Wioska Uwitki
-
// Ty się tym zajmij, ale te wszystkie płetwy i rybie wywłoki nasunęły mi pomysł: niech będzie takim pastowym fanatykiem wędkarstwa. //
-
Zapukał do drzwi.
-
//Bardziej myślałem o jakimś łowcy potworów morskich czy rybaku, który wyprawiał się na wielkich okrętach na dalekie wody, nawet o wielorybniku, ale mówisz i masz.//
- Wejść! - usłyszałeś ze środka znajomy, męski głos. Czyli był w domu, to dobrze, o wiele lepiej, niż gdyby miał kręcić się po okolicy, załatwiając sprawy, czy wypłynąć na morze, jak to wciąż miał w zwyczaju, chociaż piastowana funkcja powinna go od tego odciągać. -
Morzywał nacisnął na drzwi, wchodząc do środka. Dawno nie bywał u sołtysa.
-
Sołtys, nim został wybrany, aby piastować tę funkcję, był największym rybakiem w wiosce, niektórzy mówili, że wręcz fanatykiem. Wchodząc do środka, gdzie nie spojrzałeś, widziałeś zakonserwowane odpowiednio, aby nie śmierdziały jak typowe zgniłe ryby, głowy jego największych lub najciekawszych zdobyczy, gdzieniegdzie stały też jego bosaki, harpuny, noże, sieci i wędki, bez których zdobycze te nie byłyby możliwe. Widać, że musiało mu się powodzić, skoro mógł przeznaczyć całą izbę na trofea. Wchodząc do środka, trafiłeś przypadkiem na coś, przez co wielu wolało rozmawiać z nim na zewnątrz, czyli metalowy haczyk, który boleśnie wbił ci się w stopę.
- Kto tam? - usłyszałeś, nim powstrzymałeś się, aby odruchowo zakląć z bólu, głos sołtysa dochodzący z głębi chaty. -
— Morzywał! — Odkrzyknął, mając cichą nadzieję na to, że sołtys pofatyguje się by podejść do niego. Cholera, czemu akurat tutaj musiał go zostawić?! Ależ to piecze, do stu piorunów!
-
- Chodź no, właśnie miałem patroszyć ryby! - krzyknął i dodał po chwili ciszy, przypominając sobie o niezamierzonych pułapkach na podłodze domu: - Albo czekaj, pogadamy na zewnątrz, akurat ładna pogoda jest!
Po chwili pojawił się w pomieszczeniu, mężczyzna opalony, słusznej postury, z kilkudniowym zarostem na twarzy i bardzo krótko ściętymi włosami, ubrany tak, że właściwie nie odróżniłbyś go od zwykłego wieśniaka, nie licząc pewnego szczegółu, jakim był pierścień na palcu, który to zaraz zdjął i schował do otwartej paszczy jednej z wypchanych ryb wiszących na ścianie. Nie żeby to przez ciebie, ale nie lubił paradować ze złotym pierścieniem na palcu, bo choć znalazł go podczas patroszenia jednej z ryb, które złowił, i tak obawiał się, że będzie oskarżony o kradzież, więc zwykle cieszył się nim w domowym zaciszu. Nie patrząc w ogóle pod nogi, najpewniej doskonale wiedział, gdzie leżą haczyki i im podobne, pokonał całą długość pokoju i minął cię, wychodząc na zewnątrz. -
“— Pieprzony, pieprzony dziad! — Stwierdził w myślach Morzywał, piekląc się z bólu. — Następnym razem obudzisz się z węgorzem w łóżku!”
Korzystając z faktu, że pozostawał poza jego wzrokiem, uniósł stopę i spróbował delikatnie usunąć z niej haczyk, tak, by przy tym nie rozszargać sobie całej skóry,
-
Dla rybaka nie była to pierwszyzna, więc pozbyłeś się go dość sprawnie, odrzucając gdzieś w kąt izby.
- To o czym chciałeś porozmawiać? - zapytał mężczyzna, gdy opuściliście dom, zasiadając na ławeczce nieopodal przydomowego ogródka. -
-- Eh, no… Nowej łodzi potrzebuję. – Odpowiedział, zajmując przestrzeń obok. – “Kurtyzanę” wzięło i w cholerę rozwaliło. Dlatego muszę się gdzieś wybrać po coś nowego. Ino nie wiem gdzie. Dlatego przyszedłem zapytać czy sołtys wie gdzie i jak się dostać do jakiegoś większego, no, portu.
-
- Byłem w świecie i trochę widziałem. To powiem ci, że takiego portu jak w Gilgasz to nigdzie nie masz, same doki większe, niż dziesięć naszych wiosek. Statki z całego świata, żaden niepodobny do drugiego. Tam by trzeba było pójść, ale od naszej wioski to będzie z dziesięć dni drogi piechotą, a w okolicy miasta zawsze się roiło od bandytów, którzy normalnie łupią kupców na drogach, ale jakimś jednym podróżnym by nie pogardzili… - powiedział i pewnie chciał mówić dalej, wykorzystać okazję do tego, aby pokazać ci, że widział i wie więcej, niż ty, ale jakaś myśl mu to przerwało. - Aleee… Skąd ty masz niby na nową łódź?
-
Morzywał uciekł w bok wzrokiem.
-- Coś się zaoszczędziło… – Odpowiedział cicho. – Dla syna na uczelnię miało być, dla córy… Ale trzeba będzie na nową łódź dać. I jeszcze się zapożyczyć. – Skłamał. -
Pokiwał głową.
- Ta, ta… Uważaj tylko na takich ludzi w płaszczach. Podobno proponują pożyczki i zawsze znajdą tego, komu dali złoto. I zawsze je odbiorą, w ten czy inny sposób. Znajomy mi kiedyś opowiadał, że jego przyjaciel się u nich zadłużył i jak nie miał oddać w terminie, to zabrali go i nikt go już nigdy nie widział… Brrr, aż ciarki chodzą po plecach, nie? Prawie jak z tymi wężoludami, dziwne stwory. Przyszli do mnie jak do siebie, pogadali, poleźli do wieży i odpłynęli. Żebym chociaż wiedział o co im chodziło. -
— Do wieży? — Jego czoło zmarszczyło się. — A po cholerę im do wieży? No i o czym gadali?
-
- A jakbym wiedział, to bym chyba powiedział, nie? Na co mi sekrety i sekreciki, Morzywał? Poszli, albo popełzli, zrobili swoje i wrócili. Nie wiem czy co tam zanieśli czy może wynieśli, pilnowali, żeby nikt nie podszedł za blisko. Coś kombinowali, ale jak posłałem tam kilku ludzi, to nic ciekawego nie zauważyli. A gadali? No… O czym to gadali? - zapytał i podrapał się w brodę, po chwili pstrykając palcami. - Coś tam, że nie warto było przypływać, że lepiej było zostać na wyspie… I coś o jakiejś nauczce czy coś takiego, nie wiem.
-
— Aha, aha… — Odpowiedział Morzywał, momentalnie cierpnąc w środku. — Dziwne te wężoludy z tą ich gadaniną…
-
- Taaa… Ale dobrze, że wrócili do siebie i pewnie nie wrócą, nie? No, ale o czym my to? A, łódź. No to już wiesz, gdzie szukać, jak na moje najlepiej Gilgasz, pieniądze też masz, to coś jeszcze ci mogę pomóc?
-
— Eeee, no ten… — Podrapał się po głowie. — Może jeszcze tylko polecić jakiś ludzi, którzy jadą w kierunku Gilgasz. Zabrałbym się z nimi, jak sołtys zna jakichś takich.
-
- A to nie, taki światowy to ja nie jestem. Wiem, że tam kogoś na pewno znajdziesz, kto ci łódkę sprzeda albo zbuduje, ale nie żebym sam kogoś aż tak dobrze znał.
-
— No… to chyba wszystko. Podziękował za pomoc. Do zaś. — Skinął sołtysowi i opuścił go, pokulewając lekko. Skierował się do swojej chałupy.