Strzaskana Skała
-
— Może, ale dopiero później. — Odpowiedział Sey, niezrażony gadką. — Potrzebuję Cię na słowo.
-
- Śmiało, nie mam przed nimi nic do ukrycia. - odparł, nie ruszając się z miejsca.
-
Traper założył donie na pierś.
— Około godziny przed świtem wyruszymy razem na farmę. Zorientujemy się w sytuacji, a do tego będę potrzebował Ciebie, by po omacku nie wyjść prost na jej dziedziniec. -
W milczeniu pokiwał głową, akceptując ten plan. Widocznie nie miał żadnych pytań czy wątpliwości bądź też nie miał zamiaru Cię o nich informować.
-
Sey doskonale to rozumiał.
— W takim razie do rana. — Odparł na milczenie Murrey’a i poszedł zadbać o siebie.
Przydałoby się coś zjeść, a potem odespać kilka godzin. -
Posiłek był prosty, ale chociaż sycący, a snu niewiele, choć lepsze to, niż nic. Obudziło Cię lekkie kopnięcie w nogę, ale gdy otworzyłeś oczy, nikogo już nie było. Grunt, że nie zaspałeś.
-
Pobudki, do cholery.
Pobudki nigdy się nie zmieniają, tylko forma jeszcze zaskakuje.Przejechał dłonią po twarzy i wyczłapał z namiotu. Rozejrzał się za Ogryzkiem, cmokając, by pies przybył do pana.
-
Zwierzak posłusznie pełnił wartę pod Twoim namiotem, ale widocznie zaznajomił się już z wonią pozostałych najemników na tyle, że nie zareagował na budzenie lub zwyczajnie przespał ten moment. Niemniej, usiadł przed Tobą i zaczął się tak mądrze patrzeć, jak to psy mają w zwyczaju.
-
Sey przykucnął przy psinie i podrapał go za uchem. Po tym spojrzał w jego ciemne ślepia.
— Ty siedzisz tutaj i pilnujesz, a ja i Murrey polecimy na zwiady. Siadaj. — Rozkazał zwierzęciu. — Tutaj, jasne? — Wskazał dokładnie to miejsce, w którym pies znajdował się teraz.
Choć był przywiązany do swego druha, to zabieranie go na zwiady nie byłoby najmądrzejszym z pomysłów. Nie daj zauważyłby zabłąkaną wiewiórkę lub ryjówkę i całe ciche podejście szlag by trafił. Pewnie, że mógłby go pilnować, jak to zwykle robił podczas polowań, ale to jest łatwe, gdy po kilka godzin siedzisz w jednym miejscu, a robi się trudniejsze podczas bardziej ruchliwych sytuacji. -
Pies zaskomlał smętnie, ale po chwili ułożył się wygodniej na ziemi, najwidoczniej nie mając zamiaru się ruszyć, wedle Twojego polecenia. Czyli wszystko gotowe, wystarczy tylko odnaleźć Murrey’a i ruszać.
-
Nie inaczej, więc to też zrobił. Zaczął poszukiwania mężczyzny od ogniska, a jeżeli tam go nie zastał, to poszukał przy wjazdach do obozu.
-
Znalazłeś go w pobliżu, gdy właśnie kończył papierosa.
- I co? - zapytał, depcząc niedopałek. - Masz jakiś genialny plan? -
— Ta. — Odpowiedział bez zbędnego entuzjazmu. — Przyjść, ogarnąć gdzie siedzą, nie dać się wykryć i zabić, wrócić. Jasne?
-
- Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Słyszałem sporo o tych bandytach, więc dziwi mnie Twój entuzjazm. Ale tak, ruszajmy. Ty przodem, tropicielu.
-
Entuzjazm? Sey nie czuł w sobie entuzjazmu, ale nie był także w złym nastroju. Skąd Murrey to wziął?
W każdym razie ruszył w kierunku farmy, zdając się na kierunki lokalsa. -
Dotarliście tam dość szybko, całość nie była szczególnie interesująca. Widziałeś jeden duży, dwupiętrowy dom z balkonem, dużą, czerwoną stodołę, kilka szop, oborę i niewielki sad, a wszystko to otoczone drewnianym płotem. Widać było, że od dawna nikt tam nie gospodaruje, co mogło wprowadzać w błąd, że miejsce to było opuszczone. Jak przekonali się Wasi kompani i kilku innych pechowców, nie było.
-
Seymour dłonią wskazał Murreyowi, by ten trzymał się zaraz za nim. Sam rozejrzał się za miejscem, z którego sam nie byłby widoczny, a miałby dobry ogląd na budynki gospodarstwa. Miejsce to powinno być na tyle odległe od płotu, by utrudnić ich zauważenie, a w razie czego dać im szansę na bezpieczną ucieczkę lub wycofanie się. Najlepiej, by był to jakiś busz lub inna, naturalna osłona.
Wraz z swoim towarzyszem powoli przemieścił się do tego miejsca i zagnieździł tam. Po tym zabrał się za to, w czym sam był najlepszy: obserwował. Cierpliwie, jak łowca czekający na zwierzynę. Szukał ruchu w oknach, ludzkich sylwetek, płomyków rozpalonych ognisk. Czekał na cokolwiek, co mogłoby zdradzić pozycje członków gangu. -
Problem miałeś już od początku, aby znaleźć jakieś miejsce do obserwowania. Drzewa i krzewy w promieniu około pięćdziesięciu lub więcej metrów zostały wykarczowane, przez co bylibyście tam doskonale widoczni. Zostały tylko co większe skały, za którymi mogłeś się ukryć. Było to ryzyko, bo łatwiej byłoby im wypatrzeć cię, ale z drugiej strony krycie się w bezpiecznym lesie też nie było dobrą opcją, bo widziałbyś stamtąd o wiele mniej z racji większej odległości.
-
Mimo tego, Seymour wolał ukryć się w gęstwinie lasu. Jeżeli teraz zostaliby wykryci przez kanibali, to Ci wiedzieliby, że coś się święci i najemnicy straciliby element zaskoczenia, który mógł zaważyć o zwycięstwie lub przegranej. Gra nie warta ryzyka. Dlatego Porterfield wraz z Murreyem usadowili się na granicy zarośli i stamtąd wypatrywał ruchów czy światła w budynkach.
-
Twój przewodnik nie miał zamiaru wdrapywać się na gałęzie czy odstawiać innych harców, więc jedynie skrył się w pobliskich krzakach i czekał z bronią w pogotowiu. Ty zaś zauważyłeś pierwszych ludzi opuszczających domostwo, póki co było ich trzech, wszyscy byli młodymi mężczyznami. Z ich wyglądu czy ubioru nic nie wskazywało na to, kim są, choć ty byłeś dość daleko, a im pewnie o to chodziło, łatwiej złapać posiłek, gdy nie wzbudza się podejrzeń.