Kanonierka "Hachi"
-
Schował swoją katanę i wrócił do swojej kajuty. Przydałoby się zabandażować rany i spróbować odkazić je za pomocą sake, jeśli chce dalej być zdolnym do walki i żeby nie wabił Ryboludzi swoją krwią.
-
W kajucie było pusto, nie licząc wilka. Wszystko, co potrzebne do wykonania tego prostego zabiegu, masz pod ręką, nic tylko się do tego zabrać.
-
Zdjął swoją zbroję i zaczął lać na rany sake, szczególnie na rękę, w którą wgryzł się jeden z Ryboludzi. Gdy skończył oblewać się sake, wyciągnął bandaże i zaczął obwiązywać prawdopodobnie odkażone rany.
-
Zdecydowanie odkażone, bo podczas oblewania ich alkoholem piekły jak diabli, a Ty zaciskałeś zęby, sycząc z bólu. Ten jednak przeszedł, a gdy ręka została obandażowana, nie musisz martwić się już o jakiekolwiek nieprzyjemności w postaci gangreny czy ewentualnej amputacji.
-
Założył ponownie swoją zbroję i wyszedł z kajuty, żeby kontynuować przeszukiwanie kanonierki.
-
Nie było zbytnio czego przeszukiwać, wszystkie potworki albo zdążyły uciec, albo zostały wystrzelane przez pozostałych marynarzy.
-
Udał się do stołówki - może tam szykowała się jakaś zbiórka w związku z atakiem Ryboludzi?
-
Zbiórka nie była potrzebna, przynajmniej nie im, żyli, pracowali i podróżowali po morzu, dla nich takie ataki może i nie były codziennością, ale na pewno zdarzały się często, więc zamiast tego zabrali się za sprzątanie pokładu z trupów i ich posoki, udzielanie pomocy rannym i znoszenie gdzieś trupów, aby można im było później zapewnić godny pochówek.
-
Wrócił pod pokład i zaczął szukać swojej naginaty. Powinien był ją porzucić gdzieś na korytarzu - w końcu był zmuszony uciekać przed Ryboludźmi.
-
I tam też była, choć Twoi kompani byli piratami, bo co do tego nie możesz mieć żadnych wątpliwości, to jednak jakiś tam kodeks i honor mieli, bo dopóki żyłeś, nie mieli zamiaru zabrać Twojej broni.
-
Zabrał naginatę i udał się do swojej kajuty. Gdy tam dotarł, położył się i zasnął. Zdecydowanie dużo dzisiaj przeżył i chciałby
teraz wypocząć. -
Adrenalina Cię nie opuszczała, a przynajmniej nie przez jakiś czas. Dopiero po kilku chwilach czułeś, że zasypiasz, ale wtedy jakiś pajac uderzył w gong, zrywając Cię na równe nogi. Nie, nie był to kolejny posiłek, apel dla poległych czy ostrzeżenie przed atakiem potworów bądź jakiegoś innego okrętu. Gdy wyszedłeś na pokład, dostrzegłeś upragniony ląd.
//Zmiana tematu. Stworzę go i wtedy Ci zacznę.//