Strzaskana Skała
-
Seymour gwałtownie wyciągnął przed siebie rękę z rewolwerem, celując prosto w jego twarz. Był gotowy do strzału gdyby tamten tylko sięgnął po broń.
— Spróbuj pisnąć, a dorobię Ci jeszcze jedną dziurę na buźce. — Powiedział surowo, taksując go wzrokiem. -
Nie zareagował zupełnie, po prostu odwrócił się, jak gdyby nigdy nic, przyjmując poprzednią pozę.
-
Seymour zdziwił się, widząc takie zachowanie, ale nie ściągnął muszki z kanibala. Wdrapał się na piętro, przechodząc przez framugę i podszedł do niego z rewolwerem w dłoni, gotowy do ogłuszenia go.
-
Tak miał się zachowywać, żeby nie zarobić kulki, przynajmniej w pewnym sensie. Ale wszystko okazało się w rzeczywistości pułapką, bowiem gdy tylko podszedłeś bliżej, zza rogu wyskoczył kolejny kanibal, o wiele lepiej zbudowany i wyższy od swojego poprzednika, który od razu chwycił się za dłonie, usiłując wygiąć tę z rewolwerem tak, abyś nie mógł zastrzelić żadne z nich, jednocześnie zaciskając na niej uścisk łapy o sile imadła, chcąc zmusić cię do puszczenia rewolweru.
-
Cholera, pieprzona i solona mać! Z impetem uderzył potylicą prosto w pierś kanibala, by pozbawić go tchu w piersi i wytrącić z równowagi. Jeżeli by się zgiął, od razu dołożył uderzeniem głowy w nos. Jednocześnie cały czas starał się wywinąć dłoń tak, by chociaż orientacyjnie strzelić w kierunku jednego lub drugiego kanibala. Nie musiał trafić, potrzebował tylko, by ten wystraszył się i na sekundę stracił czujność. Sekunda wystarczała, by wyrwać się z jego łap i strzelić prosto w pierś.
-
Nie udało się, był zbyt wytrzymały, aby tak łatwo się go pozbyć. Ale udało ci się chociaż wystrzelić, choć nie dało to wiele, ten wciąż z tobą walczył, ale drugi jakby stracił rezon i pognał korytarzem dalej. Niby dobrze, bo nie pomoże swojemu kompanowi, ale z drugiej strony będziesz musiał z nim później zmierzyć tak czy siak. Nacisk na dłoń był jednak tak silny, że w końcu wypuściłeś rewolwer, na co kanibal uśmiechnął się paskudnie, pokazując ci komplet zębów spiłowanych niczym u jakiegoś drapieżnika. Puścił dłoń, w której dzierżyłeś broń, zamiast tego chwytając cię za gardło i unosząc. Przyparł cię do ściany i miażdżącym uściskiem usiłował cię udusić, choć równie dobrze mógłby zmiażdżyć ci całe gardło czy skręcić kark.
-
Seymour zacharczał, próbując rozpaczliwie zaczerpnąć powietrza. Ugiął nogi i z całą swoją siłą wyrzucił je do przodu, chcąc wbić się kolami wprost pod żebra olbrzyma. Palce wolnej dłoni spróbował wbić prosto w oczodoły kanibala.
-
Trafiłeś, ale kopnięcie nie wywołało na nim wielkiego wrażenia. Również manewr z wbiciem palca w oko się nie powiódł. Coraz bardziej czułeś, że brakuje ci powietrza, a przed oczyma zamiast paskudnej mordy kanibala zacząłeś widzieć mroczki. Niewiele dzieliło cię już od śmierci, byłeś na skraju utraty przytomności, gdy resztkami świadomości wyłowiłeś dźwięk kroków na schodach, a chwilę później usłyszałeś wystrzał, zaś twoją twarz obryzgała krew, resztki mózgu i czaszki kanibala. Uścisk zelżał w tej samej chwili i upadłeś na podłogę wraz z jego zmasakrowanym trupem, mogąc wreszcie swobodnie odetchnąć.
- Za stary na to jestem. - mruknął Scott, nabijając ponownie swoją broń, sporych rozmiarów rewolwer z drewna mahoniowego, kości słoniowej i złota. Karabin miał przewieszony przez plecy. - Żyjesz tam jeszcze? - dodał, podchodząc kilka kroków i kopiąc cię lekko w żebra. -
W odpowiedzi Sey zakasłał kilka razy, od razu szukając dłonią rewolweru. Nieco bardziej rozwinął swój gest, gdy już odzyskał dech w piersi:
— Kurwa, nie jestem pewien, wiesz? — Odcharknął. — Tam pobiegł kolejny. — Lufą wskazał kierunek, w jakim udał się kanibal po jego strzale. Zaczął zbierać się z podłogi. -
Były poborca podatków skinął głową i podszedł do rogu, wychylając się ostrożnie. Najwidoczniej nie było tam nic groźnego, bo ruszył dalej, nie czekając na ciebie.
-
Sey podniósł się i dołączył do niego, co chwila rozglądając się dookoła, by znowu nie zostać wziętym z zaskoczenia. Naciągnął kurek rewolweru.
-
Widziałeś okna, pod którymi normalnie czaili się kanibale, ale nic poza tym. Obeszliście całe poddasze i nie znaleźliście nic. Była więc tylko jedna opcja, czyli prowadzące na taras lub inny balkon, znajdujący się nad drzwiami wejściowymi, drzwi, bo chyba tylko tam mógł skryć się ostatni kanibal.
-
— Masz ochotę wejść pierwszy czy mam go zachęcić do poddania się? — Zapytał cicho Scotta, przyglądając się drzwiom.
-
- Mam jeden strzał, po prostu otwórz te drzwi, nie zapłacą nam na żywych i tak.
-
— Można i tak. — Wzruszył ramionami.
Położył dłoń na klamce i nacisnął ją, lekko tylko uchylając drzwi, by potem otworzyć je do szeroka silnym kopnięciem. Od razu usunął się w bok, by Scott miał czysty strzał. -
Kanibal już się na was czaił, co było do przewidzenia. Zdążył nacisnąć spust aż dwa razy, a każda z jego kul trafiła w cel, prosto w pierś twojego kompana. Ten jednak, jak gdyby nigdy nic, spokojnie wymierzył i również oddał strzał, a choć wypalił tylko raz, to nie trzeba było więcej i kula również jemu dosłownie rozsadziła głowę. Scott nabił broń ponownie, zakręcił nią młynka i włożył do kabury, wszystko zaskakująco sprawnie jak na kogoś, kto dostał dwie kulki. Czyżby sprawdziło się stare powiedzenie, wedle którego poborcę podatków zabierze na drugą stronę tylko ktoś równie okrutny jak on sam?
-
— Scott…? Zabity jesteś?
Pytanie zabrzmiało głucho w ustach Seymoura, który nie potrafił zrozumieć tego, czego właśnie był świadkiem. Stracił gościa. Dwie kulki w pierś nie są do przeżycia, ale… pierwszy raz w życiu widział taką reakcję kogokolwiek na własną śmierć.// Scott be like //
-
- Następnym razem powinien celować w głowę. - odparł na to, uśmiechając się szczerze, choć nieco krzywo i kwaśno, odkąd zaczęliście współpracę. Rozpiął swoją kamizelkę i koszulę, ukazując ci trik, o którym kiedyś słyszałeś, ale nigdy nie widziałeś osobiście, aby ktoś go stosował: kamizelkę kuloodporną. Solidne paski stalowej blachy zawieszone na skórzanej kamizelce chroniły go przed postrzałami, ale pewnie tylko z broni małego kalibru, czyli właśnie takiej, jak rewolwery. Poza śladami tych dwóch trafień, których byłeś świadkiem, widziałeś kilkanaście innych kul, które stal zdołała zatrzymać. - Stary, sprawdzony trik, robią tak niektórzy bandyci i właśnie poborcy podatków. Drogie w cholerę, ale się przydaje. - dodał, ponownie zapinając ubranie.
-
Sey przetarł oczy.
— Nieźle.
Tylko tyle z siebie wydusił, procesując całą sytuację. W pierwszej chwili naprawdę myślał, że najemnik został zabity, a ten pokazuje mu coś takiego. Ciekawe czego jeszcze się dowie dzięki członkom najemniczej trupy Oswalda.
— Usadowimy się gdzieś tutaj, na dachu. — Oznajmił w końcu, wyglądając uchyłkiem na zewnątrz. — Gdy reszta smakoszy ludziny wróci z pościgu za Oswaldem, my sprawimy im kolonialne powitanie ołowiem. Jakieś niejasności? -
- Zabijałem ludzi jeszcze wtedy, gdy ty na chleb mówiłeś “pep”, także nie, żadnych niejasności. - odparł, wracając do swojego niezbyt przyjemnego, zrzędliwego i denerwującego “ja”. Po tym schował swój unikalny rewolwer do kabury i ściągnął z pleców karabin snajperski, z którym przyklęknął za poręczą balkonu.