Czaty
-
Nie podziękował za posiłek. Ponownie przeszło mu przez myśl, że dzikusy nie powinny kręcić się między ludźmi. Na widok na obitego i apetycznego dania, aż pociekła mu ślinka i bez wahania zaczął pałaszować swój obiad.
-
Mniej więcej kilka chwil po tym, jak skończyłeś swój posiłek, a kelnerka zabrała ze stołu naczynia, do środka wszedł twój znajomy. Postał chwilę obok przejścia, lustrując wnętrze, w którym zaczęły powoli gromadzić się tłumy, a gdy cię odszukał, szybko i zdecydowanie ruszył w kierunku twojego stolika.
- I jak? - zagadnął szybko, siadając na krześle naprzeciwko. Z niemałym zdziwieniem odkryłeś, że jego głos zaczął wreszcie zdradzać jakieś emocje, do tego było to… poddenerwowanie? A może nawet niepokój? -
-Wszystko załatwione, transport stoi przed wejściem, a towar zakupiony. Muszę ich tylko odebrać. A ty? Zaciągnąłeś ochronę? Wydajesz się jakiś nieswój.
-
- Musimy zmienić nasze plany, przynajmniej teraz. - odparł i rozejrzał się po saloonie, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni ubrania jakąś kartkę i położył przed tobą. - Masz tu namiary na odpowiednie osoby, opłaciłem ich z góry, odeskortują cię pod sam dom. Ja… Powiedzmy, że spotkam się z wami później, o ile w ogóle, bo możliwe, że będę musiał udać się w zupełnie inne miejsce.
-
Spojrzał na niego wyraźnie niepocieszony.
- Nie próbujesz mnie chyba wystawić? Gdzie i dlaczego musisz tak nagle wyjechać? -
- Nie wiem gdzie, a nawet gdyby, to nie mam zamiaru ci powiedzieć, żeby się nie narażać. Cóż, powiedzmy, że spotkałem tu kilku starych znajomych, którzy mają do mnie stare pretensje, a ja nie mam zamiaru pozwolić im na to, żeby nafaszerowali mnie ołowiem. No i nie mam zamiaru wciągać w to ciebie, każdy Wizjoner ma jakiś cel w życiu, jeśli zginiesz razem ze mną, to go nie wypełnisz.
-
- Tak to prawda. Każdy musi po prostu robić swoje. - Przytaknął postawionej przez Nathana sentencji, chociaż powodem było bardziej chęć uniknięcia ewentualnej strzelaniny, niż wiara w przeznaczenie. Spojrzał na niego nadal z kwaśną miną - Więc co? Tutaj się rozstajemy i będę musiał sam odstawić Mivotów? - Westchnął - No dobrze. Ale możesz chociaż zaprowadzić mnie do najemników i przedstawić mi ich osobiście? Jeśli pójdę sam mogą nie uwierzyć że jestem z tobą. - Powiedział, chociaż powodem tej prośby, było to że nie ufał Nathanowi i podejrzewał go, że wcale nie opłacił ochroniarzy.
-
- Uwierz, że wolisz nie przebywać teraz w moim towarzystwie. - odparł z wątłym uśmiechem i wstał szybko od stołu. Odszedł, sadzając długie kroki, nie dając ci przez to szans na jakikolwiek protest, chyba że pobiegniesz za nim i spróbujesz go dogonić.
-
Nie miał zamiaru dać za wygraną. Pobiegł za nim i zawołał:
- Ejże! Mówię poważnie! To zajmię tylko chwilę i rozwieje wszystkie wątpliwości. -
Do tego czasu opuścił już saloon. Usłyszał twoje słowa, ale nie zatrzymał się. Na szczęście zdołałeś wypatrzeć go w tłumie. I nie tylko jego. Na tle odzianych niemalże barbarzyńsko traperów, ludzi gór i innych lokalsów, obwieszonych bronią najemników i łowców nagród oraz ubranych funkcjonalnie, wygodnie i dość elegancko kupców i handlarzy spoza okolicy dostrzegłeś też trzy sylwetki, zupełnie niepasujące do otoczenia, trochę jak Nathan. Wszyscy trzej byli mężczyznami, podobnego wzrostu i postury, choć ciężko było ci powiedzieć coś więcej. Z tłumu wyróżniał ich dziwny ubiór. No, może nie taki dziwny, solidne buty z ostrogami, odprasowane na kant spodnie, koszule, marynarki, krawaty, rękawiczki, meloniki, ale pasujące bardziej do Imperium czy jakiegoś jeszcze większego miasta poza Oskad, a nie Czat. Wszyscy mieli na sobie identyczne stroje, które różniły się jedynie kolorem: o ile buty zawsze były z ciemnej skóry, podobnie jak pasy, to reszta ubioru była w wypadku jednego zielona, drugiego niebieska, a kolejnego szara.
-
Zmieszał się nieco, widząc te nowe postacie. Czy to byli ci którzy sprawiają kłopoty Nathanowi? Cóż nieważne jak bardzo są niebezpieczni, raczej nie zrobią nic głupiego w takim tłumie. Pobiegł próbując dogonić Nathana.
-
- Teraz zabiją nas obu, wspaniale. - mruknął tamten kwaśno na twój widok, gdy w końcu przecisnąłeś się przez tłum i go dogoniłeś. - Właśnie dlatego liczyłem, że już nie pokażesz się w moim towarzystwie. Teraz nie spuszczą cię z oka.
-
- Zaraz co? - Rozejrzał się za wspomnianymi typami. Następnie powiedział już nieco zdenerwowany głosem - Jeśli są tacy niebezpieczni dlaczego nie pójdziesz z tym do szeryfa? No i przecież nie zastrzelą nas tak przy ludziach.
-
- Mógłbym pójść nawet do Najwyższego Protektora, a i tak nic by to nie dało. Ci ludzie stoją ponad prawem, chociaż mu służą. No, na swój sposób. Wyjaśnię ci później, o ile jakieś później będzie. I zdziwiłbyś się, słyszałem, że potrafią nie dbać nawet o postronne ofiary, więc zabicie kogoś na widoku pewnie przyjdzie im jeszcze łatwiej.
-
Serce zaczęło mu szybciej bić na te słowa i świadomość w jakie bagno się wkopał. O ile to wszystko było prawdą.
- Więc…co teraz? -
- Ile zajmie ci zebranie niewolników, pieniędzy, środka transportu i opuszczenie miasta? - odparł, jakby szybko kalkulując coś w myślach.
-
- Wszystko już przygotowane. Wystarczy zebrać i wyruszać. Zajmie to godzinę. Pytanie czy ci najemnicy są pewni i gotowi?
-
- O nich się nie martw… Masz pół godziny na wybycie stąd, jeśli do ciebie nie dołączę masz kontynuować misję sam. Najemnicy zapewnią ci ochronę, będą czekać przed miastem. - powiedział i nim zdążyłeś zareagować, schował dłoń pod płaszcz, jak gdyby chciał sięgnąć po broń, i gwałtownie skręcił w lewo. Wasi prześladowcy, kimkolwiek byli, postanowili pójść za nim, ciebie najwidoczniej uważając za cel drugorzędny. Lub jego za tak priorytetowy. Tak czy siak, grunt, że tobie odpuścili, przynajmniej teraz.
-
Powinien to zrobić od samego początku. Nie miałby wtedy na głowię tych zabójców. Pobiegł czym prędzej do wozu, który zostawił pod saloonem, a następnie podjechał nim na plac niewolników, aby odebrać zakupionych i skutych Pirków oraz Mivotwów. Gdy już umięjscowili się na miejscu, skierował się poza granicę miasta, modląc się w duchu o to aby najemnicy rzeczywiście się tam znajdowali.
-
Gdy odchodziłeś, zauważyłeś jak nagle Nathan znika w chmurze dymu, wzbudzając zaskoczenie lub panikę pośród przechodniów, a jego prześladowców zmuszając do jawnego dobycia broni i pobiegnięcia za nimi. Nie mogło ci to bardziej ułatwić ucieczki, chyba że ktoś jednak idzie za tobą, ale nie obnosi się z tym tak jak pozostali, którzy polowali na twojego kompana. Tak czy siak, wszystko poszło zgodnie z planem. Poza miastem czekali na ciebie umówieni najemnicy, typowe strzelby do wynajęcia, choć jeden spośród nich wyróżniał się na tyle, że miałeś wrażenie, że do końca dnia spotkasz jeszcze kilka ciekawych postaci. Tak czy siak, ten był wielkim drabem, szerokim w barach, doskonale zbudowanym, który pewnie nie potrzebował broni aby zabijać, zresztą nie widziałeś, aby nosił jakąś na widoku. Jego twarz oraz nagie ramiona i przedramiona, nosił bowiem kamizelkę bez rękawów, pokryte były zaleczonymi już bliznami i szramami, nie licząc trzech, które przecinały ukośnie policzek. Na piersi nosił wykonany z czarnego metalu amulet na łańcuszku, okrągły i pokryty dziwnymi wzorami, może nawet lokalnym pismem, co nie było niemożliwe, bo zauważyłeś, że ma znak Wizjonerów.
- Dobrze, że się im wymknąłeś. - skomentował krótko. - Teraz to my zadbamy o twoje bezpieczeństwo.