Las Vegas
-
- Chodzi o dźwięk. - powiedziała ponuro Alice. - Nie o muzykę jako taką. To je wabi. Tak samo jak zapach krwi. Ciepło. Światło nocą.
Po tych słowach na jakiś czas zapanowała niezręczna cisza.
- Miło cię poznać, Dice. - odezwała się w końcu Lucy. - Poznałeś już kogokolwiek innego, poza nami, kto ma pracować jako rozrywka w tym kasynie? -
— Przyjemność po mojej stronie. — Skinął głową. — Nie, wam uprzykrzyłem życie jako pierwszym. Choć do odhaczenia zostało mi jeszcze kilka pokojów, gdzie są pozostali. Właściwie to właśnie miałem do nich zajrzeć, po kolei. — Powiedział, uznając to za dobry moment na wycofanie się z niezręcznej sytuacji.
-
- My nie miałyśmy jeszcze na to czasu. I ochoty. Głównie ochoty. Ale też pewnie kiedyś wpadniemy. Cóż, do zobaczenia na występie czy co tam ten Włoch dla nas planuje.
-
— To strzałka. Miło było was poznać, dziewczyny. — Machnął im na pożegnanie, opuszczając pomieszczenie.
Lucy i Alice. Dwie nowe twarze do kolekcji. Czas poznać resztę. Kolejny przystanek: pokój 189. Tam też poszedł i zapukał.
-
- Śmiało, bracie. Żyjemy w wolnym kraju. - dobiegła cię zza drzwi odpowiedź, sugerująca, że te są otwarte i możesz spokojnie wejść do środka.
-
— A przynajmniej tak słyszałem. — Odparł Dice, uśmiechając się pod nosem.
Miał przeczucie, że polubi tego gościa. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
-
Pokój miał identyczne ułożenie jak ten, w którym cię zakwaterowano. Z tą różnicą, że pod jedną ścianą stało obramowane lustro, na pewno nie będące standardowym elementem wyposażenia lokali w tym motelu, a przed nim z kolei mężczyzna, który tu mieszkał. Mógł mieć nie więcej niż trzydzieści lat, był Latynosem z długimi włosami spływającymi swobodnie na plecy, z kozią bródką i wąsikiem. Ubrany był w czarne garniturowe spodnie, które spiął skórzanym paskiem w tym samym kolorze, ze srebrną klamrą. Na nogach miał eleganckie buty, również skórzane i pod kolor do reszty stroju, a na sobie czerwoną koszulę z podwiniętymi rękawami, rozpiętą na trzy guziki od góry, o którą zaczepił sobie parę okularów przeciwsłonecznych. Gdy wszedłeś do pokoju, kończył akurat przeglądać się przed lustrem z uśmiechem pod nosem, widocznie zadowolony z rezultatu.
- Jesteś nowy, co nie? - zapytał, poprawiając rękawy koszuli. -
— To by się zgadzało. — Odpowiedział raźnie, wchodząc głębiej do pomieszczenia. — Mów mi Dice. — Wyciągnął otwartą dłoń w kierunku latynosa.
-
- Miło. - odparł, ściskając twoją dłoń. - Jestem Ernesto Agramonte, do usług.
-
— Masz dobry styl, bracie. Podoba mi się. — Powiedział bez większych oporów, zresztą szczerze. — Pochwal się, na czym brzdękasz?
-
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie, nie, bracie. Muzyka to nie moja fucha. Ja śpiewam, tańczę, zabawiam publikę, prowadzę każdą imprezę. A inni przegrywają mi do tego. -
— Oh, no dobra, kumam! — Dice skrzyżował ramiona. — Czyli jesteś czymś w rodzaju wodzireja albo gospodarza teleshow, ta? Długo już się tym zajmujesz?