Plantacja Fitzsimmonsów
-
- Pewnie, że tak. My sobie damy radę. Bo mamy siebie. Cały ten gang popaprańców. Ale ty zostaniesz tu sama…
-
— I też dam sobie radę. — Odpowiedziała butnie, choć bardziej chciała w to wierzyć, niżeli faktycznie wierzyła. — A przynajmniej tanio skóry nie oddam, co do tego możesz być pewien.
//Jakby co, planuję pogadać trochę z każdym, żeby było jasne. //
-
- Oczywiście, że dasz. - odparł hazardzista i skinął ci głową, kierując się w stronę domu. - Idę przygotować dokumenty, które mogą ci się przydać. Będą gotowe w mniej niż godzinę.
-
— Dzięki. — Odparła tylko i gdy już odprowadziła go wzrokiem, westchnęła. Zapowiadało się na to, że łatwiej już nie będzie. Jednak gorzej byłoby żałować po fakcie tego, że nie zdążyła powiedzieć swojego ,cześć".
Spodziewając się, że Khalid raczej zakończył już rozmowę z pobratymcami, podeszła do niego, machnąwszy raźnie ręką. Nie wiedziała, w jakiej części słów się zrozumieją, ale przecież w jakiejś na pewno.
— Gdyby nie ty i twoja ferajna, już gryźlibyśmy piach. — Powiedziała. — Dzięki za uratowanie nam skóry.
-
Jakakolwiek rozmowa z rosłym Amaksjaninem nie będzie należeć do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę, że chyba tylko Soapy posługiwał się biegle jego mową, a w drugą stronę mogło to działać z problemami.
- Dobra walka. - odparł Khalid, wskazując potem na ciebie, siebie i budynek plantacji, ale raczej mając na myśli będących w nim ludzi. - Przyjaciele. Bracia krwi. Walczyć razem. -
I tak już zrozumiała więcej z jego słów, niż początkowo zakładała.
— Lepiej bym tego nie ujęła, stary. Przyjaciele, walczyć razem. — Odparła, kiwając głową. — Może kiedyś uda mi się odwdzięczyć i też wyciągnąć Cię z gówna. Nie, żebym tego życzyła. Ale… jeszcze raz dzięki. I do zaś, co nie?
Nie liczyła na to, że Amaksjanin w pełni zrozumie ten wieniec słów, więc po prostu wyciągnęła w jego kierunku otwartą dłoń - gest, którym równie dobrze mogła podziękować jak i się pożegnać.
-
Patrzył się na ciebie przez dłuższą chwilę, ale widziałaś, że trybiki pod jego czaszką pracują dość intensywnie, aby rozpracować twój gest. Najwidoczniej Sopay musiał go już oswoić z niektórymi zwyczajami ludzi, dzięki temu w końcu przypomniał sobie, o co chodzi i uścisnął twoją dłoń, kiwając ci głową. I choć uścisk był na tyle delikatny, na ile był w stanie, to i tak dłoń bolała cię jeszcze przez jakiś czas, gdy Khalid ją puścił.
-
Potrząsnęła dłonią, po tym gdy już Amaksjanin wypuścił ją z swojego uścisku, ale skwitowała całą sytuację lekko rozbawionym uśmiechem. Może nigdy już nie będzie miała okazji spróbować swoich sił w pojedynku na rękę przeciwko Khlaidowi, ale przynajmniej teraz mogła być pewna, że przegrałaby!
— Trzymaj się, stary. — Kiwnęła mu głową, odchodząc.
Musiała odhaczyć jeszcze kilka osób. Clyde, William, David, Hugh, Carter, Patricia i… Jim.
Zakładała, że większość z nich odnajdzie w głównym budynku plantacji. Tam też się udała.
//Kurczę, ale się tych postaci narobiło. Ale muszę przyznać, że lubię tą ferajnę, nawet bardzo. Wiem, że już raczej tego nie praktykujesz, ale fajnie by było gdyby pojawiali się w NPCtach. Nie nalegam though, tylko jeżeli sam tak uważasz. Czasem jednak scrollowanie wątków w poszukiwaniu imienia czy informacji jest dosyć problematyczne, więc byłbym jednak wdzięczny za zebranie tych informacji w jednym miejscu)
-
//William i David to chyba jeszcze za mało sobie zasłużyli na to, żeby tam trafić, podobnie jak Patricia (którą zresztą masz opisaną we własnej Karcie) czy Carter. Clyde akurat mógłby się tam wybrać, może kiedyś. A Jimmy Star i Hugh są tam już od jakiegoś czasu.//
Miałaś rację. Choć wszyscy byli zajęci, opatrując rannych, zbierając zapasy na podróż, czyszcząc i naprawiając broń czy prowadząc ciche rozmowy, wszyscy ucichli, gdy wkroczyłaś do środka. Dopiero sugestywne kaszlnięcie starego snajpera sprawiło, że powrócili do dawnych czynności, nie chcąc czynić tego bardziej kłopotliwym i niezręcznym dla ciebie i siebie, niż już było. -
Odetchnęła z ulgą, strzelec wyświadczył jej przysługę. Nie potrzebowała, aby atmosfera na plantacji była jeszcze cięższa, niżeli już była. Szczerze, coraz nachalniej towarzyszyła jej myśl, że chciałaby już po prostu mieć to za sobą. Z każdą kolejną osobą było jej się coraz trudniej żegnać, coś coraz silniej ściskało ją za gardło i nie chciało puścić. Teraz niektóre strzelaniny wydawały się łatwizną… Ale wiedziała, że stokroć bardziej bolałoby ją poczucie tego, że nie wysiliła się na te kilka słów w momencie, gdy drogi ich wszystkich się rozchodziły.
Podeszła do Clyde’a.
— Dzięki za tamto. Nie mam zamiaru wam przeszkadzać w robocie, tylko chciałam zamienić kilka słów z każdym po trochę zanim… no wiesz. Wszyscy rozjedziemy się w różne strony. -
Stary powstaniec machnął zdrową ręką.
- Nie ma o czym mówić. Gdyby nie ty, już dawno wisiałbym na stryczku w Imperium albo dalej gnił w tej paskudnej celi. Żal mi uciekać. Wierzę, że sprawa, za którą zginęło tak wielu ludzi nie jest jeszcze stracona… -
//Mi się wydaje, czy pomyliłem Hugh’a (snajpera) z Clyde’em? A jeżeli tak, to coś zmieniamy czy idziemy dalej z flow?//
-
//Aha, to teraz zrozumiałem, co miałeś na myśli z dziękowaniem za “tamto.” Tak, pomyliłeś ich, ale ja też nie załapałem nawiązania po tej przerwie. Myślę, że możemy kontynuować, skoro i tak chciałeś pogadać ze wszystkimi.//
-
Przekrzywiła lekko głowę, lekko nie dowierzając entuzjazmowi dawnego rebelianta.
— Wrócisz do Oskad, gdy to wszystko ucichnie? Nie planujesz składać broni, Clyde? — Zapytała z słabym uśmiechem na twarzy, starając się odczytać jego rzeczywiste odczucia. -
Pokręcił głową z ponurą determinacją na twarzy.
- Nie w tym życiu. Nad grobem syna przysięgałem, że albo zabiję tego bydlaka, Magrudera, który mi go odebrał, albo zginę, próbując. To było wiele lat temu, ale nie mam zamiaru porzucić tej obietnicy. -
— Rozumiem… — Pokiwała głową, nie znajdując wielu innych słów, którymi mogłaby odpowiedzieć Clyde’owi. — W takim razie będę trzymała kciuki, żebyś posłał mu trochę ołowiu jak najszybciej. I jakbyś jeszcze kiedyś potrzebował wyciągnięcia z celi - wiesz do kogo wysłać telegram, co nie? — Zaśmiała się słabo, uderzając go lekko pięścią w ramię.
Po pożegnaniu starego powstańca, teraz wypadałoby odnaleźć Williama i Davida.