-
- Hrmgh kurwa jebana - zaklął Kurier spoglądając na ruiny swej torby. Następnie schylił się do kupy jego przedmiotów i wyjął z niej jedną sztukę Med-X którą to sobie zaaplikował zaraz po tym. Następnie wyjął swój Rewolwer za kabury po czym wycelował go w jedno z drzew, a cały ten ciąg zdarzeń zwieńczył szybkim i pewnym nacisnięciem spustu.
-
Aplikacja Med-X się udała, choć Kurier tym razem nie poczuł się od razu tak dobrze jak to bywało kiedyś z używaniem tego cudownego środka. Rewolwer natomiast wyrzucił z siebie z dużym hukiem pocisk, który po chwili trafił w drzewo. Cały ten hałas, spłoszył z drzew jakieś… Dziwne, latające, małe stworzenia z dziobami. Kurier jakby miał na końcu języka jak to się nazywa, ale jakoś nie szczególnie może sobie to przypomnieć. Coś na “P” chyba.
-
- Czekaj…P…P…PTAKI! - krzyknął z realizacją, spoglądając na latające stworzenia - Toż to cholerne ptaki…jasny gwint…tylko w książkach i holotśmach o nich czytałem…więc tak to wygląda…huh…- wymamrotał do siebie, po czym ponownie spojrzał na starte swoich przedmiotów.
- Nadal mnie napierdala w głowie…mógłby ten zasrany Med-X działać wreszcie - powiedział do siebie Kurier ewidentnie niezadowolony z tego że środek przeciw-bólowy który wziął, nie chce wykonywać tego do czego był zrobiony. Jednak nim mógł się pogrążyć w narzekaniu na świat oraz jego nader parszywy los, Daniel pochwycił swój topór Puk-puk ze sterty. Mimo faktu że wolałby już stąd iść to jednak nie może on zostawić tego wszystkiego od tak sobie, więc na chwilę obecną lepiej będzie tu zostać przez chwilę i poczekać aż ktoś może się zjawi, być może taki ktoś także by mu pomógł z noszeniem rzeczy. Tak czy siak przydałoby się zrobić jakieś ognisko, dym może zwabi jakąś żywą duszę… no i oczywiście rozgrzeje.
Kurier więc podszedł do najbliższego drzewa, schował rewolwer do kabury, obszedł ów roślinę tak by mieć stertę przedmiotów na widoku, chwycił topór we dwie ręce i zaczął ciąć drzewo. -
Otóż to, jest ptak! No nieźle. W ciekawym miejscu się znalazł Kurier, że są tu zwierzęta uznane za wymarłe od dawna oraz takie zielone lasy, że chyba nigdy takich nie widział.
No cóż… X-Med trochę stłumił ból, ale nie całkowicie. Niebezpiecznie byłoby w takim stanie pchać się w teoretyczną walkę, ponieważ mogłoby to się skończyć tragicznie. Becker ma przeczucie, że od nadmiaru ruchu mógłby po prostu paść bezsilny albo zwymiotować. Najrozsądniej by było poczekać aż przyjdzie jakiś “wolontariusz” do pomocy, lub też zrobić tu jakąś ziemiankę, gdyby odsiecz nie przyszła wcześnie. Drzewa tutaj, jak się okazało, są nie tylko piękniejsze, ale również dużo wytrzymalsze niż te, jakie są ze stron Daniela. Zajęło mu to naprawdę dłuższą chwilę, zanim to średnie, ale wystarczające do ogniska drzewo nareszcie upadło z hukiem, płosząc jeszcze więcej ptaków. -
Kurier następnie zaczął rąbać upadła drzewo na kawałki zdatne na ognisko. W międzyczasie zaczął próbować sobie przypomnieć co się stało że tu trafił.
- No dobra obudziłem się koło…7 …wypiłem swoje poranne Whiskey…zjadłem trochę tej czerwonej pasty…poszedłem obgadać coś z mózgami… ehm - Tu Daniel przerwał na chwilę rąbanie drzewa i podrapał się po hełmie. - Klein…Klein…Klein jak zwykle był zbyt głośny…ale mówił coś o jakimś wynalazku…kuźwa co to było? - Zapytał sam siebie mężczyzna wracając do pracy. -
Daniel tak skutecznie zamyślił się na temat tego, co on robił przed pojawieniem się… tutaj… i nad tym, co to był za dziwaczny wynalazek Kleina, że jego ciało niczym jakiś automaton z opuszczonej fabryki, mechanicznie rąbie drewno na kawałki w sam raz takie, żeby nadawały się na rozpałkę to przyzwoitego ogniska, potrzebnego do przetrwania. Cóż to ten Klein wymyślił… To było coś, że ulepszony transporter między Wielką Górą i Mojave, coś, coś w tym stylu…
-
Daniel wtem spojrzał na kupę swoich rzeczy i ruszył do niej. Kiedy zbliżył się do niej to zaczął gorączkowo w niej szukać jednego specyficznego przedmiotu, jego Transportalponder’a. Jeżeli sprawa poszła o ulepszony transport między Mojave a Wielką Górą to warto by sprawdzić narzędzie którego to używał w tym celu do tej pory. Może mu się trafi jakiś łut szczęścia i będzie on mógł wrócić do Wielkiej Góry skąd weźmie jakąś skrzynkę do przetransportowania jego gratów tam. Chociaż raczej w to wątpił.
-
Niestety, jak się okazało, Transportalponder jest… W kawałkach. I definitywnie spopielony. O ile kurier nie jest jakimś idiotą pod względem technologii to na pewno też w życiu nie uda mu się odbudować od skrawka czegokolwiek, co zostało zbudowane przez tęgie mózgi z Wielkiej Góry… Cóż… Przynajmniej wiadomo mniej więcej na czym stoi.
-
- Nosz…ehh uspokój się Daniel, byłeś w gorszych sytuacjach - zaczął do siebie Kurier, zbierając przy okazji to co zostało z Transportalpondera do kieszeni - W końcu trudno przebić przymusową pracę dla szalonego ex-Starszego Bractwa Stali, pod groźbą śmierci ze strony wybuchowej obroży, w zrujnowanej Villi zamieszkanej przez nieśmiertelne mutanty oraz piekielne straszne hologramy - kontynuował zbierając kamienie oraz ustawiając je w okrąg w którym znajdzie się przyszłe ognisko - Nie mówiąc już o toksycznej chmurze oraz szwankujących radiach grożących ci przedwczesną detonacją obroży - dokończył układając miły dla oka stosik drewna opałowego które następnie spróbował podpalić przy pomocy gałęzi oraz zapalniczki Benniego.
-
A już zdecydowanie nie jest gorsze od użerania się w ogóle z radioaktywnymi pustkowiami, mutantami mogącymi zabić jednym ciosem, Behemotami oraz sam Bóg wie czym jeszcze… Nie licząc dość dużych strat w ekwipunku, to mimo wszystko nie da się zaprzeczyć, że jest tutaj dość przytulnie. Zwłaszcza teraz, kiedy Kurier rozpalił sobie średniego rozmiaru ognisko, które przyjemnie go ogrzewa. Teraz jedyną kwestią byłoby odpocząć i zaczekać aż zaświeci słońce. Bo co jak co, ale jedną lekcję Kurier na pewno poznał - nie szwędać się w nocy w nieznanych miejscach, kiedy chce się zachować pełnię życia i zdrowia.
-
Kurier wtem usiadł obok stosu swych gratów, jedną ręką ściągnął swój hełm oraz położył go obok siebie, podczas gdy drugą zaczął szukać whiskey w wyżej wymienionym stosie. W końcu na chwilę obecną nie wiele zostało mu do zrobienia prócz czekania, można przynajmniej sobie czas umilić swoim ulubionym trunkiem.
- W sumie jak już mowa o umilaniu sobie czasu… - powiedział na głos Daniel po czym sięgnął już wolną ręką do jednej z wielu jego kieszeni oraz zaczął szukać tam swego Pip-Boy’a. Kurier bowiem nie zamierzał po prostu spić się w ciszy, nie ,zamierzał się spić słuchającej jakieś dobrej muzyki, jak prawdziwy gentleman. -
Po chwili zrobiła się całkiem przyjemna atmosfera. Whiskey w jednej dłoni, po chwili w drugiej znalazł się PIP-Boy. Teraz tylko… Hm… Trzeba poczekać, aż się dostroi do lokalnych sygnałów. Nie zmienia to jednak jakkolwiek faktu, że w międzyczasie można by sobie porządnie łyknąć trunku, żeby wczuć się w klimat już na dobre, czekając jedynie aż będzie możliwość słuchania jakiegoś dobrego kawałka.
-
W takim razie zdjął on swój hełm, odkorkował whiskacza oraz zaczął sobie go popijać. Czekając aż złapie jakiś sygnał, Kurier zaczął sobie wspominać o jego dawnych przygodach. O przepitych trunkach z Cass na posterunku Mojave. Polowaniu na legionistów z Boonem. Zwyzywanie Cezara wraz z Arcade’em. Długie spacery po pustyni z Rexem i ED-E. Długie godziny spędzone na majsterkowaniu wraz z Veronicą oraz pogawędki z Lily…to były czasy…
- To były czasu - wymamrotał do siebie Kurier biorąc kolejnego łyka - Jak mi was brakuje… -
O tak… Można by rzecz, kiedyś to było… To naprawdę przykre tak pomyśleć o tym, że przez tych cholernych mózgowców może już nigdy ich nie zobaczyć. Ech… Kurwa… Nie idzie z takimi myślami wytrzymać bez porządnej popitki. Nie ma naprawdę co sobie żałować.
I tak mu leci łyk za łykiem, łyk za łykiem… No ale, kieeedyś to było, ta myśl mu nie przemija nie ważne ile trunku w siebie wlewa. O takich dobrych przyjacielach nie da się nawet zapomnieć będąc schlanym w trzy dupy na środku lasu… Co właściwie jest obecnym stanem Kuriera. -
- Ech Kurier - zaczął Daniel, patrząc się na puste już dno butelki po whiskey - Ty dopiero to masz jakąś przejebaną zdolność do wpędzania siebie w zasraną melancholię…aż mi się muzyki słuchać odechciało jasna cholera…- dokończył lekko pijany mężczyzna po czym włożył butelkę do sterty swoich gratów.
- No nic…tylko czekać co przyniesie jutro - wymamrotał pod nosem, po czym ułożył się do snu na swoich rzeczach w taki sposób by jak najbardziej utrudnić ich kradzież przez jakichkolwiek oportunistycznych dupków. Oczywiście wyłączył on Pip-Boya i włożył go z powrotem do kieszeni swego prochowca. -
Biorąc pod uwagę ilość promili płynącą w jego żyłach niczym woda w zaporze Hoovera, można poddać dużej wątpliwości to, czy rzeczywiście ułożył wszystkie rzeczy tak, żeby je uchronić jak najbardziej przez kradzieżą… Albo czy w ogóle je jakkolwiek ułożył. Albo czy w ogóle zrobił z Pip-Boyem to co myślał, że zrobił. Co do snu natomiast nie ma wątpliwości. I tak czuł już zmęczenie umysłowe tym co się dookoła niego zaczęło wyczyniać, a alkohol tylko zapieczętował jego zapadnięcia w niebywale głęboki sen. Niestety, sen jest głęboki, ale zdecydowanie nie spokojny. Przez umysł zaczęły mu przelatywać sceny z Mojave, jakby oglądał jakąś prezentację wyświetlaną przez projektor. Pierwsze spotkanie z Rexem, walka u boku NCR, zwierzanie się Boone’a, ratowanie Raula… Cholera. Nawet sen nie pozwala mu zapomnieć o tym, że może już nigdy nie spotkać się z przyjaciółmi swojego życia. Może i tutaj jest zieleń, jakiej nigdy w życiu nie widział poza książkami i magazynami, ale jest to nic w porównaniu z osobami, które zostawił za sobą w swoim prawdziwym domu.
-
Kurier począł się lekko wiercić przez sen, mamrocząc różne rzeczy pod swoim nosem.
- Nieh…nieh…niehcmę …Odlotu…kosmici…hrk…kosmici i krowy…
I tak to mniej więcej się działo przez resztę jego niespokojnego snu. -
I jeszcze jakoś tak mu przeleciało przez sen coś takiego… Aa… Takiego no jakby śmiesznego niebieskiego… Co lata, no na pewno lata! Albo latało! Chociaż, czy to był sen? A chuj wi. Nie miał za wiele czasu na przemyślenia względem tego “snu” czy cokolwiek to było, po chwili jego skacowany łeb zaczął odzyskiwać świadomość, co po wrażeniach wczorajszej nocy, musiało niestety przyjść w pakiecie z odczuciami jak po próbie lobotomii doktora Kleina.
-
- Oh…khuuuurwa…chyba nie powinienem tyle pić -powiedział skacowany Kurier po czym próbował się podnieść na swój tyłek. Chciał zobaczyć czy nadal miał wszystkie swoje rzeczy na swojej kupie gratów. Czy miał wszystkie swoje bronie przy sobie. Bo jeśli nie miałby ich…no cóż…jego dzień by się stał jeszcze gorszy niż jest teraz.
-
Wszy… Wszyszgie graty, z tego co widać, dalej ma na szczęście na swojej kupie. No… Nie stracił swoich caceniek. A o ile na jego post-apokaliptycznej dupie udało mu się usiąść, to proces siedzenia idzie mu już gorzej… Tak go mdli, że chyba zaraz się przewróci.