Wioska Uwitki
-
Nie udało ci się zrobić tego, czego chciałeś, ale osiągnąłeś zupełnie inny, może nawet lepszy, efekt: pudłując cios, trafiłeś w stopę Norda, która nie była chroniona niczym poza zwykłym butem, a ten nie mógł być wystarczającym zabezpieczeniem przed twoim atakiem. Na pewno bardzo mu ją uszkodziłeś, ale zdołał jeszcze się cofnąć, wrzeszcząc przy tym z bólu wniebogłosy, co z jednej strony cię cieszyło, ale z drugiej uświadomiło ci, że mogło to zwabić tu innych Nordów.
-
Dobrze, świetnie! Tego właśnie potrzebował, niech przybędzie tutaj każdy Nord, każdy przeklęty najeźdźca, by Morzywał mógł dać im to, czego tak bardzo chcieli - śmierć, zaczynając od tego, który jest przed nim. Nie zamierzając dać mu ani chwili na otrząśnięcie się z bólu i szoku zmiażdżonej stopy, natarł na niego, uderzając młotem w ramię trzymające topór.
-
Szybki atak odniósł skutek, a cios pogruchotał kości barbarzyńcy. Topór upadł na ziemię, gdy ręka nie była już w stanie go utrzymać. Jednak napędzany wściekłością, w która przekuł cały ten ból, mężczyzna nie miał zamiaru się poddać. Krzyk, jaki z siebie wydał, pełen był gniewu, nie bólu. Skoczył na ciebie gwałtownie, pędem i masą ciała powalając na ziemię. Usiłował przydusić albo chociaż przytrzymać cię w miejscu kolanami, jednocześnie wznosząc nóż trzymany przez sprawną dłoń, aby skończyć nim tę walkę, nim będzie za późno.
-
Widząc nóż nad sobą, Morzywał wiedział, że albo teraz-już coś zrobi albo zaraz ten nóż zatrzyma się głęboko w jego piersi. Nie zamierzał zginąć, nie teraz. Miał przewagę, miał dwie sprawne ręce! Prawą chwycił Norda za gardło i ścisnął z całej siły, a lewą zakleszczył na jego nadgarstku, chcąc powstrzymać nóż przed uderzeniem.
-
Nord jeszcze jakiś czas usiłował wbić ci nóż w ciało, ale w końcu brak tlenu osłabił go na tyle, że wypuścił broń z ręki i sięgnął dłonią do gardła, usiłując wyswobodzić się z twojego uścisku.
-
To był moment, na który Morzywał czekał. Gdy tylko Nord upuścił nóż, chłop sam go chwycił i nim najeźdźca zdołał się wyswobodzić, wbił go prosto w jego oko.
-
Jakikolwiek opór Norda skończył się w chwili, gdy klinga przebiła jego twarz. Padł bezwładnie na błotnistą ziemię, zdecydowanie bez życia. Mimo to usłyszałeś cichy jęk, a gdy odwróciłeś się ku jego źródłu, zobaczyłeś drugiego barbarzyńcę, którego powaliłeś na początku walki: jak widać nie padł trupem od razu, a tylko został zraniony i ogłuszony. Wsparł się ciężko na włóczni, którą niósł ze sobą, powoli dochodząc do siebie.
-
Morzywał nie miał zamiaru pozwolić mu od tak odejść z tego miejsca. Nie po tym co zrobił jego wiosce, jego sąsiadom, jego rodzinie. Zrzucił z siebie trupa Norda i obracając całym ciałem, szarpnął młotem w kierunku piersi wstającego najeźdźcy.
-
Nord nie doszedł jeszcze do siebie po twoim pierwszym ataku, stąd gdy tylko jako tako stanął pewnie na nogach, znowu wylądował na ziemi, przez kolejny cios młotem. Sądząc po jego krzykach i jękach, zrobiłeś mu tym sporą krzywdę, ale ponownie to było za mało, aby go zabić.
-
Tym razem nie miał zamiaru dać mu szansy na wygranie kolejnych kilkunastu sekund życia. Uniósł kowalski młot nad siebie i spuścił go w dół, prosto na pierś Norda, z świstem powietrza i wrzaskiem własnych ust, jakby miało zapewnić to śmiertelność ciosu.
-
Nawet nie zdążył się uchylić, więc głowica młota roztrzaskała mu czaszkę, mieszając pobliskie błoto z krwią oraz resztkami mózgu i czaszki Norda.
-
To było dwóch - tylko dwóch. Ile Nordów napadło całą wioskę?! Musiał ich dostać, zanim odpłyną… Bogowie, co jeżeli wzięli ludzi jako niewolników?! Chwycił leżącą obok truchła Norda włócznię w jedną dłoń, zaś młot będący w drugiej ścisnął silnej. Nie mógł dłużej marnować czasu, pobiegł w kierunku przystani, spodziewając się tam łodzi najeźdźców.
-
Okręt widziałeś już wcześniej, tak samo groźny jak wówczas, gdy pomyliłeś go podczas burzy z wężem morskim. Pilnował go co najmniej tuzin wojowników, może więcej, wszyscy czujni i uzbrojeni po zęby. Nordowie nie byli głupi, a taki napad nie był dla nich pierwszyzną: okręt to ich jedyna droga powrotu do mroźnej ojczyzny, tylko on uniesie ich wraz z łupami i jeńcami, stąd silna obstawa. Powoli na plażę wracali zajęci rabunkiem barbarzyńcy, niosący wszystko, co przedstawiło jakąkolwiek wartość, a wiele tego nie było. Prowadzili również mieszkańców wioski, licznie i tłumnie, zapewne chcąc odbić sobie niewielkie zyski z grabieży, sprzedając ich w niewolę. Ci, którym przypadnie taki los, będą mogli uważać się za szczęściarzy, dużo gorzej powiedzie się tym, którzy zostaną złożeni w ofierze krwiożerczemu bóstwu Nordów lub kobietom, które trafią do domów wojowników jako ich nałożnice… Jeńcy, przerażeni, mokrzy i zziębnięci, zostali zbici w wielką grupę, otoczoną wojownikami, którzy ich pochwycili. Jak zauważyłeś, nie było wśród nich żadnych starców ani najmłodszych dzieci, za których najeźdźcy nie mogli spodziewać się dużej ceny, wątpliwe zresztą, aby przeżyli samą podróż powrotną. Gdy łupieżcy przestali się wreszcie schodzić, ich lider wydał jakieś polecenia, których nie dosłyszałeś w strugach deszczu, a jego ludzie zaczęli sortować jeńców, dzieląc całą grupę na dwie mniejsze: w jednej były kobiety i dzieci, które już nieco podrosły, a w drugiej mężczyźni.
-
Jego żona, jego córki, jego syn… Krew uderzyła w skronie Morzywała z siłą młota kowalskiego, który dzierżył w dłoniach. Miał wrażenie, jakby w ciągu każdej sekundy, jego serce pompowało całe morze juchy przez jego organizm, robiąc co tylko mogło, by dopomóc mu w uratowaniu najbliższych. Chłop nie mógł pozwolić by ich zabrali, nie mogli, nie mieli prawa odebrać jego dzieciom przyszłości, a jemu rodziny, Morzywał samym bogom nie pozwolił by na takie prawo!
Jego umysł działał szybko, śpiesząc od jednej myśli do drugiej. Lider musiał być najsprawniejszy, musiał koordynować wszystkich. Lider musiał zginąć. Morzywał zacisnął dłoń na skradzionej włóczni, tak jak zaciskał dłonie na setkach harpunów, którymi ciskał w ryby na pełnym oceanie. Miał szansę stąd trafić ten zgniły pomiot północy?!
-
Rudowłosy Nord rzeczywiście był wśród swoich wojowników, doglądając sortowania jeńców, rozmawiając z wojownikami. Gdy część Nordów zniosła już wszelki łup, a jeńcy zostali podzieleni na dwie grupy, wojownicy wyciągnęli czterech jeńców spośród tej grupy, do której trafili wyłącznie mężczyźni, zmuszając ich, aby klęknęli w linii, co kilka metrów od siebie. Opornych okładali pancernymi rękawicami lub bronią tak długo, aż odpuścili, ale nie zgładzili żadnego. Wszystkim jednak dokładnie skrępowali ręce za plecami. Otoczywszy obie grupy jeńców zwartym kołem, zaczęli uderzać bronią lub pięściami w tarcze i… śpiewać. Ich głosy, niskie i basowe, jakby zahartowane wykrzykiwaniem komend w czasie sztormów i burz na morzu lub zawiei i śnieżyć w ojczyźnie, niosły słowa pieśni daleko i głośno. Usłyszałeś je nawet ty, mimo dzielącej was odległości, padającego deszczu, wiejącego wiatru i okazjonalnych grzmotów.
Hej, Tempusie
Nie oszczędzaj nas
Niech ręka nie zadrży
Uderza na razTempusie, siłę daj
Niech ostry topór w ręku lśni
Bo jeszcze kilka chwil
Do twych komnat zastukamy drzwi
Gdy jego wojownicy śpiewali, wódz ruszył ku wybranym jeńcom. Raz za razem podnosił swój topór do morderczego ciosu, a chwilę później na ziemię padało bezgłowe ciało wieśniaka. Gdy ostatni z nich stracił głowę, Nord wzniósł w górę zakrwawiony topór i niemalże wyryczał imię swojego boga, a wszyscy przestali śpiewać. Pilnujący męskiej części jeńców najeźdźcy natychmiast chwycili za młoty, miecze i topory, w ciągu kilku chwil siekając na kawałki tych nieszczęśników, którzy wcześniej przyglądali się egzekucji swoich sąsiadów, przyjaciół, członków rodziny… Tymczasem wojownicy eskortujący drugą grupę ustawili się w szpaler i zaczęli kierować ku drakkarowi przerażone, szlochające kobiety i dzieci. Wśród nich zauważyłeś niemal całą swoją rodzinę, z wyjątkiem najmłodszego syna, Modrosława, który najpewniej został zamordowany przez Nordów, gdy ci napadli twoją chatę… Jednym z ostatnich jeńców był twój drugi syn, początkowo posłusznie idący ku drakkarowi, ale nagle rzucił się do ucieczki. Korzystając ze swojej szybkości, zwinności i niewielkich rozmiarów prześlizgnął się między strażnikami i zaczął biec jak oszalały mniej więcej w twoją stronę, ale wątpliwe, aby cię widział. Wódz Nordów zaczął krzyczeć coś do swojej hordy, jeden z nich, uzbrojony w łuk, zaczął celować do uciekającego Młoszka. Miałeś jedną włócznię. Mogłeś cisnąć nią w łucznika i być może uratować swoje dziecko, nim będzie za późno i dla niego, lub wykorzystać okazję i cisnąć nią w przywódcę barbarzyńców.
//Żeby nie było, sam tej ich pieśni nie wymyśliłem. Oryginał nosi nazwę “Odynie”, a ja zaadaptowałem fragment na potrzeby postu. Świetna piosenka, słucham na zmianę z “Drakkarami”, gdy gram w coś w klimatach wikingów.// -
// Huh, warto zapamiętać na przyszłość, może kiedyś przesłucham. //
Krzyk myśli Morzywała rozdarł jego duszę jak sztorm, który łamał potężny okręt jak zapałkę i grzebał jego zwłoki w odmętach swej gardzieli.
,Młoszko!"
Tylko to zdążyło przebiec przez umysł rybaka, bo gdy krzyk jeszcze rozbrzmiewał w jego głowie, jego oko już celowało, jego ręka już brała zamach, jego palce już wypuszczały pędzącą drzewnię, której morderczy koniec był przeznaczony dla tylko jednej osoby - łucznika, który chciał odebrać życie jego syna.
//
-
Trafiłeś włócznią w środek klatki piersiowej Norda w momencie, w którym wypuszczał on strzałę. Dzięki temu, pchnięty w tył przez impet trafienia, spudłował, a strzała trafiła niegroźnie w ziemię. Za twoim synem rzucili się jednak do pościgu dwaj kolejni Nordowie, tym razem bez broni zasięgowej, a ku tobie ruszył lider tej bandy, z okrwawionym toporem w rękach.
-
Dla Morzywała wybór był tak prosty, że wręcz nie istniał. Rzucił się w pogoń za Nordami, którzy chcieli zabić JEGO SYNA. Jeżeli zabili Modrosława, te potwory… Nie mógł pozwolić na to, by pozbawili go choćby jednego jeszcze członka rodziny. Ścisnął mocniej młot w rękach, chwytając go oburącz i pędząc ponad wszelkie siły w kierunku tych, którzy zagrażali jego dziecku, gotowy do przetrącenia im kręgosłupów uderzeniem wymierzonym z pełnego rozpędu. Musiał biec szybko, by lider nie dotarł do niego zanim on dotrze do nich.
-
Twój wysiłek nie zdał się na wiele, już w połowie drogi zostałeś powalony na ziemię, gdy wódz barbarzyńców uderzył cię barkiem. Padłeś na ziemię, a on patrzył się na ciebie z góry, z mieszaniną pogardy i obrzydzenia. Ale, choć mógł zadać ci cios i cię zabić, nie zrobił tego. Czekał w pozycji bojowej kilka kroków od ciebie, czekając aż się podniesiesz, aby rozpocząć walkę. Tymczasem Nordowie mu towarzyszący zdołali złapać twojego syna. Na szczęście go nie zabili, a jedynie zabrali szamoczącego się chłopaka na gotowy do odpłynięcia drakkar.
-
w tym momencie widok syna, zaciąganego na pokład najeźdźców, był dla Morzywała marnym pocieszeniem - chłopak żył, jeszcze. Dopóki nie odpłynęli, miał szansę uratować jego i innych i bogowie mu świadkiem, zrobi to, a tych wszystkich skurwieli pośle wprost na drugą stronę czasu… Bogowie mu świadkiem…
Morzywał zaparł się jedną dłonią o podłoże, drugą o młot martwego kowala i podniósł się z ziemi, odwracając ku wodzowi. Brudny, obity, pokryty krwią cudzą i swoją, patrzył na Norda z ogniem w oczach, którego paliwem była chęć ratowania rodziny i bezwzględnego pomszczenia swego najmłodszego syna.
— Ty pierdolniku… — Wycharczał tylko, zaciskając obie ręce na rękojeści młota.
I ruszył do ataku, zamachując młotem w stronę topora Norda, a raczej ręki trzymającej go, by nie dać mu miejsca na wzięcie zamachu.