaleźć osobnika, który świdrował go wzrokiem. -
Kobieta, bo to o nią chodziło, szybko odwróciła wzrok, popatrzyła chwilę w innym kierunku, a później odeszła. Zauważyłeś jednak, że wyjęła z kieszeni płaszcza notes, w którym szybko coś napisała. Jeśli ci na tym zależy, możesz ją jeszcze dogonić albo śledzić.
-
Umberto Boccioni/Catilina
No proszę. To akurat ciekawe.
Wstał i ruszył spokojnem krokiem za kobietą, zachowując przy tym racjonalną odległość. Wykorzystując wzmocnione zmysły również i ją zaczął badać wzrokiem, chcąc mniej więcej określić, kim niewiasta może być.
Mam nadzieję, że po prostu lubi spisywać w notatniku zaobserwowane działania dziwaków na ulicy. To przecie wolny kraj, hobby można mieć dowolne. Ale gorzej dla ciebie, mój drogi Umberto, jeżeli tak nie jest. -
Nie odwracała się w twoim kierunku, nie zmieniła nawet tempa, więc albo nie zauważyła, że ją śledzisz, albo dobrze to ukrywała. Co do niej, miała na sobie czarne buty na niewielkim koturnie, niebieskie jeansy i czerwony płaszcz. Mogąc patrzeć na nią tylko od tyłu, jedyny element wyglądu, jaki rzucił ci się w oczy, to jej rude włosy do ramion. Na pewno miała ponad dwadzieścia lat, ale chyba nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Więcej nie jesteś w stanie określić, przynajmniej na chwilę obecną.
-
Umberto Boccioni/Catilina
Właśnie znalazł poszlakę, nie miał więc zbytniej ochoty na marnowanie czasu na niewiastę, która mogła okazać się niezwiązana z celem jego poszukiwań.
Czysta i piękna myśl - jeżeli rudowłosa jest jakoś powiązana ze służbami, co jest realną opcją, niezależnie od mojej decyzji jestem w dupie, mówiąc nietaktownie. Na pewno i oni szukają tropu, mogą też być zainteresowani innymi ciekawskimi, a gdy ruszą za mną to po ptakach. Wątpię, aby ktoś pospolity obserwował personę tak niechlujną jak moja, podczas grzebania w śmieciach, robiąc przy okazji notatki, kiedy nad wszystkim wisi sprawa zaginięć. A może jest dziennikarką? Jeden pies w zasadzie. Czy panienka okaże się zagrożeniem, czy też nie, lepiej rozwiązać to tutaj.
Przyspieszył kroku, ażeby dogonić rudowłosą. Kawałek od niej rzekł głośniej:
- Bella rossa! Hai un momento?
Niech ma z włoska, zawsze to element zaskoczenia. Musisz sobie przyznać, mój drogi Umberto, że masz w sobie coś z Mao Zedonga, czy jak się ten autor “Sztuki Wojny” nazywał. -
Odwróciła się odruchowo, ale gdy zobaczyła, że to ty się do niej odezwałeś, to tylko się uśmiechnęła i przepraszająco wzruszyła ramionami, aby pokazać ci, że nie rozumie języka, po czym wznowiła przerwany marsz.
-
Umberto Boccioni/Catilina
- Ach, wybacz moja droga! - Odrzekł i postąpił kroku, ażeby iść na równi z kobietą. - Co chwila zapominam, że jestem w USA, a to przecież już nie czasy naszej emigracji. Wypadałoby Ci się przedstawić, nie chcę jednakże być nachalny, choć pewnie i tak mnie za takiego uznasz. Nie ma również chyba takiej potrzeby. Miałbym do ciebie, moja droga nieznajoma, tylko jedno, malutkie pytanie, na które liczę, iż mi odpowiesz, abyśmy mogli ruszyć w tylko sobie znanych kierunkach.
Tego nie da się źle poprowadzić, Umberto. Jeżeli nie stanowi zagrożenia co najwyżej wyjdziesz na ćpuna czy zboczeńca. Jeżeli zaś jest zagrożeniem to wcześniej czy później cholera dopadłaby cię. A lepiej ewentualne problemy rozwiązywać wcześniej.
No i zawsze mogę ciebie zasmakować, o bella rossa. -
Gdy odezwałeś się do niej w języku, który już rozumiała, nie mogła cię dalej zbywać. A w zasadzie to mogła, a sam fakt, że tego nie zrobiła, dobrze o niej świadczył, mogła przecież zwiać i może nawet by cię zgubiła. Tak czy siak, została, wysłuchując całej twojej wypowiedzi.
- Tak? O co chodzi? - zapytała, wciąż utrzymując bezpieczny dystans od ciebie. -
Veronika Mindrauser Sinn
Porcelanowa filiżanka lekko kołysał się w powietrzu, a znajdujący się w jej wnętrzu ciemny, parujący płyn delikatnymi falami muskał ściany naczynia. Aromat, jaki rozchodził się od niego, był nadzwyczajnie pociągający, drażnił nozdrza każdej osoby w swym zasięgu, zaś szczególnie tej, w której palcach znajdowało się ucho filiżanki. Nie dawał o sobie zapomnieć i stale kusił, wręcz błagał o to, by go skosztować. Nic więc dziwnego, że kobieta, która zapłaciła za ten napój całkiem sporą sumę, nie zwlekała długo i uniosła krawędź naczynia do swoich ust, biorąc subtelny łyk.
— Jest niezła. — Powiedziała do siedzącego po drugiej stronie stołu, pozornie zatopionego w myślach mężczyzny. — Choć oczekiwałam czegoś więcej po tym miejscu. — Kontynuowała, stawiając filiżankę na blacie. — Luce, mógłbyś rzucić okiem na skrzynkę odbiorczą? — Dodała po chwili zastanowienia. — Zarząd ma jakieś zadania dla mnie na dzisiaj?
-
- Kilka raportów i tłumaczeń umów czy innych dokumentów, ale to już jest gotowe, godzina wysłania maili została ustawiona na dziś wieczór. - odparł, przeglądając telefon. - Wychodzi na to, że mamy wolne.
-
— Oh. — Mruknęła z lekkim zaskoczeniem w głosie, jednak nie przerywając kursu łyżeczki z kostką cukru do swojej filiżanki. — Widocznie to jeden z tych wolniejszych dni.
Choć większość ludzi cieszyłaby się z braku obciążenia obowiązkami, tak Veronika zdecydowanie w tej kwestii nie utożsamiała się z większością. Powiedzenie, że ,nie lubiła" dni wolnych byłoby jednak zdecydowanie zbyt ostrym słowem. Ona miała do nich mieszany stosunek, szczególnie gdy nadchodziły niespodziewanie. Stawiało ją to w sytuacji, w której niejako była zmuszona do innej powinności - wypełnienia nadchodzących godzin mniej lub bardziej skonkretyzowanymi zajęciami. Oczywiście, nie uważała się za pracoholiczkę. Dzień wolny od czasu do czasu mógł być bardzo przyjemny, a tydzień wolny nieraz nawet niezbędny, gdy musiała się zregenerować.
Jednak skoro została już postawiona przed faktem dokonanym, nie zamierzała go zmarnować. Pierwszą część doby mogła wypełnić rozwojem samej siebie, by nie zmarnotrawić tak cennego zasobu jakim jest czas, a wieczorem nie pogardziłaby rozrywką w jakimś klubie lub dobrą kolacją w restauracji prezentującej nieco wyższy poziom niż kawiarnia w której się znajdowali.
— W takim razie pojedziemy na strzelnicę. Co powiesz? Czuję, że to dobry wybór na dzisiaj. — Odparła, regularnymi, kolistymi ruchami mieszając ciemny napój w swojej filiżance. — Ale pozwolisz, że najpierw dopiję kawę.
Mówiąc to, nie przestała kręcić łyżeczką. Niemniej, jej uwaga zaczęła skupiać się na czymś zupełnie innym. Postanowiła wybiec swoimi myślami do kelnera, który niedawno ich obsługiwał i ,zajrzeć" do jego umysłu. Nie miała ku temu szczególnemu powodu, poza tym, że traktowała to jako swoiste ćwiczenie dla swoich zdolności, niewymagające szczególnego wysiłku, ale tak jak poranne ćwiczenia wykonywane przez setki ludzi na całym świecie każdego dnia, traktowała je jako część zdrowej rutyny, którą warto było wykonać, gdy nadarzała się okazja.
-
Mężczyzna skinął głową.
- Brzmi jak plan. Sam chętnie sprawdzę, czy nie zardzewiałem.
Co do kelnera, włamanie się do jego umysłu przyszło ci nadzwyczaj łatwo, tak jak się spodziewałaś. I tak jak się spodziewałaś, nie zastałaś tam nic szczególnie ciekawego: myślał przede wszystkim o tym, że za dziesięć minut ma wreszcie przerwę i będzie mógł zapalić, a także pomstował na klientach, którzy siedzieli kilka stolików dalej od was, zbierając się teraz do wyjścia, bo zapłacili odliczoną co do centa kwotę i rzecz jasna nie zostawili napiwku. -
— Mhm. Mi za to już naprawdę dobrze idzie z pięćdziesiątką. — Odpowiedziała bez głębszego zastanowienia, mając na myśli pocisk .50AE który zasilał jeden z jej pistoletów. — Choć zawsze jest miejsce do poprawy, prawda?
Opuściła umysł kelnera i przeniosła swoją uwagę na klientów, którzy tak dalece zawiedli jego oczekiwania. Uznała, że przed opuszczeniem lokalu jeszcze prędko przeskoczy ich myśli, powoli dopijając ostatni łyk kawy.
-
I oni nie myśleli o niczym ciekawym, ona o wyjściu do kina z koleżankami, on o wyjściu na piwo z kumplami, gdy jej nie będzie. Raczej norma.
- Mówi się, że jeśli ktoś chce być w czymś mistrzem, to powinien być tak naprawdę wiecznym uczniem. - odparł twój ochroniarz. - Idziemy? -
— Możemy iść, i tak już wypiłam. — Odpowiedziała mu, odkładając filiżankę na blat i jednocześnie w pełni powracając do rzeczywistości. — Czekaj na mnie w samochodzie, ja zapłacę.
Mówiąc to, w głowie już miała odliczoną sumę za napoje i kawałek ciasta, powiększoną o dziesięć dolarów napiwku. Kawa, którą otrzymała, była co prawda daleka do tego czego oczekiwała, ale praca kelnera polegała na doniesieniu jej do stołu, a w tej kwestii nie mogła obarczyć go winą za żaden problem. Poza tym, miałaby dać tyle, co tamta para z okładki statystki? Nie ceniła się tak nisko. Przy okazji zapłaty będzie mogła wyrazić jedną lub dwie myśli na temat tego, co myśli o smaku serwowanych produktów…
// Jeżeli chcesz, możemy w jednym poście zmieścić to że już zapłaciła, podzieliła się zażaleniami i poszła do auta. Mi to obojętne, więc jak wolisz. //
-
Wszystko poszło dość sprawnie i szybko, nawet kelner nie zawracał ci głowy dziękowaniem za napiwek, jedynie zgarnął banknot i pobiegł na upragnionego szluga. Luce czekał już przy samochodzie, przy otwartych drzwiach, a gdy tylko weszłaś do środka, on zajął swoje miejsce za kierownicą i pojazd ruszył w kierunku strzelnicy.
-
Tymczasem Veronika wyciągnęła komórkę z torebki i wybrała numer do właściciela strzelnicy, czekając na odpowiedź (//w kwestii jego osoby pozostawiam Ci zupełną dowolność//).