Strzaskana Skała
-
— Czym strzelasz? — Od razu zapytał, nie chcąc tracić czasu. Rozejrzał się także za jakimiś szmatami lub zniszczonymi ubraniami.
-
- W&L Long Shot, Vulcanic 10 i Webley w miarę potrzeb. - odparł krótko. - Jaki masz plan?
Sporo ich walało się po obozie, głównie ubrań, które w wypadku górników niszczyły się lub brudziły tak często i permanentnie, że bardziej opłacało im się kupować nowe, niż naprawić lub wyczyścić stare. -
— Plan jest taki, żeby podejść, podpalić i nie dać się zabić. — Podał mu pozbierane naprędce ubrania. — Owiń lufę Long Shota, tylko ciasno i dokładnie. — Mówiąc to, zabrał się za to samo, tylko na swojej rusznicy i rewolwerze. Obłożył lufy broni grubą warstwą ubrań (choć w miarę możliwości nie zasłaniającą przyrządów celowniczych) i obwiązał je tak, by dokładnie do niej przylegały.
-
- Niby po co? - zapytał, sceptycznie patrząc to na ciebie, to na trzymane w dłoni szmaty.
-
— Chodzi o wystrzał. — Odpowiedział, nie przerywając sobie. — Jeżeli coś pójdzie nie tak, to nie mam zamiaru od razu zaalarmować całej armii smakoszy ludziny. Dlatego tymi szmatami ściszymy nasze pukawki. Nie na tyle, by tamci ich nie słyszeli, ale na tyle, by nie brzmiały jak typowe pukawki. Przy odrobinie szczęścia nie połapią się o co chodzi i zyskamy na czasie, a to jest właściwie całkiem przydatne, jeżeli nie kolekcjonujesz nadprogramowych otworów w ciele.
// I serio, takie coś się robiło, tak było, jeszcze jak. //
-
Uniósł brew i znów spojrzał to na ciebie, to na szmaty, ale jednak uśmiechnął się, ukazując ci swoje żółtawe zęby.
- Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej, mogło mi się przydać, gdy jeszcze zbierałem podatki. - powiedział i zarechotał, również przygotowując swoją broń. Po kilku chwilach pracy tak jego karabin, jak i twój były gotowe. -
— No to mamy prawie wszystko. Daj mi jeszcze znaleźć naftę i ruszamy.
Od razu przeszukał obóz, szukając choćby niewielkiego pojemnika z naftą lub innym, łatwopalnym olejem. Nie miał zamiaru siedzieć z zapałką przy dechach szopy i czekać, aż ta raczy zapłonąć. Przy okazji spojrzał także czy gdzieś w okolicy nie przywiało jakiegoś zagubionego, zeschłego krzaka… -
Naftę odnalazłeś bez problemu, z krzakiem były już niestety problemy, musisz więc poszukać go gdzieś indziej lub zacząć improwizować z czymś innym.
-
Krzak był tylko “w razie gdyby” więc Seymour był gotów poradzić sobie bez niego.
Wrócił do Scotta wraz z naftą.
— Czas na nas. Kanibal sam się nie upiecze.
Po tym poszedł wraz z poborcą w kierunku farmy. -
- Jaki dokładnie masz plan? - zapytał po drodze, opierając karabin o ramię, kładąc szczególnie silny nacisk na drugie słowo.
-
— To naprawdę nie jest skomplikowane. — Mruknął, maszerując. — Ale niech będzie. Zakradamy się do gospodarstwa od strony szopy, idąc z zarośli. Reszta będzie po drugiej stronie. Czekamy na granicy roślinności, aż zrobią jakiś raban, a wtedy ja biegnę pod samą szopę, podkładam ogień i szybko się wycofuję. Twoim zadaniem będzie pilnowanie, żeby w tym czasie żaden nadgorliwy kanibal nie nafaszerował mi dupy ołowiem, rozumiesz? Jeżeli zobaczysz, że zauważyli mnie i już celują, strzelaj pierwszy. Akcja akcją, ale w razie czego nie zamierzam bawić się w ruchomą strzelnicę. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to poczekamy aż tamci zabiorą się za gaszenie ognia, a wtedy wystrzelamy ich jak kaczki. Wszystko jasne?
-
- Gdyby coś poszło nie tak i by cię złapali, to mam prewencyjnie wsadzić ci kulkę w oko zanim stamtąd zwieję? - zapytał, zupełnie poważnie, nie mając najwidoczniej innych uwag co do planu.
-
— Hmm… — Sey zastanowił się nad pytaniem towarzysza. — Wolałbym nie. Pozbawiłbyś mnie niepowtarzalnej okazji doświadczenia tego, jak to jest być czyimś obiadem.
-
- Myślałem, że Oswald zwerbował tylko jednego wariata. - odparł, parskając śmiechem pod nosem i szedł dalej w milczeniu. Po chwili znaleźliście się na miejscu.
-
Sey ukrył się w roślinności, a Scottowi polecił, by znalazł podobną, ukrytą pozycję, lecz z dobrym polem ostrzału na gospodarstwo. Za to brodacz uważnie prześledził wzrokiem wszystkie okna i drzwi. Czy wartownicy pozostawali w oknach?
-
Obaj zajęliście odpowiednie pozycje. Co do wartowników, to tak. Nie dałbyś głowy, że to ci sami, ale to i tak nie jest istotne, ważne że tam są i utrudnią ci wykonanie misji.
-
Więc teraz nie pozostawało im nic innego jak uzbrojenie się w cierpliwość i oczekiwanie na akcję Oswalda. Oby ich kontrolowane zamieszanie dało radę odciągnąć uwagę strażników.
-
Nie mieli zamiaru bawić się w coś wyjątkowo subtelnego czy pomysłowego, ale w sumie nie było takiej konieczności. Widziałeś, jak się zaczaili w pobliżu, a gdy tylko kilku kanibali wyszło na zewnątrz, otworzyli do nich ogień. Zabili przynajmniej dwóch, kolejni dwaj byli ranni, reszta się rozbiegła. Słyszałeś też tłuczone szyby, musieli więc strzelać do wartowników na górze, ale nie wiedziałeś, czy kogoś trafili. Wciąż strzelając, zaczęli się wycofywać, ty zaś zauważyłeś, że tej strony domu, przy której się czaisz, został tylko jeden, więc uwaga wszystkich kanibali była skupiona na dywersji Oswalda i jego ludzi.
-
"— Hyc, kurwa. — " Pomyślał i w tej samej sekundzie zerwał się do biegu. Nie całkowitego, poruszał się w przygarbieniu, by jeszcze bardziej zmniejszyć swą niewielką sylwetkę. Skocznymi susami pokonywał odległość od zarośli do szopy, w międzyczasie wyszarpując naftę i zapałki. Nie szczędził sił. Szopa dawała mu osłonę, krzaki też, ale puste pole nie dawało żadnej. Byle dobiec do ściany, byle do niej.
-
Tamci nie zwracali na ciebie uwagi i dobiegłeś aż do płotu, który otaczał teren farmy. W chwili, gdy miałeś go pokonać, wystrzał z karabinu jednego z kanibali urwał część sztachety, niedaleko twojej głowy. Chwilę później usłyszałeś kolejny wystrzał, tym razem zza swoich pleców, zapewne z karabinu byłego poborcy podatków, który pozbawił życia strzelca w oknie. Tobie zostało pokonać płot i podpalić jedną z szop na narzędzia lub nawet sam dom.