Strzaskana Skała
-
— Hmm… — Sey zastanowił się nad pytaniem towarzysza. — Wolałbym nie. Pozbawiłbyś mnie niepowtarzalnej okazji doświadczenia tego, jak to jest być czyimś obiadem.
-
- Myślałem, że Oswald zwerbował tylko jednego wariata. - odparł, parskając śmiechem pod nosem i szedł dalej w milczeniu. Po chwili znaleźliście się na miejscu.
-
Sey ukrył się w roślinności, a Scottowi polecił, by znalazł podobną, ukrytą pozycję, lecz z dobrym polem ostrzału na gospodarstwo. Za to brodacz uważnie prześledził wzrokiem wszystkie okna i drzwi. Czy wartownicy pozostawali w oknach?
-
Obaj zajęliście odpowiednie pozycje. Co do wartowników, to tak. Nie dałbyś głowy, że to ci sami, ale to i tak nie jest istotne, ważne że tam są i utrudnią ci wykonanie misji.
-
Więc teraz nie pozostawało im nic innego jak uzbrojenie się w cierpliwość i oczekiwanie na akcję Oswalda. Oby ich kontrolowane zamieszanie dało radę odciągnąć uwagę strażników.
-
Nie mieli zamiaru bawić się w coś wyjątkowo subtelnego czy pomysłowego, ale w sumie nie było takiej konieczności. Widziałeś, jak się zaczaili w pobliżu, a gdy tylko kilku kanibali wyszło na zewnątrz, otworzyli do nich ogień. Zabili przynajmniej dwóch, kolejni dwaj byli ranni, reszta się rozbiegła. Słyszałeś też tłuczone szyby, musieli więc strzelać do wartowników na górze, ale nie wiedziałeś, czy kogoś trafili. Wciąż strzelając, zaczęli się wycofywać, ty zaś zauważyłeś, że tej strony domu, przy której się czaisz, został tylko jeden, więc uwaga wszystkich kanibali była skupiona na dywersji Oswalda i jego ludzi.
-
"— Hyc, kurwa. — " Pomyślał i w tej samej sekundzie zerwał się do biegu. Nie całkowitego, poruszał się w przygarbieniu, by jeszcze bardziej zmniejszyć swą niewielką sylwetkę. Skocznymi susami pokonywał odległość od zarośli do szopy, w międzyczasie wyszarpując naftę i zapałki. Nie szczędził sił. Szopa dawała mu osłonę, krzaki też, ale puste pole nie dawało żadnej. Byle dobiec do ściany, byle do niej.
-
Tamci nie zwracali na ciebie uwagi i dobiegłeś aż do płotu, który otaczał teren farmy. W chwili, gdy miałeś go pokonać, wystrzał z karabinu jednego z kanibali urwał część sztachety, niedaleko twojej głowy. Chwilę później usłyszałeś kolejny wystrzał, tym razem zza swoich pleców, zapewne z karabinu byłego poborcy podatków, który pozbawił życia strzelca w oknie. Tobie zostało pokonać płot i podpalić jedną z szop na narzędzia lub nawet sam dom.
-
“— Cholera! —” Bluzgnął w myślach. Zacisnął dłonie na sztachetach i odbił się od ziemi, by przesadzić płot. Sprintem podbiegł do ściany najbliższego z budynków i chlusnął na nią większością nafty, jaką zabrał z sobą. Rzucił pojemniczek na podłogę, odpalił zapałkę i rzucił nią w opalizującą plamę.
-
Najbliższymi budynkami było kilka stojących obok siebie szop z narzędziami, opałem i tym podobnymi. I to chyba właśnie przez tenże opał wszystko tak ładnie stanęło w płomieniach. Tymczasem usłyszałeś kolejne poruszenie, tym razem w budynku, co oznacza, że kolejni kanibale łyknęli przynętę i uda się wam wywabić ze środka drugą grupę. Nim to jednak nastąpi, lepiej będzie, jeśli zdołasz się gdzieś skryć lub zająć chociaż lepszą pozycję, gdzie nie zostaniesz nafaszerowany ołowiem.
-
Schował pozostałą naftę i zapałki, a chwycił w dłoń rewolwer. Na ugiętych kolanach, ukradkiem przemknął za jeden z kolejnych budynków w rzędzie. by zdobyć dwie przewagi nad kanibalami - dystans i szansę na strzelanie zza osłony, będącej tym razem rogiem budynku.
-
Osłona ta nie była zbyt pewna, bo skryłeś się za rogiem kolejnej szopy, gdzie płomienie jeszcze nie dotarły, ale dotrzeć mogą, przez co z czasem ta kryjówka dosłownie będzie spalona. Tymczasem z budynku wybiegło sześciu kanibali, aż cztery kobiety i dwóch mężczyzn. Z bliska nie wyglądali na takich groźnych, wręcz przeciwnie, mógłbyś równie dobrze pić z nimi w saloonie w Dodge, grać w karty czy pokłócić się o wynik partyjki, ale pewnie to tylko pozory, łatwiej schwytać ofiarę, jeśli nie jest się wysmarowanym krwią dzikusem, na widok którego każdy rozsądny człowiek chwyci za broń lub ucieknie. Co do broni, to każdy ma przy sobie jeden lub dwa rewolwery, ale trzymają je w kaburach, w dłoniach dzierżąc blaszane i drewniane wiadra z wodą, niezbędne do ugaszenia dopiero co wywołanego pożaru.
-
Nigdy nie był zwolennikiem ranienia kobiet… Ale wspomnienie nawyków żywieniowych tej ekipy szybko pozbawiło go oporów, a także nasunęło nowy plan.
Wolną dłonią jeszcze raz wyciągnął pojemnik z naftą, jaka mu pozostała. Niewiele, ale powinno przynajmniej częściowo zapewnić pożądany efekt. Otworzył go i ukradkiem zerknął za róg, po czym schował się ponownie. Tak, tak, jeżeli uderzy tu, tak…Obliczył rzut w głowie. Wychylił się nieco bardziej i poszło! Cisnął pojemnikiem prosto w głowy kanibali gaszących pożar. Jeżeli dobrze pójdzie to skąpani w łatwopalnej nafcie szybko zasmakują pieczystego losu, jaki zgotowali swoim ofiarom. Tymczasem Sey wykorzystał to, by zgrabnie zmienić pozycję i jeżeli to możliwe, powoli wycofywać się w kierunku towarzysza.
-
Aby się wycofać, musiałbyś przebiec tuż obok nich lub obiec cały dom. Wbrew pozorom, pierwsza opcja nie wydawała się taka niemożliwa, bo kanibale chyba nic ci nie zrobią. Plan w pełni się powiódł i poza jedną kobietą wszyscy stanęli w płomieniach, rzucając się i wrzeszcząc z bólu. Ta zaś szybki pobiegła do domu, znowu po wodę, ale tym razem po to, aby gasić swoich towarzyszy. Jeśli chodzi o zmianę pozycji, tutaj możesz swobodnie wystrzelać wszystkich, którzy wyjdą z domu, ale z drugiej strony będziesz łatwym celem dla tych, którzy wrócą z pościgu za Oswaldem lub kogokolwiek innego, kto nie pobiegł za nimi i nie przebywał w domu, a gdzieś indziej na terenie farmy.
-
Został tutaj jeszcze na sekundę dobywając wygłuszonego rewolweru. Jedno wiadro wody mogło wiele zmienić, a Sey nie zamierzał na to pozwolić. Strzelił w pierś kobiety od razu, gdy wynurzyła się z mieszkania. Po tym zaczął obchodzić dom dookoła, wolał nie rzucać się w oczy, nawet spalone. Czas znaleźć lepszą miejscówkę, najlepiej na jakimś wyżej położonym punkcie.
-
Padła martwa jeszcze na progu, pozostali zaś zginęli niewiele później śmiercią może i okrutną, ale jak najbardziej zasłużoną. Po drodze nie spotkałeś nikogo, na całe szczęście. Na farmie były tylko dwa wysokie punkty, mianowicie dach domu i okna na piętrze, ale dostać się tam można tylko od środka i dach stodoły, ale ta wygląda, jakby się miała zaraz zawalić i nie możesz mieć pewności, że cię utrzyma.
-
Cholerstwo by to… Korzystając z okazji podpalił szmatę i podłożył ją pod ścianę domu, może ogień chyci. Po tym ruszył dalej, szukając miejsca, w którym mógłby zasadzić się na kanibali powracających z pościgu.
-
Mogłeś skryć się w stodole, była bezpieczna, o ile nie wleziesz na górę, lub za szopą z jeńcami przeznaczonymi na posiłek. Podłożyłeś ogień pod dom, ale dało to niewiele, musiałbyś użyć go o wiele więcej, aby podpalić tak duży budynek.
-
Wolał stodołę, ale jeżeli jeszcze teraz mógł dotrzeć do szopy z jeńcami… Udał się tam. Kilka biegających obiadów to zawsze większy chaos, a chaos działa na korzyść najemników.
-
Warto przypomnieć, że macie ich stąd wszystkich wyciągnąć, a do tego żywych, całych, zdrowych i nienadgryzionych, więc lepiej będzie dać im jakieś szanse na przeżycie przed wypuszczeniem. Tak czy siak, dotarłeś do szopy, a w okolicy wciąż było spokojnie. Tylko na jak długo?