Diabelska Czeluść
-
//Pewnie, tylko podrzuć mi kartę tej postaci w prywatnej wiadomości i daj trochę czasu, żebym rozplanował co i jak, bo muszę przypomnieć sobie, co tu się działo.//
-
Shagosh w pełni zasłużył sobie na funkcję twojej prawej ręki, którą zresztą nieformalnie piastował, dzięki swojemu autorytetowi wśród Goblinów i Hobgoblinów. Za zdobyte fundusze przyprowadził do zamku tylu najemników i zabijaków, ilu tylko zdołał zebrać. Dwa tuziny Goblinów stanowiły przydatne urozmaicenie twojej armii, ci bowiem poza krótkimi mieczami dysponowali przede wszystkim łukami i kołczanami pełnymi strzał, co pozwalało ci teraz związać wroga walką na dystans, a nie tylko rzucić przeciwko niemu całą armię we frontalnej szarży i liczyć, że przeżyje na tyle dużo twoich wojowników, że pokonają wroga. Tyle by było jednak w temacie Zielonoskórych, służenie pod Goblinem, a do tego kobietą, było zapewne uwłaczające dla Orków, a i innych chętnych tego typu brakowało. Znaleźli się za to inni. Oddział dwudziestu konnych przybył do Verden aż z Dzikiego Pogranicza, chcąc zarobić na życie jako żołnierze fortuny. Różnili się trochę od zwykłych ludzi, których spotkałaś, ale tak długo, jak byli w stanie dobrze walczyć, było ci to obojętne. Dosiadali małych, ale za to wytrzymałych i zwinnych koni, każdy miał jednego wierzchowca i jednego zapasowego konia. Poza tym mieli też lekkie skórzane pancerze, włócznie, małe tarcze, szable, pełne strzał kołczany i łuki refleksyjne. Całości dopełniał jeden zwykły człowiek z Verden, uzbrojony w dwa sztylety i krótki miecz, bez pancerza. Shagosh zapewniał, że był doskonałym zwiadowcą, skrytobójcą, złodziejem i włamywaczem, ale to się jeszcze okaże. Jeśli się nie sprawdzi to będzie przynajmniej czym wyżywić Wargi. Nie była to wielka armia, ale znacząco wzmacniała twoje siły. Poza nimi za resztę złota Hobgoblin kupił też zaopatrzenie na podróż. Oraz dał ci znać, że jakiś Olbrzym na czele własnej bandy Goblinów ma również do was przybyć, ale został w tyle. O ile nie spróbuje przejąć władzy nad całą tą hałastrą dla siebie, to będzie stanowić spore wsparcie.
Wysyłając w międzyczasie jeźdźców Wargów na przeszpiegi po okolicy, dowiedziałaś się, że spory kontyngent cesarskich wojsk, wsparty pocztami okolicznych rycerzy, zmierza w waszym kierunku. Co prawda nie masz pewności, czy to ekspedycja karna, mająca odbić fortecę i się was pozbyć, ponieważ w okolicy przebiega ważny szlak, który Cesarstwo wykorzystuje do szybkiego przemieszczania wojsk z miejsca na miejsce (a robi to ostatnio dość szybko, tocząc walki na kilku frontach), ale opuszczenie tego miejsca lub ufortyfikowanie go nie zaszkodzi. Tak czy siak, twoi podwładni i nowoprzybyli rekruci czekali teraz, aż coś im powiesz i miałaś przeczucie, że od tego zależy, w jakim nastroju ruszą za tobą. I czy w ogóle to zrobią. -
Magister przybył pod wschodnią bramę osady usłyszawszy o bandzie goblinki, która tutaj urzęduje. Alchemik zapragnął przyłączyć się do jakiejś bandy, dzięki której mógłby zarobić nieco grosza. Znalazłszy się pod bramą na swym wielblądzie i w towarzystwie golema dał o sobie znać.
- Wpuśćcie mnie. Przybywam zaoferować wierne ostrze.- powiedział metaforycznie. -
//W sumie to tego nie doprecyzowałem w poprzednim poście, ale możemy uznać, że wszyscy nowi najemnicy (w tym gracze) są przed bramą, bo Goblinka nie zdecydowała się ich jeszcze wpuścić czy coś. Tak czy siak, czekamy na nią.//
-
Krodol czekał przed główną bramą z młotem w dłoniach. Olbrzym przybył tutaj zawiązać sojusz z taką jedną goblinką tymczasem niecierpliwiąc się czekaniem na otwarcie bramy, Krod zaczął odczuwać głód alkoholowy, oby jego rozmówczyni miała co nieco.
-
//Dalej czekamy, ale tym razem wyjątkowo nie na mnie.//
-
//Po takim czasie nie liczyłbym na odpis Taco//
-
//Tak jak mówiłem, zaczekajmy do niedzieli. Przyjadę wieczorem do domu na urlop i jeśli do tego czasu nie da odpisu, postaram się jak najlepiej wcielić w jego postać i będę kontynuować tu wątek dla wszystkich chętnych.//
-
Piechur, Hekarz:
Można by określić was niejednym mianem: banda, zbieranina, menażeria. Ciężko wyobrazić sobie, co mogłoby zgromadzić w takim odludnym i zapomnianym przez Pradawnych miejscu tak licznych, a przy tym tak różnych osobników. Pospolici bandyci, rzezimieszki, najemnicy, a nawet hersztowie własnych band i wędrowni Alchemicy. Wszystkich was jednak przygnała tu wieść o organizowaniu naprawdę sporej i ambitnej bandyckiej kompanii. Jedni szukali w niej zajęcia, inni ucieczki od kłopotów, a chyba wszyscy bez wyjątku okazji na dobry zarobek. Nie zostaliście jednak wpuszczeni do środka ponurego zamczyska, nie wiedzieliście w sumie czemu. Nocowanie pod namiotami albo gołym niebem też raczej niewielu się uśmiechało, więc z ulgą powitaliście pojawienie się najpierw kilku dodatkowych strażników na murach, a potem jakiegoś Hobgoblina. Gołym okiem można było rozpoznać w nim weterana, miał poznaczoną szramami gębę, wyglądał też nieco starzej, niż inni Zielonoskórzy z załogi zamku. Wyróżniał się też przyzwoitą kolczugą, hełmem i kilkoma pierścieniami na palcach - wszystko to było dowodem na odbyte szczęśliwie walki i napady, w których pozyskał te dobra. Zapowiadał się na niezłego przywódcę, tym większe zdziwienie ogarnęło niektórych spośród was, gdy przemówił.
- Jestem Shagosh, ale nie ja tu szefo. Je inna szefowa, Gnaseee Błękitnojucha. Ona se umyśliła, co by was tu sprowadzić. Jak otworzym bramy, to jej rozkaz to je tu prawo. Jak nie posłuchasz to podrzynamy gardło. Jak siem któremu to nie podoba, to może wypierdalać tera. A reszta niech włazi, szefowa z wami pogada.
Po tych słowach Hobgoblina brama zaczęła się powoli otwierać. Pierwsi śmiałkowie, którzy albo nie mieli nic przeciwko przywództwu Goblinki nad całym tym przedsięwzięciem, albo uznali, że mogą to przecierpieć, przynajmniej na razie, wkroczyli przez bramę do miejsca znanego wam jako Diabelska Czeluść.
//Tak jak mówiłem, kontynuujemy bez Taco. Niemniej, zacząłem w ten, a nie inny, sposób, żeby dać mu jeszcze możliwość dołączenia w ostatniej chwili, gdyby zmienił zdanie. Oczywiście, później też jak najbardziej może, ale chyba najwięcej sensu miałoby to teraz.// -
- Wszystko czyste, klarowne i zrozumiałe. - powiedział Magister, który wcale się nie zdziwił, że władze sprawuje tutaj jakaś goblinka. W końcu gobliny są znane, podobnie jak orkowie, ze swoich band łupieżczych.
-
- Dawać wódę i bimber! - krzyknął Krodol i uderzył młotem w bramę. Nie żeby ją zniszczyć, ale żeby pośpieszyć otwarcie wrót i zapewnienie obowiązkowego napojenia przez bandę Gnaseee. Olbrzym czym prędzej wlazł do środka i rozejrzał się po diabelskiej czeluści.
-
Piechur, Hekarz:
Jak mogliście się spodziewać, nikt nie odszedł po tym, jak gobgobliński porucznik Goblinki postawił swoje warunki. Czemu by mieli? Nigdzie w okolicy nie czekało ich lepsze życie, mogli przynajmniej spróbować. Choć wkraczając do środka, zwłaszcza pośród Goblinów, dało się słyszeć ciche szepty, w których powątpiewali, czy ich przyszła chlebodawczyni nada się do tego zadania: pośród wszystkich Zielonoskórych samice tradycyjnie były uważane za słabsze i nienadające się do jakiejkolwiek wojaczki.
Choć gdy Olbrzym poparł swoje żądania alkoholu uderzeniem w bramę, kilku wartowników napięło łuki, celując w jego głowę, szybki ruch ręką Shagosha uspokoił sytuację, przynajmniej na razie.
Wewnątrz zastaliście kilka chat oraz kilkanaście rozbitych wokół nich namiotów, zapewne wasze tymczasowe lokum, dopóki nie powstanie coś lepszego. Za chatami zauważyliście niewielkie jeziorko, po środku którego znajdowała się mała wysepka. Rosło na niej jedyne drzewo w obrębie zamkowych murów. Poza tym przy jeziorku znajdowało się kilka małych przystani dla czółen i łódek, a także stajnie, do których odprowadzono wierzchowce części spośród przybyłych. Jak się okazało, wpuszczono was jedną z trzech bram, środkową, a każda z nich zwieńczona była basztą. Na lewo dostrzegliście niewielki stołp, zapewne siedzibę Gnaseee i miejsce, w którym ze względów bezpieczeństwa przechowuje się łupy, broń i tym podobne dobra.
Pomiędzy chatami a namiotami rozstawiono przed waszym przybyciem trzy rzędy długich stołów otoczonych przez belki do siedzenia, krzesła i proste pniaki. Zapewne banda Goblinki nie próżnowała przez kilka ostatnich dni, co tłumaczy obfitość zastawionych stołów: najrozmaitsze mięsiwa dzikich ptaków, dzików, jeleni, turów, zajęcy i bobrów, tak w kawałkach jak i całe, pieczone na rożnach, zapowiadały sycącą ucztę po długiej podróży. Choć mięso przeważało, to nie brakowało też ryb, sucharów, chleba, sosów i polewek. Niedaleko Gobliny rozpaliły kilka ognisk, obok których czekało jeszcze więcej świeżego mięsa, jeśli byłaby potrzeba uzupełnić asortyment jednego ze stołów. Tym, co jednak ucieszyło najbardziej wielu spośród was, straceńców, było kilkanaście sporych rozmiarów beczek, bez wątpienia wypełnionych alkoholem, bo i co innego mogliby w nich trzymać ci zbójcy?
- Odpoczywajta, szefowa potem przyjdzie. - powiedział Shagosh, a wygłodniali i zmęczeni podróżą rekruci nie potrzebowali większej zachęty, ruszając ku stołom, jedzeniu i beczkach z alkoholem. Część spośród załogi zamku również rozsiadła się na swoich miejscach, zapewne aby łatwiej zintegrować was w jedną bandę, ale większość pełniła wartę przy bramach, które to spiesznie zamknięto, w basztach lub na zamkowych murach, pilnie wypatrując czy to zagrożeń, czy spóźnionych ochotników do służby w bandzie Błękitnojuchej. -
Magister starał się nie zwracać uwagi na olbrzyma, który przez wzgląd na swoje zachowanie mógł tylko ściągnąć na siebie kłopoty. W towarzystwie golema alchemik zasiadł do stołu i zaczął zajadać się przepysznym mięsem. Wygląda na to, że będą musieli zaczekać na przybycie tutejszej przywódczyni, więc warto zrobić coś dla siebie w tym czasie i spróbować nieco jadła jak i alkoholu.
-
Mięso jak mięso, nic szczególnego, a jeśli chodzi o alkohol, to był to przeważnie samogon i piwo, albo produkowane przez bandytów na miejscu, albo odebrane okolicznym chłopom lub kupcom. Jakby nie było, nieco rozgrzało cię po podróży, a także wprawiło w dużo przyjemniejszy nastrój, podobnie jak i innych biesiadników. Najbliżej ciebie zaś siedzieli ludzie, z którymi dzielisz najwięcej wspólnego, a więc konni nomadzi z Dzikiego Pogranicza. Oni przynajmniej mogliby być w Nirgaldzie, a jeśli nie, to zapewne wiedzieli o nim więcej, niż pozostali spośród zgromadzonych.
-
Magister dosiadł się do konnych nomadów z Dzikiego Pogranicza
- Szkoda tak dobrego alkoholu na nasze dzikie mordy. - zaczął humorystycznie alchemik i nalał sobie kufel piwa. Po napełnieniu naczynia rozejrzał się po nomadach, żeby poddać ich wygląd analizie i wyciągnąć najwięcej informacji. -
Krodol wszedł do środka nie patrząc pod nogi i chwycił dwie beczki samogonu.
- Dobre kurwa, kurwa dobre!!! - krzyknął popijając alkohol. Czuł się spragniony jak wielbłąd, a swoją drogą skoro mowa o wielbłądach. Co tu robi jakiś czarnoskóry człowieczek. Co nie?
- Dawać Gnaseee. Wyzywam ją o walkę nad przywództwem! Dawać goblinke! Tylko Krodol ma prawo władać! - krzyknął głośno olbrzym i dobył swojego młota. Po wypiciu alkoholu rzucił jedną pustą beczkę w czarnego człowieka, tego całego Magistra, a drugą w dzikusów z dzikiego pogranicza.
- Na kolana słabi ludzie. Od teraz każdy człek być niewolnik Krodola i być niżej w drabinie niż goblin. Szczególnie czarny człek być słaby człek i niewolnik człek!!! - kontynuował przemowę dość głośnym tonem.