Strzaskana Skała
-
Twój przewodnik nie miał zamiaru wdrapywać się na gałęzie czy odstawiać innych harców, więc jedynie skrył się w pobliskich krzakach i czekał z bronią w pogotowiu. Ty zaś zauważyłeś pierwszych ludzi opuszczających domostwo, póki co było ich trzech, wszyscy byli młodymi mężczyznami. Z ich wyglądu czy ubioru nic nie wskazywało na to, kim są, choć ty byłeś dość daleko, a im pewnie o to chodziło, łatwiej złapać posiłek, gdy nie wzbudza się podejrzeń.
-
Nie spuszczał z tej trójki oka. W jakim kierunku się udali?
-
Dwóch skierowało się wprost do obory, możliwe że wciąż były tu jakieś żywe zwierzęta gospodarskie, którymi trzeba się było zająć. Trzeci zaś skierował się do jednej z szop, stojącej najbliżej domu. Zniknął w środku i nie wychodził przez kilka minut, gdy po tym czasie dał się słyszeć mrożący krew w żyłach krzyk, po którym nastąpiła cisza, a sam mężczyzna opuścił budynek, niosąc przerzuconego przez ramię trupa, bo wątpiłeś, aby po tym krzyku był jedynie ogłuszony lub omdlały z przerażenia.
-
“No, do cholery.” Pomyślał Sey, czując jak dreszcz przechodzi po jego plecach. Wiele w życiu widział, ale idea tego, by jeden człowiek pożerał drugiego była czymś zupełnie odrażającym. “Nie kłamali.”
Ułożył sobie puzzle w myślach. W szopie musieli trzymać swoje mięsko, to po pierwsze. W oborze… w oborze też coś mieli, ale chyba nie było to aż tak ważne, przynajmniej jeszcze teraz nie był w stanie tego sprawdzić.
Skupił swój wzrok na truponoszu. Dokąd szedł? -
Do kolejnej szopy. Wszystkie te budynki były od siebie sporo oddalone i najwidoczniej w jednym trzymano jeszcze żywych więźniów, a w innych pozbawiano ich ubrań i innych przedmiotów, patroszono i ogółem przygotowywano do spożycia co smaczniejsze kąski.
- Czujesz? - zagadnął Murrey, pociągając nosem, gdy wiatr powiał od strony farmy. - Majeranek… Nie, może jednak kolendra. Zresztą, nieważne w jakich ziołach ich trzymają, jak ich wyciągniemy to dopiero będą zaprawieni w bojach. -
— Serio? — Odwrócił się do niego. — Zaprawieni? Naprawdę musiałeś? — Co tu dużo mówić, żarcik słowny Murrey’a wydał się Sey’owi niezbyt taktowny do sytuacji.
-
Wzruszył ramionami.
- Tak radzę sobie ze stresem, a uwierz, że człowiek stresuje się jak cholera, gdy wie, że będzie musiał zmierzyć się z gangiem kanibali. Dobra, nie narzekaj tylko wypatruj, im szybciej się stąd zmyjemy, tym lepiej. -
— Racja. — Odmruknął.
By nie tracić tutaj zbyt wiele czasu poszukał jeszcze jednej rzeczy, która go interesowała. Wartowników. Wystawili jakichkolwiek czy czuli się nietykalni? Sey rozejrzał się za nimi, patrząc na miejsca, z których mieliby dobre pole widzenia. -
Zajęło ci to dobrą chwilę, ale wypatrzyłeś w końcu dwóch ludzi siedzących w środku domu, na piętrze, tuż przy oknach. Na każdą ścianę piętra przypadały dwa takie, mogłeś więc założyć, że jest ich w sumie ośmiu, obserwujących uważnie każdy kierunek, a stamtąd mieli bez wątpienia bardzo dobre pole widzenia. Mogli stamtąd prowadzić też dość skuteczny ostrzał, kryjąc się za osłonami, a przede wszystkim zaalarmować w jednej chwili wszystkich kanibali w domu i poza nim.
-
“Trzeba byłoby możliwie wielu zdjąć na raz…” Pomyślał, zastanawiając się czy byliby zdolni do oddania tylu strzałów na raz z czterech kierunków.
— Dobra, Murrey. Mamy to. Wycofujemy się, trzeba poinformować resztę. — Przekazał szeptem swojemu towarzyszowi.
Zaczął ostrożnie wycofywać się, by niezauważenie wrócić z powrotem do obozu tą samą drogą, jaką tu przybyli.
-
Odetchnął z widoczną ulgą, choć dość cicho, jakby obawiając się, że kanibale mogliby usłyszeć was z takiej odległości. Powrót nie zajął wam wiele czasu, w obozie wszyscy już byli na nogach, może poza górnikami, którzy byli zajęci pracą przy złożach. Nie byłeś pewien czy Oswald powiedział im o waszych sąsiadach, ale chyba nie było co ich denerwować takimi wieściami. W środku najemnicy byli już objuczeni bronią i czekali jedynie na rozkaz swojego szefa, ten zaś ze zniecierpliwieniem oczekiwał wyników zwiadu. A że twój kompan się nie odzywał, bo i to ty byłeś od obserwowania, więc widziałeś i wiedziałeś więcej, to tobie przypada zreferowanie wszystkiego.
-
— Na piętrze domu dwójka siedziała przy oknach, ale jeżeli obstawili tak każdą z ścian, to mamy ósemkę na samym piętrze. Mają stamtąd dobre oko i cel na okolicę, z bardzo wąskim martwym polem. W domu pewnie siedzi ich więcej, widzieliśmy jak z niego wyłażą. W szopie, tej najbliżej budynku, chyba trzymają i zarzynają swoje ofiary, ale nie umiem powiedzieć ilu biedaków tam jest. W pozostałych szopach przerabiają ich na danie dnia. W oborze też coś jest, ale kij ich wie czy trzymają tam świnie, czy ludzi. — Sey przejechał dłonią po bandolierze. — I to byłoby na tyle z tego, co zauważyłem.
-
- Nie brzmi zachęcająco. - mruknął pod nosem Oswald, pocierając podbródek. - Zakładając, że wywabimy część z nich na otwartą przestrzeń, ilu zdołałbyś zdjąć, zanim rozbiegliby się w poszukiwaniu osłony? I czy dałbyś radę zastrzelić też tych na piętrze albo chociaż ich część?
-
— Hmm… Problemem tych na piętrze jest ich ustawienie. Zdjęcie dwóch byłoby wykonalne, ale musiałbym zmienić pozycję, by wziąć kolejnych na muszkę, a nie wydaje mi się, by byli tak głupi, by sterczeć w oknach po tym, jak ich koleżkowie padli trupem zaraz obok. Może dałbym radę zdjąć czterech, gdybym ustawił się gdzieś na linii z rogiem domu, ale to byłoby ryzykowne… — Odpowiedział, szarpiąc swą brodę.
-
- Nie możemy zostawić ani jednego przy życiu. Chyba że uda nam się jakichś schwytać, obezwładnić i posłać po najbliższego Szeryfa czy Konstabla, żeby ich odebrał, a nam wypłacił premię. I tak dadzą gardła, ale osobiście wolałbym mieć pewność, że zdechną i wziąć nagrodę za trupa… Jeśli nie dasz rady pozbyć się wszystkich, będziemy musieli zaatakować dom, bo nie mam pod ręką zgrai wrednych najemników, żeby obstawić nimi farmę i czekać, aż tamci zdechną z głodu albo nawzajem się zeżrą. A to też będzie problem, bo nawet kretyni mogliby się skutecznie bronić i ustrzelić kilku z naszych.
-
— Najlepiej byłoby w jakiś sposób wywabić tych, którzy siedzą na piętrze, oni mogą nam najbardziej zaszkodzić… — Zamilkł na moment, zastanawiając się. — Jak myślisz, ilu żywych trzymają w spiżarni?
-
- Było dwóch naszych ludzi plus tych trzech, którzy poszli na farmę razem z nimi. Jeden z naszych uciekł, więc zostaje czterech, ale cholera wie, czy wczoraj wieczorem albo dziś nie zeżarli kolejnego albo wcześniej nie złapali innych ludzi. Ale wątpię, żeby trzymali w jednej szopie więcej niż sześciu ludzi, bo chyba więcej tam nie wejdzie.
-
— Czyli możemy obstawiać trzech biedaków siedzących w szopie i czekających na bycie upitraszonym. Teraz pomyśl: czy gdyby Ci nagle zaczęli uciekać, to wesoła kompania Dijranów wolałaby dalej podziwiać okolicę czy rzuciliby się do pościgu za obiadem, podwieczorkiem i kolacją?
-
- To byłby plan, gdyby jakoś udało się tam dojść, a z tego co mówiłeś, to ta szopa stoi blisko domu, gdzieś na środku farmy. Ciężko byłoby nie dać się zauważyć z okien budynku albo przez wartowników czy po porostu pracujących albo przechadzających się kanibali. A nawet jeśli ktoś by się tam przedarł, trzeba założyć, że musiałby użyć sporej krzepy albo rewolweru, żeby otworzyć drzwi, bo pewnie mają do nich klucz, który jest przy pasku któregoś albo w domu.
-
-- Tak, to byłoby problematyczne… – Sey namiętnie targał swoją brodę. – A gdyby któryś z budynków zajął się ogniem?