Posiadłość Von Orren'ów
-
Spojrzała ze łzami w oczach na Verofa.
-Przepraszam, nie powinnam była się odzywać, tylko narobiłam nam kłopotów… - Powiedziała do niego cicho, po czym spuściła głowę. -
- I tak poszło ci lepiej niż mi. - mruknął ponuro, on bowiem również nie widział wielu pozytywów w sytuacji, która was zastała.
Pozostali przy was mężczyźni zaprowadzili was w głąb obozowiska, a potem do jednego z namiotów, przed którym kilku postanowiło pełnić straż, jak gdyby uważali was za potencjalnie zagrożenie dla swojego lidera. Ten zaś okazał się również człowiekiem, choć coś w jego głosie, posturze czy nawet sposobie poruszania przypominało ci Elfa lub Drowa, jakby miał wśród jednej z tych ras jakiegoś odległego przodka, bo żadna fizyczna cecha nie wskazywałaby na aż tak bliskie pokrewieństwo. Ubrany był podobnie do wszystkich pozostałych ludzi tutaj, jedyną wyróżniającą go cechą był złoty sygnet, ale na wasz widok pospiesznie wdział rękawice, być może chcąc go ukryć.
- A więc jesteście sługusami tego żałosnego niby-szlachcica? I do tego myszkujecie w moim obozie? - zagadnął, podchodząc bliżej, dzięki czemu mogłaś mu się bliżej przyjrzeć. Miał długie, luźno spadające na plecy włosy, gładko ogoloną twarz, błękitne oczy. Choć ogorzała skóra i prześwitujące gdzieniegdzie siwe włosy wskazywałyby, że zbliża się do pięćdziesiątki, jego żwawe ruchy, ponieważ zaczął chodzić po namiocie, gdy zadał wam pytanie, nie wskazywały na to, aby wiek mu w czymkolwiek przeszkadzał. -
-My wcale nie… - Zaprzeczyła szybko z poirytowania, ale zacisnęła pięści i odetchnęła, żeby się trochę uspokoić. - Nie służymy tutaj nikomu, naszym panem jest czarodziej, który też jest przeciwko temu szlachcicowi, a my mieliśmy udawać jego sługów, żeby go szpiegować. Mówiłam to już tamtym strażnikom…
-
- Czarodziej? Wspaniale. Tylko tego mi brakowało… - odparł wyraźnie poirytowany, ale szybko się uspokoił. - Kim on jest? I czemu wysłał was, aby szpiegowali szlachcica? O co ma z nim zatarg?
-
Zamyśliła się na dłuższą chwilę, żeby znaleźć i poukładać słowa. Unikała kontaktu wzrokowego, żeby się jeszcze bardziej nie stresować, do czasu aż nie wymyśliła dobrej odpowiedzi.
-Szuka członków Czarnego Słońca, chyba… My mamy sprawdzać, czy mu zagrażają i szukać rzeczy, które to potwierdzają, a w zamian dostaliśmy dach nad głową. Ten szlachcic też miał być jednym z nich. -
- Czarne Słońce, co? Kimkolwiek jest wasz pan, możecie wrócić do niego i powiedzieć mu, że z radością zajmiemy się tym problemem za niego. Połączył nas wspólny wróg i wspólna sprawa.
-
Słysząc to, jej oklapnięte uszy od razu się podniosły.
-Verof, słyszałeś to? Możemy już wracać! - Nie wiedziała co ze sobą zrobić z tych emocji, więc podbiegła do Verofa i go przytuliła. -
Również się do ciebie przytulił, odczuwając widoczną ulgę, tak jak i ty. Nawet twarz herszta tej bandy nieco złagodniała na ten widok.
- Możecie, tak. Ale chcę żebyście przekazali mu całą wiadomość. Ruszycie razem z nami, pod dworek. Gdy skończymy ze szlachcicem i jego sługusami, odstawimy was bezpiecznie do domu. -
-Dobrze, zrobimy co pan chce, póki będziemy mogli wrócić. - Pokiwała głową energicznie. - Dziękuję, że jest pan dla nas taki dobry…
-
- Służba Cesarstwu to ciężki kawałek chleba. I tak mam już wystarczająco dużo demonów. Nie potrzeba mi kolejnych, tylko dlatego, że zabiłem parę dzieciaków, chociaż mogłem tego uniknąć. - mruknął ponuro i wskazał wam na wyjście z namiotu. - Zaczekajcie tam. Nie minie godzina, a będziemy gotowi do wymarszu.
-
Złapała Verofa za rękę i wyszła z nim z namiotu. Gdy odeszli na wystarczającą odległość, wtuliła się w jego klatkę piersiową, ponieważ musiała się komuś wypłakać, po tym jak cały stres z niej spłynął.
-M-myślałam, że już nas nie wy-wypuszczą… - Łkała i pociągała nosem, równocześnie wycierając łzy z oczu. - Chcę już wracać do domu… -
- Dom… - prychnął chłopak. - U tego Maga? Żeby znowu wysłał nas na misję, z której możemy nie wrócić? Chciałbym, żeby czekało nas coś lepszego niż to…
-
-A gdzie indziej m-moglibyśmy pójść? Przynajmniej mamy dach nad głową w zamian. - Uspokoiła się, wycierając ostatnią łzę z polika. - Wolę to, niż głodować na ulicy w jakimś mieście.
-
Verof westchnął, kiwając głową.
- Masz rację. To musi wystarczyć… Na razie. Podczas służby u tego szlachcica nasłuchałem się wielu historii. Myślę, że możemy spróbować szczęścia gdzieś indziej. -
-I co potem? Kiedy już odejdziemy od pana czarodzieja… - Spojrzała z ciekawością na Verofa. - Gdzie pójdziemy? Co będziemy robić?
-
- Mam kilka pomysłów. - odparł z lekkim uśmiechem, choć wydawał się on nieco wymuszony. - Tylko musisz mi zaufać. O ile w ogóle chcesz ze mną odejść…
-
-O-oczywiście, że chcę! - Odpowiedziała prawie natychmiastowo, ale po chwili jej mina spochmurniała. - Ale boję się, że będę tylko kulą u nogi, nie jestem nawet w połowie taka zaradna jak ty…