Wioska Uwitki
-
— Chcę, byśmy wszyscy tam popłynęli. — Odpowiedział, po chwili milczenia.
-
- Ty, ja i dzieci? - odparła pytaniem, nieco zdziwiona. - Ale po co wszyscy?
-
— Myślę… — Jego twarz stężała, podrapał się po potylicy. — Myślę, że wężoludy mogą tu wrócić. Albo sprowadzić coś gorszego na wioskę. Tak powiedzieli sołtysowi.
-
Popatrzyła się na ciebie z autentycznym strachem w oczach.
- Ale… Czemu? Czemu mieliby wrócić? Albo coś nam zrobić? Przecież odpłynęli do siebie, zostawili nas w spokoju, a my ich. -
— Nie wiem, naprawdę nie wiem, licho ich zna i ich plany też… — Rozłożył bezradnie dłonie. — Ale nie chcę ryzykować Tobą, ani dziećmi. Nigdy w życiu. — Spojrzał w oczy żony.
-
- Masz rację, tak będzie najlepiej. Najpierw pójdziesz tam, kupisz łódź i później nią po nas przypłyniesz żebyśmy mogli opuścić wioskę?
-
— Nie do końca… Chciałem wynająć łódź, byśmy no, popłynęli wszyscy razem do Gilgasz. Dzieciaki zobaczą trochę świata, ja kupię nową łajbę, a po tym wrócimy do wioski.
-
- Tak, to dobry pomysł. - przyznała w końcu. - Mam jakieś złe przeczucia. Nie wiem czemu, czy to przez tych Nagów, czy coś innego, ale się boję. - dodała, przytulając się do ciebie. - Wypłyńmy jak najszybciej, choćby jutro.
-
Uścisnął żonę, przytulając ją do swojej piersi.
-- Poleć dzieciom żeby spakowały bambetle na rejs, ja za chwilę popytam rybaków o wynajęcie jakiejś łodzi. O świcie wypłyniemy, kochanie i wszystko będzie dobrze. -
Widać, że nie była przekonana. I ciężko jej się dziwić czy o coś ją winić, ty zwiedziłeś choć trochę świata, nie obce były ci dalekie wędrówki, zwłaszcza po ostatnich przygodach z Nagami. Ale ona niezbyt nawykła do czegoś takiego, urodziła się w tej okolicy, wychowała i pewnie spodziewała się, że umrze. Wyjazd, zwłaszcza do tak wielkiego miasta jakim jest Gilgasz, jest dla niej zapewne szokiem, ale sama przyznała, że chce opuścić wioskę, więc nie będzie się stawiać. Odeszła, aby zająć się wszystkim i porozmawiać z dziećmi, zostawiając cię samego.
-
Morzywał ciężko oparł głowę o ścianę własnej chałupy i spojrzał w niebo. Czuł, jakby cała ta sytuacja powoli, acz nieustannie miażdżyła go pod swoim naporem. Sięgnął głową do pamięci. Kto z lokalnych rybaków miał łódź na tyle dużą, by dopłynąć nią do Gilgasz wraz z rodziną i z powrotem?
-
Niestety, żaden z nich nie miał łodzi przystosowanej do tak dalekich wypraw, przeznaczone one były bardziej do połowów blisko brzegu, trwających kilkanaście lub kilka godzin, czasem cały dzień. Przez to podróż będzie trwała dłużej, bo będziecie musieli robić postoje przy brzegu, a i tak nie masz pewności, kto zdecydowałby się oddać swoje jedyne źródło utrzymania, chyba że za solidną porcję złota bądź innych precjozów.
-
Pierun by z tym… Udał się na plażę, tam powinien zastać przynajmniej kilku rybaków wraz z łodziami. Będzie mógł zamienić z nimi parę słów.
-
Rybacy byli rzecz jasna łasi na bogactwa, jak chyba wszyscy ludzie, ale łódź była dla nich nie tylko środkiem i narzędziem do zarabiania i zapewniania bytu sobie i rodzinie, dla wielu był to drugi dom i środek transportu, bez którego nie mogli wypływać na swoje ukochane morze, na morze dla którego zostawali często rybakami. Jednak po kilku godzinach próśb, błagań, narzekań, zmyślania historyjek i twardych negocjacji udało ci się znaleźć łódź podobną do swojej dawnej “Kurtyzany”, w dość dobrym stanie, którą jeden z rybaków gotów był sprzedać.
- Ile dasz? - zapytał w końcu, patrząc na ciebie twardo. Widocznie czuł, że byłeś w potrzebie i miałeś pieniądze na ten wydatek, chciał więc wyciągnąć od ciebie jak najwięcej. -
— To może zrobimy tak, słuchaj no. — Potarł brodę, patrząc na rybaka. — Ja nie tyle, co ją kupię, co pożyczę na kilka dni i zapłacę, jak wrócę. Za każdy dzień z osobna, więc jak będę siedział tam dłużej, to dostaniesz więcej, a do tego później dostaniesz łódź z powrotem. Co ty na to, takie coś chyba bardziej opłaci się nam obu, co?
-
- Opłaci jak oddasz. A skąd mam wiedzieć, że oddasz? Że nie zrobisz mnie w chuja morświna i popłyniesz bez płacenia? Płacisz teraz i bierz łajbę albo nie ma interesu.
-
— Dobra, dobra… To ile chcesz?
-
- Pokaż co masz.
Wskazał, ruchem głowy na twoją szkatułkę. Nic dziwnego, bo poza monetami były tam też inne precjoza, które mógłbyś spieniężyć, ale nie masz na to czasu. I właściwie lepiej byłoby zostawić dobytek w monetach na pobyt w Gilgasz, bo łatwiej zapłacić nimi za nocleg niż biżuterią. A karczmarzowi wydać z tego resztę. -
Wyciągnął z szkatułki parę złotych kolczyków, podniósł je na wysokość oczu rybaka.
— A takie cacuszka mam. -
- A na co mi to niby? Nie noszę takich rzeczy. - odparł opryskliwie, bo faktycznie nie nosił, żaden mężczyzna w wiosce nie nosił, a żony nie miał, choć z pewnością musiał mieć jakąś kobietę na oku. No i było to szczere złoto, widziałeś po oczach, że go tym kupiłeś, choć wciąż będzie się pewnie próbował targować, aby wyciągnąć jak najwięcej z tej umowy.