Leśny Trakt
-
Nie byli żołnierzami, nie takimi, jakie mają regularne armie Cesarstwa czy innych państw, ale potrafili się w miarę dobrze prezentować. Zadaszona brama była obecnie otwarta, pilnowało jej trzech lekkozbrojnych strażników: dwóch z halabardami, jeden z mieczem przy pasie. Halabardnicy, gdy tylko was zobaczyli, przyjęli nieco bardziej bojowe pozy, usłyszałaś też odgłos kroków na drewnianej podłodze i zauważyłaś, że nad bramą znajduje się bastion, a w nim kusznicy, celujący do waszej grupy. Trzeci strażnik, nie dobywając broni, postąpił o kilka kroków naprzód.
- Kim jesteście i czego szukacie w zamku Vetz? - zapytał, mierząc ciebie i twoją straż wzrokiem. -
W pierwszej sekundzie nie odpowiedziała, zamiast tego ukradkiem rozejrzała się na lewo i prawo, jakby licząc na to, że ktoś z jej eskorty zabierze głos za nią i rozegra całą rozmowę, jednak szybko przypomniała sobie - nikt za nią tego nie zrobi. To ona dowodziła i ona odpowiadała za powodzenie tej wyprawy, a także przyszłość swoich ziem. Wzięła oddech.
— Me imię to Densissma Magna, córka szlachetnego Antoniusza Magna, jedyna dziedziczka i prawowita władczyni ziem i majątków rodu Magna leżących w Leśnym Trakcie, to zaś… — Odwróciła się, wskazując otwartą dłonią na idących z nią wojowników Gelu, jednocześnie szukając w ich twarzach zapewnienia, że słowa, które właśnie wypowiadała, były właściwie. — Jest ma eskorta. Przybyłam, gdyż muszę pomówić z panem na zamku Vetz. — Stwierdziła, uznając że lepiej nie będzie dokonywać wyboru między Asorem a Edarem, po czym zakończyła swój wywód. — Proszę kornie o rozmowę.
-
Słyszałaś ciche szepty, zapewne kuszników, bo pozostali nic nie mówili, ale widocznie byli zdziwieni tym, co właśnie powiedziałaś.
- Zaczekajcie tu… I niczego nie kombinujecie! - powiedział, po czym polecił innemu strażnikowi udać się do zamku i powiadomić pana na włościach o tym, kto przybył. Trwało to dobry kwadrans, może więcej. Wtedy strażnik wrócił i przekazał tamtemu, który z wami rozmawiał, co usłyszał od Vetza.
- Możecie wejść. - powiedział tamten, który do tej pory z tobą rozmawiał. - Ale musicie zostawić broń przed wejściem do zamku, wydamy ją wam, gdy będziecie opuszczać nasze mury. Na spotkanie z naszym panem możesz udać się tylko ty i dwoje twoich ludzi, reszta ma zostać na dziedzińcu przed bramą. -
— Rozumiem… — Odpowiedziała, po czym po chwili namysłu dodała jeszcze. — Tak też zrobimy. — I tutaj lekko skinęła głową swej eskorcie, by ta zastosowała się do polecenia.
-
Po rzuceniu kilku spojrzeń na towarzyszy, wraz z tobą zdecydowali się wejść człowiek i Elf, którzy zdali broń w postaci łuków, kołczanów, strzał, noży, sztyletów i jednoręcznych mieczy. Przekroczyli bramę i weszli do środka, a ciebie zatrzymali strażnicy, abyś również i ty zdała broń lub chociaż pokazała im, że żadnej nie masz przy sobie.
-
Jedyną bronią, jaką Densissma miała przy sobie, był miecz, nie ten dany jej przez ojca, który obecnie musiał znajdować się w rękach Gideona, a proste ostrze wzięte z obozu Gelu, będące przy niej bardziej na pokaz niż jako rzeczywisty oręż. Chyba, że liczyć jej dłonie, od niedawna zdolne do operowania magią ognia, ale tych zdać nie mogła. Miecz, będący w pochwie, odpięła wraz z nią od pasa i podała płasko strażnikom.
-
Strażnicy obrzucili was jeszcze pobieżnym spojrzeniem, jakby liczyli na to, że wypatrzą przy was oręż, którego nie zdaliście im wcześniej, co się oczywiście nie stało. Za bramą czekali na was ciężko opancerzeni halabardnicy oraz nieco lżej opancerzeni włócznicy, z herbem rodu Vetz wymalowanym na dużych, okrągłych tarczach, identyczny z tym, jaki prezentowały wywieszone na murach proporce i chorągwie: zieleń, a na niej biały byk z dwiema parami złotych rogów (słowo “Vetz” w Języku Pradawnych znaczyło właśnie “byka”). Strażnicy otoczyli was, choć dość luźno, po czym poprowadzili dalej. Najpierw przeszliście przez dość pustawą przestrzeń, niewykorzystaną w pełni pod zabudowę, ale i tak do murów przylegały różne drewniane konstrukcje. Sądząc po tym, jak wielu zbrojnych kręciło się po okolicy lub trenowały w musztrze, walce między sobą czy z drewnianymi pachołkami lub w strzelaniu do celu, ta część przeznaczona była zapewne dla nich, a owe budynki były koszarami, stołówkami, magazynami, kuźniami, zbrojowniami i tym podobnymi. Nie mogłaś napatrzeć się na to zbyt długo, bo zbliżaliście się do kolejnej bramy, jeszcze większej i potężniejszej niż poprzednia, skrytą w baszcie, która stanowiła jedyne wejście w kamiennym murze. Za nią znajdował się już właściwy dziedziniec, a tam ogród, fontanny, krużganki i przejścia do innych, również kamiennych czy murowanych, części zamku, służących jego właścicielowi, rodzinie, gościom i dworzanom. Zatrzymaliście się pod jednymi z takich drzwi, gdzie zostali wojownicy, a rolę przewodników przejęło trzech dworzan, elegancko odzianych, młodych mężczyzn z mieczami u pasa, zapewne synów czy innych krewnych pomniejszych szlachetnie urodzonych z okolicy. Wydawanie dzieci na służbę do zamków i dworów potężniejszych arystokratów było popularną praktyką, pozwalającą latorośli zdobyć w ciągu kilku lat wiedzę z zakresu dworskich manier, historii, fechtunku, sztuki wojennej, literatury i tym podobnych, zależnie co było akurat popularne na danym dworze. Niemniej, ruszyliście szerokim korytarzem bez okien, oświetlanym przez pochodnie, od czasu do czasu w ścianach były jakieś rozwidlenia lub drzwi, wy jednak wciąż szliście prosto, zatrzymując się na samym końcu korytarza, pod drzwiami pilnowanymi przez dwóch rosłych zbrojnych, wspartych o dwuręczne miecze. Gdy towarzyszący wam dworzanie skinęli głową, tamci wspólnie otworzyli dwuskrzydłowe drzwi, pozwalając wam wejść do środka.
-
To zapewne musiała być główna sala zamku, spodziewała się że za tymi drzwiami będzie czekać już sam pan Vetz - pytanie czy będzie to Asor czy Edar. W każdym razie, chwila w której przekroczą próg pokaże czy Gideon nie zdążył ich ubiec, a jeżeli zdążył, to czy kłamstwa jakie opowiedział szlachcicowi były przekonujące. Densissma wzięła głęboki oddech - zauważyła, że od jakiegoś czasu robiła tak niemalże zawsze w ważnych dla siebie momentach. Spojrzała na towarzyszących jej człowieka i elfa, by upewnić się że są zaraz obok i nie czekając już dłużej, weszła do wnętrza pomieszczenia.
-
Sala tronowa w środku była wielka, wsparta na dwóch rzędach marmurowych kolumn, ozdobiona wiszącymi na ścianach pamiątkami z misji i bitew, jakie Vetz toczył dla Cesarza lub w jego imieniu (a było to różne chorągwie, proporce, broń i wiele innych przedmiotów, z którymi musiały wiązać się mniej lub bardziej ciekawe historie), a także arrasami, gobelinami i obrazami, przedstawiającymi tak różne sceny i krajobrazy, jak i postaci. W pobliżu ścian, wejścia, którym się tu dostałaś, oraz kilku innych drzwi wartę pełnili kolejni zbrojni, również ciężko opancerzeni, z dwuręcznymi mieczami bądź halabardami. W niektórych częściach sali rozstawiono drewniane ławy do siedzenia i długie stoły, przy których siedzieli dworzanie Vetza, zajęci piciem, jedzeniem, rozmową czy czymś jeszcze innym. Tu i ówdzie przemykał jakiś bard bądź minstrel, kręcili się też zakuci w zbroje rycerze, liczna służba oraz dworki. Ale najważniejsze osoby znajdowały się w centrum pomieszczenia. Na sporym podwyższeniu, do którego prowadziły małe stopnie, stały trzy drewniane trony. Najmniejszy, ale pokryty licznymi futrami i poduszkami, stał po twojej prawej stronie. Siedziała na nim mająca może około czterdziestu lat, a więc już niemłoda, choć wciąż pełna wdzięku dama, o typowo dworskiej urodzie, z czarnymi włosami upiętymi w długi warkocz, ubrana w czerwoną suknię haftowaną złotymi nićmi. Po lewej znajdował się nieco większy tron, bez poduszek, ale wciąż pokryty futrami. Siedział na nim mężczyzna mający pomiędzy dwadzieścia a trzydzieści lat, wysoki, dobrze zbudowany, o piwnych oczach i czarnych, krótko ściętych włosach, choć na ramię spływał mu luźno jeden cienki warkoczyk. Miał na sobie długie buty, spodnie i koszulę z podwiniętymi rękawami, na palcach rąk kilka sygnetów, a na szyi złoty łańcuch z odlanym z tego samego metalu bykiem. Pomiędzy tymi dwoma tronami stał kolejny, największy z nich wszystkich, pozbawiony jakichkolwiek wygód czy dodatków. Siedział na nim mężczyzna dobrze po pięćdziesiątce, choć gdyby nie zmarszczki na twarzy i siwiejące już włosy, przez które tylko miejscami przebijały się czarne pasemka, mogłabyś pomyśleć, że jest dużo młodszy. Siedział prosto, dumnie, z podniesionym czołem, opierając zgrabiałe od pogody, trudów życia i miecza dłonie o podłokietniki tronu. Mimo zaawansowanego wieku, miał bardzo przejrzyste i czujne oczy, których wzrok wbił od razu w ciebie, gdy przekroczyłaś drzwi komnaty.
- Densissma Magna, córka szlachetnego Antoniusza Magna, z Leśnego Traktu. - zapowiedział cię jeden z dworzan, a spora część rozmów na sali ustała i niemal wszyscy, w bardziej lub mniej otwarty sposób, zaczęło się tobie przyglądać i czekać na to, co powiesz. -
Nie zamierzała zabierać głosu jako pierwsza - w końcu to ona była gościem, nie wspominając że zamierzała prosić o łaskę Vetza. Jeżeli coś pamiętała z wizyt u innych szlachciców, na jakie udawała się jeszcze przed śmiercią ojca, to że jeżeli jest coś, czego chciałaby teraz uniknąć to byłby nietakt. Jednak mogła zrobić coś, co byłoby dobrym wstępem do rozmowy.
Ukłoniła się, subtelnym gestem dłoni dając znak swoim dwóm towarzyszom by zrobili to samo. Jej gest był inny niż ich. Nie był to głęboki, poddańczy ukłon, co bardziej ukłon osoby szlachetnie urodzonej, oddającej szacunek drugiej, z równie szlachetnym rodowodem. Gest subtelny i elegancki, ale mówiący wiele.
-
Nestor rodu skinął wam w odpowiedzi głową, a niezręczna cisza przedłużała się do kilku minut.
- Doszły nas wieści, że zostałaś zamordowana przez elfickich bandytów. - powiedział w końcu młodszy z mężczyzn, zapewne Edar Vetz. - Cieszymy się, widząc cię całą i zdrową w naszych progach. -
— I ja cieszę się, mogąc stanąć dzisiaj tutaj. — Odpowiedziała, przełknąwszy gorzki smak niezręcznej ciszy. — Choć wieści o mojej śmierci były fałszywe, tak jeszcze niedawno miałam zostać pozbawiona życia. Jednak nie przez elfickich bandytów, a przez orczych zbirów Gideona Apyra. Zapewne słyszeliście o nim.
-
- Słyszeliśmy o nim. - przyznał Edar. - Młody i ambitny szlachcic, najmłodszy syn zasłużonego rodu. Bękart, którego ojciec spłodził z kobietą, która nie była jego prawowitą małżonką, ale mimo to zdecydował się go wychować. Znienawidzony przez matkę, dwie siostry i trzy braci, ponieważ nie był z ich krwi, musiał znosić szykany i upokorzenia do momentu, w którym okazało się, że jego rodzeństwo odziedziczyło po swojej matce śmiertelną chorobę. Gdy ta zmarła, szukali mikstur, leków i pomocy Magów, ale odchodzili jedno po drugim, aż został sam Gideon i jego ojciec, który zmarł z żalu niewiele później. Straciwszy majątek przez najazd zawistnego sąsiada, tułał się po świecie, imając różnych zajęć, aż ocalił życie pewnego Orka, który był hersztem jednej z łupieskich band. Wyruszył wspólnie z nim do Ghadugh, gdzie pomagał zarządzać jego wojownikami. Gdy dowiedział się o tym, że pewna młoda szlachcianka wpadła w ręce konkurencyjnej bandy, zdecydował się wykupić ją z niewoli i wrócić wraz z nią i swoją świtą do jej włości, gdzie krótko później mieli się pobrać. Niestety, w wyniku zdradzieckiego napadu sąsiada, ojciec dziewczyny zginął, a Gideon pomścił go, zdobywając dworek jego zabójcy i mordując wszystkich, którzy się w nim ostali. Niestety, małżeństwo nie doszło nawet do skutku, bowiem jego niedoszła żona została porwana i zabita z zimną krwią przez elfickich bandytów i rebeliantów, chcących odebrać Gideonowi teraz w świetle prawa jego ziemie i zaprowadzić tam chaos oraz anarchię… A tak przynajmniej opowiadał, gdy wraz z innymi okolicznymi arystokratami stawiliśmy się na uczcie na jego dworze.
-
Densissma niemalże poczerwieniała, słysząc to jak bardzo historia którą rozgłosił Apyr różniła się od prawdziwej wersji wydarzeń. Zacisnęła pięści, ale opanowała się na tyle, by przed obliczem jej potencjalnego sojusznika zachować spokój rezerwę.
— Pozwólcie, że opowiem jak ta historia wyglądała w rzeczywistości. — Rozpoczęła. — To nie ,konkurencyjna banda" porwała mnie, a barbarzyńcy na jego usługach. W Ghadaugh pozwolił mi zdecydować między ożenkiem z nim, a uwięzieniem do końca moich dni w roli niewolnicy. Nie miałam innego wyboru. Gdy powróciliśmy do Leśnego Traktu, to z jego zlecenia zginął mój ojciec, szlachetny Antoniusz Magna. — Wzięła krótki oddech, gdy wspomnienie losu ojca zawisło węzłem na jej gardle, ale zmusiła się do kontynuowania. — Po tym najechał i zdobył niedaleki dwór Heśnika Rejenta, innego szlachcica, którego z zimną krwią kazał pozbawić życia, uprzednio mordując jego syna. — Kolejne wspomnienia przewijały się przez jej umysł, rezonując zimnym dreszczem na jej plecach. — A Ci, których nazwano rebeliantami, to w rzeczywistości przeciwnicy tyranii Gideona, którzy uratowali mnie spod topora jego orczych katów.
-
//Nie wiem czy to o to ci chodziło, ale syn Rejenta zginął, próbując uratować Densi z niewoli, tuż po tym, jak została schwytana przez Orków. No i też ci konkretni Zielonoskórzy nie byli na jego usługach, a przynajmniej nie pracowali dla niego, ale tego już twoja postać wiedzieć nie musi.//
Edar pokiwał głową i już miał się odezwać, gdy uciszyła go wzniesiona ręka jego ojca.
- Jakie masz dowody, aby udowodnić nam, że twoje słowa to prawda? - zapytał baron Asor Vetz, przyglądając ci się uważnie, jakby chciał wypatrzyć w twojej twarzy najmniejszy cień kłamstwa lub drgnięcie mięśnia, zdradzające fałsz w twoich słowach. -
// Zdaję sobie sprawę z tego, że opowiadała tutaj w pewnych momentach odstającą od rzeczywistości historię, ale to po prostu były pewne skróty myślowe Densissmy.//
Zamilkła, słysząc pytanie Asora. To prawda - jakie miała dowody? Nie przyniosła tutaj ciał ofiar Gideona czy choćby orczego jeńca, który wszystko by opowiedział. Czym mogła udowodnić swoje słowa, kiedy nie miała niczego ani nikogo, kto by je poparł zeznaniem? Wtedy w jej umyśle zaświtała myśl - w sali była osoba, której sama obecność była dowodem prawdziwości jej słów.
— Ja sama jestem sobie dowodem. — Odpowiedziała, unosząc śmielej głowę. — Czy gdyby moja historia była fałszywa, nie powinnam była być dawno martwa, a moje ciało porzucone głęboko w ostępach puszczy? A jeżeli przeżyłam, to czy nie powinnam uciec w ramiona człowieka, który wedle własnych słów uratował mnie i planował nasze małżeństwo? Miast tego jestem tutaj, ocalała dzięki pomocy dobrych dusz, które przybyły razem ze mną i które wyciągnęły mnie spod ostrza topora uniesionego na rozkaz Gideona Apyra. Gdyby moja historia była kłamstwem, nigdy nie musiałabym uciekać z rodzinnej ziemi przed uzurpatorem, który dybie na moje życie jednocześnie rozpowiadając tak obrzydliwe fałszerstwa. Sama jestem sobie dowodem i niech ziści się to, co nie udało się orkom Apyra, jeżeli jest inaczej.
-
Pełna napięcia cisza ciągnęła się sekundami, które tobie wydawały się wlec jak godziny, ale wreszcie stary baron wstał, prostując się dumnie na całą swoją, dość imponującą jak na człowieka i do tego w takim wieku, wysokość.
- Jeśli to, co mówisz, jest rzeczywiście prawdą, możesz liczyć na moje wsparcie. Oddałem Cesarstwu i Cesarzowi najlepsze lata mojego życia, mój pot, moje łzy i moją krew. Broniłem naszego kraju i monarchy przed każdym zagrożeniem, czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz. Apyr od początku wydawał mi się ambitny, zbyt ambitny. A przy tym pozbawiony skrupułów, gotów rozszerzać swoje włości i panowanie bez względu na cokolwiek. Gdy Cesarstwo stoi w obliczu kolejnej próby, gdy jego granice najeżdżają Nordowie, Drowy i Zielonoskórzy, a szlachta rozmyśla o buncie, ktoś taki jak Gideon może położyć iskrę, która rozleje się płomieniem po całym kraju. Żołnierze rodu Vetz wesprą działania twoje i twoich sojuszników, pomagając ci odebrać należne prawa i ziemie… Ale najpierw wszelkie wątpliwości rozwieją moi szpiedzy, których niezwłocznie poślę lub posłałem wcześniej na włości Gideona. Do czasu, gdy powrócą z raportami, ty i twoja świta zostaniecie tutaj.
Po tych słowach baron ponownie usiadł, a jego żołnierze, do tej pory stojący spokojnie, ruszyli ku wam o kilka kroków. Twoi towarzysze rzucali zaniepokojone, a nawet gniewne spojrzenia to na nich, to na dworzan barona czy nawet jego samego i jego rodzinę, uważając, że wpadliście właśnie w kolejną pułapkę. -
Choć sama nie była pewna czego się spodziewać, słowa starego barona wydawały się bardziej przyjazne niżeli groźne. Dała swoim towarzyszom znak subtelny dłonią, aby pozostali spokojnie na swoich miejscach.
— Dziękuję, jestem wdzięczna za wysłuchanie mych słów i wszelaką pomoc. — Ukłoniła się delikatnie, z szacunkiem, nie z poddańczą manierą. — Proszę jednak o możliwość wysłania posłańca do reszty naszych sprzymierzeńców, aby Ci nie obawiali się o nasz los podczas naszego pobytu tutaj.
-
Asor pokiwał powoli głową.
- Zgoda. Ale tylko jeden z nich ma prawo opuścić mój zamek, reszta zostanie tu z tobą. - powiedział i machnął ręką w kierunku swoich dworzan, a jeden z nich błyskawicznie wstał od stołu i podszedł do was. Baron spojrzał na niego i rozkazał:
- Edalmirze, zaprowadź naszych gości do ich kwater. Straż nie będzie konieczna, ale niech nie opuszczają gościnnej części zamku bez mojej wiedzy i zgody. Wszystko, czego będziecie potrzebować na czas pobytu tutaj, zostanie wam dostarczone bezzwłocznie. Możecie odejść.
Po ostatnich dwóch zdaniach, skierowanych bez wątpienia do was, strażnicy otworzyli drzwi, a wskazany wcześniej dworzanin wysunął się naprzeciw, wskazując wam ręką drogę. -
— Dziękuję. — Odpowiedziała Asorowi na odchodne, po czym zwróciła się do przydzielonych jej członków Leśnej Straży. — Chodźmy,
To mówiąc, poszła jako pierwsza w kierunku wskazanym przez dworzanina.