Nowy Asgard
- 
Czarna 
 “Zgadłeś. I jak z nią?”
 Vergis
 Nic nie powiedział, tylko nieco znieżył łeb i liznął ją porządnie po twarzy.
- 
Czarna: 
 “Przykro mi to powiedzieć, ale twoje mniejsze wersje, moja przyjaciółko, zostawiły z niej tylko rękawice i napierśnik. Przykro mi.”
 Vergis:
 Lekko zachichotała, po czym zaczęła się powoli podnosić z podłogi.
 -Nie wierzę, że moją jedyną zaufaną osobą po tych wszystkich latach został mój bratanek, którego matką jest mój brat.
- 
Vergis 
 -Sam nie wiem, jakiej jestem płci właściwie. - po czym spróbowqł jej jakoś pomóc.
 Czarna
 “… Powiedziałabym coś, ale to zwykle przynosi dokładnie to, czego się nie chciało. Eh… Ta, tracę ponownie nad sobą kontrolę.”
- 
Vergis: 
 -Masz to po ojcu. - powiedziała, po czym lekko się nim wsparła i powoli zaczęła wstawać - Dasz mi coś do podpierania się? - zadała pytanie.
 Czarna:
 “Ech, przepraszam. Mogłem po prostu powiedzieć, że nie znalazłem zbroi i Cię nie dołować. Przepraszam.”
- 
Vergis 
 -A, tak, przepraszam. - po czym zmienił się w swoją zeykłą humanoidalną formę.
 -Na razie tak może być?
 Czarna
 “Potrzebowałam potwierdzenia swoich odczuci. I to tyle.”
- 
Vergis: 
 -… Tak, może być. Tylko uważaj, żeby mnie nie upuścić. Prowadź. - odpowiedziała stanowczo, po czym zaczęła się trzymać ręki Vergisa. Jak się okazało, jest dość… Cięższa, niż mógłby się spodziewać. Ale jakoś powinien dać sobie z tym radę.
 Czarna:
 “To… Będziemy tu tak siedzieć aż wszyscy umrą i będziemy mieli w końcu spokój?”
- 
Vergis 
 Stęknął lekko, ale szedł twardo.
 -Cioci, z całym szacunkiem, ale… Chcesz walczyć w tym stanie?
 Czarna
 “Nie, właściwie to chciał…” - tutaj jest wielce znacząca cisza, a także odgłos spadnia kogś w oddali. Po chwili odezwał się znacznie mniej uprzejmy, a także gorszy głos.
 “No nareszcie ta stara kurwa wyszła. Miałam dość tej jego moralizarostkiego w dupę jebaną tonu. A ty co robisz w tym klejnocie, co?”
- 
Vergis: 
 Odpowiedziała zdziwiona.
 -Walczyć? Oczywiście, że nie. Zaprowadź mnie tam gdzie się działy te wszystkie dziwactwa. A potem sobie po prostu odpocznę.
 Czarna:
 “Przepraszam, że zajmuję miejsce. Sam nie wiem co w nim robię. Ja w ogóle nie wiem co ja robię w tym świecie i dlaczego istota wyższa uznała, że zasługuję na życie.”
- 
Vergis 
 Westchnął uspokojony i prowadzi ją do ogrodu spokojnie.
 Czarna
 “No ja myślę. Na razie, glutku, to Ci pozwolę być tutaj. Na razie. A ten szczyl… Niech zostanie. No to dawaj, pomagaj mi chodzić.”
- 
Vergis: 
 -Chwila. Wyczuwam przejście… Skrót, w sensie. To specjalność twojego ojca, iluzje. Skręć w lewo i wejdź prosto w ścianę.
 Czarna:
 “Rozumiem. Nie rozumiem natomiast w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić, skoro sama to potrafisz.”
- 
Czarna 
 “A tak, że wolę, byś ty mi pomagał. Proste?”
 Vergis
 -Ja się dopiero uczę je rozpoznawać… - i skręcił w lewo.
- 
Czarna: 
 “Przepraszam za bycie tak irytującym, ale w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić?”
 Vergis:
 -Masz jeszcze na to czas. - odpowiedziała. Po chwili oboje przeszli przez ścianę, której praktycznie rzecz biorąc nigdy naprawdę nie było. Teraz wchodzą schodami na gorę.
- 
Vergis 
 -Ciekawe, gdzie idziemy…
 Czarna
 “Nie gadaj tylko właź na nogi.”
- 
Vergis: 
 -Chyba raczej… Przez jaką trasę idziemy. Bo to dość oczywiste, że idziemy teraz do ogrodu… Prawda? - spytała się dość surowo
 Czarna:
 “Jak sobie życzysz…”
 Biało-błękitny symbiont po chwili zaczął formować się dookoła nóg Czarnego Diamentu, aż były one nim pokryte w całości aż do pasa.
- 
Czarna 
 “No i miło.” Odpowiedziała nieco oschle i spróbowała powstać.
 Vergis
 Lekko położył po sobie uszy, jakby wtydząc się gafy, jaką rzekł.
- 
Czarna: 
 Czarna Diament wstała bez większych problemów. Bo niby czemu miały by być z tym jakieś problemy?
 Vergis:
 Tym razem Hela powiedziała trochę ostrzej.
 -Idziemy do ogrodów, prawda?
- 
Czarna 
 No to teraz idzie poza pokój, ble dalej od ego nieznośnego bachora i jego zmiennopłciowych preferencji. Brrrrr, co za idiotyz, by używać organicznego materiału.
 Vergis
 -T… Ttak… Ale nie wiem, czy nie trzeba będzie…
- 
Czarna: 
 Na coś takiego mogła wpaść tylko jej siostra. Ona nigdy nie mogła paradoksalnie trzymać się reguł, które ustalała własnoręcznie. Po chwili znajdowała się już na korytarzu. A teraz… Dokąd?
 Vergis:
 -Sprostuj. Teraz już nie rozumiem Cię całkiem. - odpowiedziała wyraźnie zirytowana.
- 
Vergis 
 -Znaczy… Tam on jest i nie wiem, czy nie zaaatakuje.
 Czarna
 Wszystko jedno, byle dalej od tego bachora.
- 
Vergis: 
 -Tym się nie przejmuj, to nie jest już sprawa dla dzieci takich jak ty. Zaprowadź mnie tam, a ja już zajmę się wszystkim, zrozumiano? - odpowiedziała definitywnie tonem, który oznacza, że nie przyjmuje innej formy odpowiedzi niż zgodzenie się z nią.
 Czarna:
 A więc nie pozostaje nic innego jak wędrowanie bez sensu po korytarzach tej willi, skoro nie ma w planach żadnego konkretnego celu.
 

