Nadzieja
-
- Bez ciebie też mógłbym nie wrócić stamtąd żywy. - odparł najemnik, ściskając twoją prawicę. - Można powiedzieć, że obaj w jakimś stopniu zawdzięczamy sobie życie… A więc? Co teraz planujesz?
-
— Wspominałeś o córce profesora, niech mu ziemia lekką będzie. — Odparł Seymour, tupnięciem przywołując Ogryzka do nogi, by nie oddalał się zbyt daleko. — Jeżeli choć trochę wdała się w ojca, to muszę ją odnaleźć i zamienić z nią kilka słów.
-
- Tak, wspomniałem. - odparł, przecierając ręką kilkudniowy, szorstki zarost na twarzy. - Niezła sztuka, uparta i inteligentna, a przy tym nawet całkiem ładna… Jak mówiłem: wiem gdzie jest. A przynajmniej gdzie była kilkanaście dni temu, gdy opuściliśmy Nadzieję. Byłeś już kiedyś w Czatach?
-
— Bywałem w tych okolicach. — Seymour kiwnął głową, przypominając sobie epizod swojego życia spędzony w pobliżu tego miasta. — Tam mam jej szukać?
-
- Mamy. - poprawił cię Rick. - Idę z tobą, ty pomogłeś mi wydostać się z oblężonego przez Wampira i jego nieumarłą watahę zamku, ja pomogę tobie… Szczerze to nie wiem nawet po co ci profesorek, a teraz jego córka, ale jesteś na tyle porządny, że nie zakładam niczego niegodziwego. Tak czy siak, siedzimy w tym razem. Ale tak, z tego co wiem, to właśnie tam była.
-
— W takim razie musimy ruszyć do Czat najszybszą drogą. — Odparł, obmyślając trasę z Nadzieji do Czat. — W czasie kiedy my sterczymy tutaj i obijamy nasze gęby, ja już dawno miałem być w drodze powrotnej, z profesorkiem obok.
Nie był szczególnie zadowolony z tego, że Rick zamierzał ruszyć wraz z nim, zwykł podróżować sam. Jednak do samych Czat mogli dotrzeć razem, a dalej już ruszy sam.
-
- Potrzebne nam są zapasy na podróż, świeże konie, dobrze też będzie zasięgnąć języka po mieście, czy w okolicy nie działo się nic, co mogłoby nam przeszkodzić w szybkim pokonaniu drogi. Opcjonalnie możemy poszukać jeszcze jakiejś karawany kupców albo handlarzy niewolników, chociaż to kawał drogi, to kursują regularnie między Nadzieją i Czatami, i zabrać się z nimi. No i spieniężyć jak najszybciej nasze łupy albo chociaż schować je gdzieś, gdzie nikt się do nich nie dobierze podczas naszej nieobecności.
-
— Cholera, że też nie połączyli tego jeszcze koleją… — Z ust Seymoura wydobyło się przeciągłe westchnięcie, zdecydowanie nie należał do wielbicieli jazdy konnej. — Ale wiem kogo możemy pociągnąć za język, powinien też dobrze zaopiekować się naszymi znaleziskami. Chodź.
Ostatnie słowo miało trafić równie dobrze do psa co i do najemnika. Poprowadził ich do Adriena. Nikomu w Nadziei nie ufał tak bardzo jak rusznikarzowi.
-
- Stanę na czatach. - powiedział Rick, opierając się plecami o ścianę w pobliżu drzwi prowadzących do kuźni Adriena. Niezbyt rozumiałeś, czemu miałby to robić, zmieniło się to dopiero wtedy, gdy rozejrzałeś się wokół: mało kto patrzył na was obojętnie, a chyba nikt nie patrzył. Może i wy dwaj nie byliście sensacją, prędzej już Rick, o którym może wiedziano, że wyruszył na straceńczą misję w głąb Złych Ziem i właśnie powrócił żywy. Bardziej wasze łupy, na które niejeden patrzył łakomym wzrokiem. Nawet tu, w Nadziei, gdzie zdobycze z wampirzych zamków, krypt i grobowców są dużo częstsze niż gdziekolwiek indziej w Oskad, wywoływały one nie małe zainteresowanie, były bowiem dużo cenniejsze niż ich oszacowana przez ciebie wartość.
-
Dobrze byłoby, gdyby Adrien czym prędzej spieniężył te fanty, a pieniądze dobrze ukrył. Majątek przyciąga wścibskie nosy, a on był jednym człowiekiem, na którego nie chciał ściągać kłopotów.
Zapukał kilkukrotnie w drzwi.
-
Adrien otworzył je dość szybko, co znaczyło, że nie był szczególnie zajęty pracą. Sprawdziwszy uprzednio, z kim ma do czynienia, otworzył pospiesznie drzwi i serdecznie cię uściskał.
- Słyszałem od znajomych, gdzie się wybrałeś. To cud, że wróciłeś tu w jednym kawałku. -
— Nie pierwszy raz. — Odparł Seymour, niekoniecznie wesołym głosem. — Ale jak cholera mam nadzieję, że ostatni. Do rzeczy… Złoto i świecidełka, mam ich całkiem sporo i potrzebuję kogoś, kto o nie zadba. Mogę na Ciebie liczyć? Możesz to nawet spieniężyć, ale nie dam rady zabrać tego za sobą. Część sumy jest dla Ciebie, za zaopiekowanie się nią i… i za wszystko inne. Wiesz co.
-
Przeczesawszy ręką włosy, mężczyzna spojrzał na ciebie nieco niepewnie i odparł:
- Nie wolałbyś zdeponować tego w jakimś prawdziwym, no wiesz, banku? Albo przynajmniej gdziekolwiek, gdzie jest porządny sejf? Siedzenie na beczce prochu, dosłownie, jest mniej stresujące niż pilnowanie tych bogactw. -
Seymour namyślił się chwilę nad słowami Adriena, szukając w myślach najbliższego, zaufanego miejsca operującego sejfem. Bank w Nadziei… Albo wysłanie złota pocztą konną, ale chęć pocztmajstrów do położenia łapsk na złocie nie była czymś, czemu traper chciał zaufać…
— Ta… Z tej strony patrząc, ta. — Kiwnął głową. — Znasz takie miejsce w okolicy?
-
Podrapawszy się po głowie, Adrien westchnął w końcu i pokręcił głową.
- Nie, w sumie to nie bardzo. Imperium ma bank z prawdziwego zdarzenia, ale to daleko stąd. Chyba że planujesz tamtędy przejechać. Jeśli nie, może rzeczywiście prościej już będzie zostawić to u mnie. Może stres nie wpędzi mnie do grobu i wszystko to sobie potem odbierzesz. -
— W grę wchodzą też Czaty. Tam teraz zmierzam. Nigdy nie pokusiłem się sprawdzić czy mają tam bank. Wiesz coś na ten temat? — Odparł Seymour, bo choć Adrien się zgodził, to nie chciał nadwyrężać jego życzliwości.
-
Mężczyzna parsknął śmiechem i rechotał dobrą minutę czy dwie, a gdy się uspokajał, to przetarł ręką oczy, jakby śmiech wywołał też łzy.
- Byłem tam kiedyś. Dwa, może trzy razy. Co prawda jakiś czas temu, ale gwarantuję ci, że to miasto prawie w ogóle się nie zmieniło. Kilka zapyziałych, drewnianych chat traperów otoczonych palisadą, a po środku saloon, w którym sprzedają jakieś wino z dzikich jagód czy inny bimber na korzeniach. Prędzej możesz wrócić na Złe Ziemie i tam poszukać bankiera, niż w tej zapomnianej przez ludzi i bogów dziczy. -
— Więc zostawię to u Ciebie, tylko część zabierzemy z sobą, żeby pokryć wydatki na podróż. Obiecujesz, że nie wyłysiejesz z stresu? — Westchnął, mrużąc oczy.
Zostawienie fortuny u Adriena nie było najlepszym rozwiązaniem, ale jak na chwilę obecną nie mieli chyba bardziej atrakcyjnej alternatywy, a do rusznikarza miał całkowite zaufanie - do jego uczcciwości, a tym bardziej do jego umiejętności nadziewania ludzi ołowiem, gdyby połasili się na wściubianie nosa tam, gdzie nie powinni.
-
- Obiecuję. A jeśli nie wyjdzie to następnym razem zobaczysz mnie ogolonego na łyso. W siwym mi nie do twarzy.
Po tym sarkastycznym żarciku, Adrien opuścił cię na chwilę, wracając z solidną, okutą metalem skrzynią, zamkniętą na największą kłódkę, jaką w życiu widziałeś.
- Mam nadzieję, że twoje nowe bogactwo się tu zmieści. Potem schowam ją tak, że sam mogę mieć później problem z tym, żeby ją odnaleźć. -
— Starczy miejsca. — Seymour kiwnął głową, widząc skrzynię i słysząc zapewnienia rusznikarza.
Z pomocą Ricka, po jego uprzednim przedstawieniu, pomógł załadować wyniesione z Złych Ziem błyskotki do kufra, a następnie wnieść go do środka. Zostawił przy sobie tyle złota, by móc za nie wyposażyć siebie i swego nowo nabytego kompana w drogę do Czat, która nie była przecież krótka… To chyba było wszystko, co musiał załatwić u rusznikarza przed pożegnaniem go.