Czaty
-
- To będzie dwadzieścia miedziaków od łebka. - odparł, w końcu kapitulując, choć nie odmówił sobie przy tym wyłudzenia od ciebie kolejnych pieniędzy za coś, co wcześniej miało być darmowe.
-
- No i świetnie. Powinienem wrócić po południu. - Odszedł od stoiska. Gładko poszło, teraz trzeba kupić wóz i… A miałem jeszcze sprawdzić Pirkhów. Tylko czy wystarczy pieniędzy. 3 złota za Mivotów plus łańcuchy, trzeba odłożyć na wóz z końmi zaraz… Przeliczył to w głowie i sprawdził ile mu zostanie. Postanowił na razie tylko podejść i zapytać o cenę.
-
Nie musiałeś właściwie pytać, a dokładniej to kupiec nie dał ci nawet okazji, od razu zachwalając swój towar jako twardych, pracowitych, wytrzymałych i silnych robotników, którzy mogli tak wykonywać nieskomplikowane i wymagające sporej siły prace fizyczne, jak i, po krótkim przyuczeniu, polecić im zająć się czymś lepszym, bowiem nawet dopiero co nauczeni, byli lepsi niż wielu pracujących od dawna w swoim zawodzie rzemieślników. Wiązało się to, według handlarza, z tym, że mieli niezwykły nałóg poznawania nowej wiedzy i umiejętności, czym można ich było obłaskawiać w niewoli, dostając porządnych i solidnych robotników, których szansa buntu była naprawdę niewielka.
-
A więc mieli ze sobą coś wspólnego - byli głodni wiedzy. Ciekawa cecha dla zwierząt. Jednak głównym czynnikiem który sprawiał że są tak cenni, był ich potencjał magiczny. Według opowieści jako jedyni potrafią tworzyć podległe sobie niezniszczalne żywiołowe stwory.
- To niezwykłe, że tak proste stworzenia przejawiają takie ludzkie odruchy. A jaka jest cena za jednego, jeśli można spytać? -
- To nie byle jacy robole! - odparł podniesionym głosem handlarz, jakbyś go obraził. - Są o wiele cenniejsi i rzadsi. Jeden taki w dłuższej perspektywie równa się przynajmniej kilku Mivotom, więc i cena musi być jak za kilku. Proponuję pięć sztuk złota za jednego.
-
- O tak wiem, wiem. Ale mimo wszystko, dzikus to zawsze dzikus. Pięć sztuk złota, powiada pan? - Przygryzł wargę. Tak, Pirkhowie byli rzadsi i cenniejsi i nawet płacąc pięć sztuk złota z jednego, inwestycja zwróci się kilkukrotnie. Problem w tym, czy w takim razi wystarczy na resztę rzeczy. W końcu powziął decyzję. Nie może pozwolić, aby ktoś zgarnął mu ich sprzed nosa. Najwyżej wypłaci pieniądze z własnego konta i dopłaci. - W porządku, wezmę dwóch. Czy…mógłbym na razie wpłacić zaliczkę i zapłacić resztę później i wtedy ich odbiorę? Na razie nie mam miejsca ani głowy, aby gdzieś ich przechować.
-
Pokiwał głową bez wahania.
- Za połowę kwoty przechowam ich tak długo, jak trzeba, resztę zapłaci pan przy odbiorze. Stoi? -
- W porządku. Jeśli nic mnie nie zatrzyma, powinienem wrócić jeszcze dzisiaj, po południu. - Przekazał sprzedawcy 5 złotych monet i odszedł. Oddalił się nieco od samego targu niewolników, w poszukiwaniu miejsca gdzie może zakupić środek transportu. Skoro można wynająć dyliżans, na pewno znajdzie się prosty odkryty wóz.
-
Miasto żyło w dużej mierze handlem niewolników, przez co wielu lokalnych rzemieślników przestawiło się tak, aby również móc czerpać z tego źródła, stąd choćby kilka warsztatów powroźników, kuźnie zajmujące się wytwarzaniem łańcuchów, obroży czy nawet znakowaniem tubylców, a także zakłady ciesielskie, gdzie zajmowano się choćby tworzeniem wozów, przeważnie prostych konstrukcji, mających jedynie służyć za transport dla bandy niewolników, czego też właśnie potrzebowałeś.
-
Wszedł do jednego z zakładów.
- Halo, jest tu ktoś? Chciałbym kupić wóz. Wraz z końmi. Mniej więcej taki, aby pomieścił 9 dzikusów. -
Ludzie, którzy tu pracowali byli fachowcami nie tylko w zakresie ciesielki, ale i zajmowania się klientami, więc nie minął kwadrans, a ty miałeś już przed sobą cieślę prezentującego jeden z pojazdów, w sam raz na twoje potrzeby.
- Pięć złotników. - powiedział mężczyzna, nie bawiąc się w zachwalanie towaru, bo wóz był prosty i nie był niczym szczególnym, więc i nie miał po co. -
- W porządku, miło się robi z panem interesy. - Wyłożył pieniądze. Wraz z tym wydatkiem, wykorzystał wykorzystał całe dostępne złoto, tak jak przewidywał będzie musiał wziąć część własnych pieniędzy. - Może pan wystawić wóz na zewnątrz? Zaraz przyprowadzę konie i zaprzęgnę je. - Pobiegł na jednej nodze do banku i wypłacił ze swojego konta 10 złotników. Następnie zakupił dwa konie pociągowe i wrócił z nimi pod zakład ciesielski. Kiedy już je zaprzęgł, wszedł na miejsce woźnicy i poprowadził pojazd pod saloon gdzie miał się spotkać z “Nathanem”. Wszedł do środka i zamówił obiad. Zajął miejsce przy stoliku i wyciągnął się na krześle, odprężając się po męczącym dniu.
-
//Napisałeś, że masz 100 na koncie i “kilka” przy sobie. Nie wiem ile to dokładnie te kilka, więc uznajmy, że została mu z jedna sztuka złota. A poza tym to teraz kupiłeś sam wóz, bez koni, te musisz dokupić osobno w jakiejś stajni. Dlatego proponuję edytować post, że zostawiłeś wóz, poszedłeś do banku, pobrałeś pieniądze, kupiłeś konie, wróciłeś z nimi po wóz i dopiero wtedy udałeś się do saloonu. Generalnie jest to GM’owanie samego siebie, ale chyba żadnemu z nas nie chce się tracić czasu na tak prozaiczne i nudne czynności, nie?//
-
//Teraz nie płacił z własnych pieniędzy tylko z funduszy jakie przekazała organizacja Wizjonerów. Wziął je od zamordowanego Bernarda. Ale to nie ważne. W każdym razie edytowane.//
-
Z zabranych z banku pieniędzy, po odliczeniu zamówionego dopiero co obiadu, zostały ci jeszcze dwa złotniki i sześć srebrników, ale czego nie robi się dla wyższych celów? W perspektywie tego, czego możesz dokonać, pieniądze są właściwie niczym. Jeśli chodzi o twojego kompana, to jeszcze go tu nie było, wciąż musiał załatwiać swoją część spraw. Po niecałym kwadransie oczekiwania pojawił się jednak nie on, ale jedna z tubylczych kelnerek, podając ci zamówiony posiłek, tym razem kilka kromek chleba z masłem oraz solidną porcję gulaszu z grzybami, warzywami, gotowanymi jajkami i dziczyzną.
-
Nie podziękował za posiłek. Ponownie przeszło mu przez myśl, że dzikusy nie powinny kręcić się między ludźmi. Na widok na obitego i apetycznego dania, aż pociekła mu ślinka i bez wahania zaczął pałaszować swój obiad.
-
Mniej więcej kilka chwil po tym, jak skończyłeś swój posiłek, a kelnerka zabrała ze stołu naczynia, do środka wszedł twój znajomy. Postał chwilę obok przejścia, lustrując wnętrze, w którym zaczęły powoli gromadzić się tłumy, a gdy cię odszukał, szybko i zdecydowanie ruszył w kierunku twojego stolika.
- I jak? - zagadnął szybko, siadając na krześle naprzeciwko. Z niemałym zdziwieniem odkryłeś, że jego głos zaczął wreszcie zdradzać jakieś emocje, do tego było to… poddenerwowanie? A może nawet niepokój? -
-Wszystko załatwione, transport stoi przed wejściem, a towar zakupiony. Muszę ich tylko odebrać. A ty? Zaciągnąłeś ochronę? Wydajesz się jakiś nieswój.
-
- Musimy zmienić nasze plany, przynajmniej teraz. - odparł i rozejrzał się po saloonie, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni ubrania jakąś kartkę i położył przed tobą. - Masz tu namiary na odpowiednie osoby, opłaciłem ich z góry, odeskortują cię pod sam dom. Ja… Powiedzmy, że spotkam się z wami później, o ile w ogóle, bo możliwe, że będę musiał udać się w zupełnie inne miejsce.
-
Spojrzał na niego wyraźnie niepocieszony.
- Nie próbujesz mnie chyba wystawić? Gdzie i dlaczego musisz tak nagle wyjechać?