Więzienie Kolonialne
-
Najwidoczniej zostało jeszcze trochę czasu. Z resztą, byli zależni od tego kiedy transport z więźniami Clyde’a przybędzie do więzienia, więc nie było mowy o ustalonej godzinie.
Jannet odsunęła się w głąb celi i zajęła posiłkiem, przy okazji spoglądając czy nie ma w nim żadnych, ukrytych wiadomości. Nie potrafiła ukryć przed sobą, że coraz bardziej niecierpliwiła się do, a nawet czuła narastający strach i niepewność przed tym, co miało nastąpić dzisiaj. Największą niepewną było to, czy z dniem jutrzejszym będą żywi poza murami więzienia. Cholera. Oby byli. -
Gdy tylko pozbyłaś się knebla i roztarłaś zdrętwiałą, bolącą szczękę wypatrzyłaś niewielką karteczkę. Szczęśliwie jej nie połknęłaś, choć chyba i tak będziesz musiała to zrobić, aby uniknąć jakiejkolwiek wpadki, w razie gdyby do przybycia nowych osadzonych musiałabyś znów spotkać się z naczelnikiem czy kimkolwiek innym. Karteczka była niewielka, więc i wiadomość krótka, składały się na nią cztery cyfry, jedynka, dwójka i dwa zera. Oznacza to, że inni partyzanci przybędą tu około południa.
-
Koło południa… To znaczyłoby, że jest szansa na to, że uniknie kolejnego spotkania z Naczelnikiem i co gorsza, własnymi rodzicami. Gorsze było poczucie tego, że nie wiedziała, jak dużo ta szansa na prawdę jest. Zgniotła kartkę w dłoni i no cóż… z lekkim oporem, ale przełknęła. Smak papieru może nie należał do rarytasów, ale hej, Jannet nie jest wybredna, szczególnie jeżeli od tak głupiej rzeczy mogła zależeć wolność jej i innych.
-
Na dobrą sprawę nie mogłaś wiedzieć, ile czasu zostało do południa, nie miałaś tu okna wychodzącego na zewnątrz, a i tych poza celą było niewiele, więc może być równie dobrze przedpołudnie jak i ledwie godzina czy dwie po świcie, niezbyt wiesz jak działa więzienna rutyna, to dopiero twoja pierwsza, i oby ostatnia, noc tutaj. Papier zjadłaś bez większego trudu, karteczka z wiadomością była dzięki swoim rozmiarom nie tylko łatwa do ukrycia, ale i połknięcia, Carter postanowił ci to ułatwić tak jak tylko się dało. No i nawet smak papieru był miłą odmianą od skórzanego wędzidła. Niemniej, zjadłaś tak wiadomość, jak i swoje śniadanie, więc co dalej?
-
Dalej chyba pozostawała jej czynność, którą trenowała w ostatnim czasie niezwykle często: czekanie. To czekanie jednak było gorsze, pełne niepewności, niecierpliwości i strachu o finał całej ucieczki. Jannet musiała znaleźć sobie coś, by zająć ciało i umysł przed rozpoczęciem planu. Rozciągnęła się, policzyła wszystkie pręty w jej celi zaczynając od lewej, później zaczynając od prawej, raz po raz napinała linę na swoich nadgarstkach, ćwicząc mięśnie ramion. Później spróbowała przysiadów, układała w myślach głupie rymowanki, podzieliła i skatalogowała zadrapania na ścianach. Byle do południa, Jannet. Potem będzie ciekawiej.
-
Ciężko było ci ocenić, ile czasu minęło, bo ten dłużył się niemiłosiernie nawet mimo tych wszystkich prób zabicia go. W końcu jednak mogłaś uznać, że oto nadeszła ta chwila, gdy zobaczyłaś Cartera, otwierającego drzwi celi. Szybko jednak poznałaś, że coś jest nie tak, bo był z nim jeszcze jeden strażnik, który dobył broni i wycelował ją w ciebie. W tym czasie Carter podszedł do ciebie, zawiązując mocniej więzy na nadgarstkach i kneblując ci usta wędzidłem. Jedną ręką klepnął cię w pośladek, drugą wskazał na wyjście z celi.
- Naczelnik znowu chce cię widzieć. Idziemy.
Widziałaś po nim, że chciał coś dodać, ale chyba nie był pewien jak ubrać to w słowa bez jakichkolwiek podejrzeń, więc tylko lekko skinął głową. Oznacza to, że albo wyjście do naczelnika jest pretekstem i zaraz zaczynacie akcję lub zrobicie to chwilę później. Tak czy siak, niedługo czas oczekiwania dobiegnie końca. -
Najwyraźniej coś musiało zagrać nie tak… Proste skinięcie głową z strony Cartera dodało jej nieco otuchy, ale żrące poczucie niepewności uparcie pozostawało w jej głowie. Niekoniecznie odpowiadał jej fakt tego, że teraz niemalże kompletnie polegała na prawie jej nieznanym, lewym strażniku, a dodatkowo nie mogła zbyt wiele z tym zrobić.
Posłusznie wykonała polecenie, opuszczając głowę lecz czujnie obserwując wszystko dookoła.
-
Najwidoczniej coś faktycznie nie grało albo dalej było za wcześnie i nowi więźniowie nie przyjechali. Lub było południe, ale transport się spóźnił. Ciężko ci powiedzieć na pewno, okna w celi nie miałaś, na korytarzu też żadnego nie było. Pogoda była dziś też jak na złość jak pod psem, ciężko było ci ocenić porę dnia przez ciężkie chmury wiszące na niebie, gdy spojrzałaś przez okno gabinetu naczelnika. Jeśli o nim mowa, to spodziewałaś się podobnej rozmowy do tej wczorajszej, ale jeden rzut oka na niego upewnił cię, że raczej się to nie zapowiada, bo choć znowu siedział w fotelu przy kominku, miejsce dla ciebie było obok, w samym kominku trzaskał ogień, a on popijał jakiś trunek, to widziałaś zmianę w jego nastroju. Nie był już taki zadowolony, pewny siebie, ambicja jakby nagle z niego uleciała. Był czymś zmartwiony, strapiony, pewnie nieco zły, a przy tym może nawet nieco… przestraszony? Wątpiłaś, aby dowiedział się o planie ucieczki, a nawet gdyby, to raczej by tak nie zareagował. Ponownie wskazał ci miejsce i tym razem od razu pozbawił cię knebla, gdy na nim zasiadłaś.
- Są bardziej nadgorliwi niż myślałem. - powiedział, upijając łyk trunku. - Twoi rodzice. Spodziewałem się, że przybędą, ale nie że tak szybko. Będą tu dziś wieczorem. -
Dziś wieczorem? To znaczyłoby, że Jannet minie się z nimi o dosłowny włos, kilka godzin. Ulga, jaką poczuła, była nieporównywalna z niczym innym. Odwróciła twarz, niby odcinając się od słów Naczelnika, choć w rzeczywistości chodziło o to, by nie okazać panujących w niej uczuć.
Jednak wątpiła, by to rychłe przybycie jej starszych martwiło Naczelnika. Jeżeli cokolwiek, to byłoby to dla niego wyłącznie powodem do satysfakcji. W takim razie co tak go zgnębiło? Choć rudowłosa miała szczerze gdzieś jego samopoczucie, tak chciała wiedzieć co za nim stało. Może były to rzeczy, jakie mogłaby wykorzystać podczas ucieczki?
Nie skomentowała jego słów. Zamiast tego, po uspokojeniu swoich emocji, wpatrzyła się w płomienie. Milczała.
-
Zapewne liczył na jakąś reakcję, ale gdy tej zabrakło, kontynuował:
- Będą chcieli cię stąd zabrać. I teoretycznie mają prawo. Ale żadne z nas tego nie chce: ty z oczywistych powodów, ja nie mam zamiaru pozbawić się tak cennego źródła informacji. Dlatego jeszcze dziś utniemy sobie pogawędkę, a za kilka godzin moi ludzie zabiorą cię stąd. Gdy sprawa przycichnie i twoi rodzice odpuszczą, wrócisz. Zrozumiałaś? -
-- Gdzie mnie przenosisz? – Zapytała bez większego entuzjazmu w głosie.
Pochyliła się, wciąż wpatrując w ogień. -
- Najpierw myślałem o więzieniu w Imperium, ale może i Brown ma środki, żeby uniemożliwić ci ucieczkę, ale nie wierzę, że nie da się przekupić czy przekonać w jakiś inny sposób, gdy do jego kasyna zapukają twoi rodzice. Dlatego wraz z obstawą udasz się do mojego rancha, jednej z kilku posiadłości, jaką mam w tej kolonii, gdzie ich ręka cię dosięgnie, a nawet gdyby, potrzebowaliby miesięcy na załatwienie odpowiedniego nakazu… Mówiłem, że jesteś moja, więc nie rozstanę się z tobą tak łatwo.
Widać, że wyłuszczenie planu tobie jakby go uspokoiło. Dopił na spokojnie drinka, choć nie sięgnął po drugiego. Zamiast tego jedną dłonią podrapał się po podbróku, drugą sięgając do twojego biustu.
- A teraz, jak mówiłem, pora na pogawędkę. Każdy z moich więźniów wsypałby swoich kompanów, a może i rodzinę, za wolność czy skrócenie wyroku. Problem jest taki, że na nich nie mam haków, na ciebie już tak. No i większość z nich siedzi tu od miesięcy czy lat, ci, którzy przybyli wcześniej, zawiśli. Ty możesz mi opowiedzieć o najnowszej sytuacji w tym waszym przestępczym światku, więc chętnie posłucham. -
“— Czyli Naczelnik nie tylko Arthurów nie darzy zbytnim zaufaniem. —” Pomyślała, wysłuchując słów o Brownie.
Instynktownie odsunęła się od niego, po czym odpowiedziała.
— Kiepski strzał. — Odburknęła. — Trzymaliśmy się z boku, z dala od innych, a nawet jeśli wiedzieliśmy o jakichś układach, to ja się nie pchałam do tego. — Wzruszyła ramionami. — Nie moja sprawa. -
- Jesteś pewna? - zapytał. Jego dłoń chwilę wisiała w powietrzu, ale w końcu zabrał ją i położył na oparcie fotela. - Słyszałem, że ostatnimi czasy Krwawa Dłoń się rozzuchwaliła, wchłaniając małe gangi prośbą lub groźbą, a niekiedy nawet odstrzeliwując opornych. Po ciebie i twoich przyjaciół jeszcze nie przyszli?
-
— Może przyszli, a może nie… — Odmruknęła, wreszcie spoglądając na niego. — Co za różnica? Krwawa Dłoń jest zbyt potężna na to, by ktoś jej się sprzeciwił. Potrzebowałbyś drugiej Armii Oczyszczenia, by w ogóle myśleć o rzuceniu im wyzwania.
-
Uśmiechnął się na to lekko pod nosem, jakby rzeczywiście miał takie zamiary. Kto zresztą wie, co może siedzieć mu w głowie? Kilka chwil siedzieliście jeszcze w ciszy, aż w końcu wziął do rąk wędzidło i zakneblował ci nim usta.
- Wyprowadzić do celi. - polecił, zwracając się do Cartera i drugiego strażnika, którzy cię przyprowadzili. - Jeden z was zostanie później pod jej celą, drugi niech uda się na plac, pojawią się za jakieś dwa kwadranse.
Tamci pokiwali głowami i podeszli do ciebie, czekając aż podniesiesz się z krzesła. I właściwie nie masz powodów, aby tego nie zrobić, bo naczelnik, nieświadomie, ale jednak, dał ci właściwie znać, że za chwilę zaczniecie akcję. -
Dwa kwadranse… Szybciej niż Jannet się tego spodziewała. Kotłująca się w jej żołądku niecierpliwość rozlała się po całych plecach rudowłosej. Jeszcze tylko chwila.
Posłusznie wstała i odwracając głowę, dała się poprowadzić dwójce strażników z powrotem do celi.
-
Podczas drogi zauważyłaś, że drugi ze strażników, jeszcze młokos, ledwo co jest w stanie oderwać od ciebie wzrok, konkretniej mówiąc od twoich piersi widocznych dzięki rozpiętej koszuli. Gdy spojrzałaś na Cartera, ten mrugnął do ciebie tak, aby tamten tego nie zauważył, jakby dając ci jakiś znak. Chwilę później, już tak, aby drugi strażnik to widział, kiwnął głową, patrząc na niego. Ten zaś klepnął cię w pośladki jedną ręką, a drugą złapał za biust.
- Służę tu już od dawna, a to pierwsza kobieta od czasów Krwawej Jenny, która tu trafiła. - powiedział Carter. Słyszałaś o owej Jenny, prostytutce, która z czasem zaczęła mordować wysoko postawionych urzędników, bogatych farmerów, kupców i rancherów, zakładając nawet własny kobiecy gang, który siał spory terror na ziemiach kolonii przez dobre dwa miesiące, nim nie został powstrzymany. Większość kobiet zginęła, Jenny wraz z nielicznymi ocalałymi trafiła tutaj i zawisła kilka dni później, podobnie jak reszta. - Była cholernie ładniejsza od tej, ale na bezrybiu i rak ryba, nie młody?
- Chyba nawet naczelnik ma na nią ochotę. - rzucił tamten, nie odrywając dłoni.
- Ta, naczelnik, który już pewnie nawet nie może… Nie to co my… A jakby się wygadała, to stary albo jej nie uwierzy, albo nic z tym nie zrobi.
- Jacob, ty tak na serio? - zapytał młodzik, zdradzając ci też imię strażnika, który zaangażował się w akcję.
- Pewnie… Choćby i tu. - odparł, wskazując na jedne z drzwi. - Składzik. Jeden się zabawi, drugi stanie na warcie, a potem się zmienimy.
Widać, że młody wahał się przez chwilę, ale widocznie uznał to za dobrą okazję, którą żal byłoby zmarnować.
- Niech będzie.
- Dobra. Stań na czatach, ja na to wpadłem, więc ja idę pierwszy. - powiedział Carter i otworzył drzwi, klepiąc cię i lekko wpychając do środka. Mrugnął przy tym do ciebie porozumiewawczo po raz drugi, abyś nie pomyślała, że to na serio, teraz najpewniej wręczy ci broń i zaczniecie całą tę wielką ucieczkę. -
Gdyby nie znała prawdziwych zamiarów Cartera, to ta dwójka w życiu nie dałaby rady zaciągnąć jej do środka. Ale skoro los dawał im taką okazję do rozpoczęcia akcji, to stawiając tylko słaby, pozorny opór, weszła do pomieszczenia.
“— Cholera, dziewczyno. Ruszamy. —” Pomyślała, wchodząc do składziku. -
Niestety, nie był to składzik broni, chyba że chcesz każdego napotkanego wroga okładać wiadrami, mopami, szmatami czy miotłami. Carter przez chwilę rzeczywiście cię obmacywał, ale przestał, gdy usłyszał kroki na korytarzu, które zwiastowały, że młody rzeczywiście poszedł na czaty i przestał podglądać, po czym wyjął z kieszeni twój scyzoryk i ci go podał, abyś mogła skryć go za plecami i rozciąć swoje więzy.
- Nie dałem rady przenieść tu całej zawartości kufra, ale ukryłem w pomieszczeniu kilka rewolwerów, nóż, obrzyn i amunicję do tego wszystkiego. - powiedział i sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyjął klucz, kładąc go pod jednym z wiader. - Otworzysz tym cele swoich kumpli i wszystkie inne. Sporo tu kanalii i większość powinna zdechnąć, ale im więcej ich wypuścisz, tym mniej strażników będzie nam przeszkadzać, wyłapując ich. Dostaniesz się tam tym korytarzem, idź prosto, później w lewo, jeszcze raz w lewo i schodami na dół. Młodego próbowałem zwerbować, nie udało się. Zabij go, ogłusz, cokolwiek, a później idź. Zajmę się ciałem i pójdę na plac, Jimmy i David powinny być gotowi. Gdy do nas dołączysz, pewnie będzie trwać już strzelanina, także biegnij z tamtymi jak najszybciej, mamy wozy i konie, zadbamy też o to, żeby nie zamknęli bramy. Na zewnątrz czeka Hugh, stary snajper, sprzątnie strażników w wieżach, na murach i wszystkich tych, którzy spróbują rzucić się za nami w pogoń. Dołączy do nas na równinach, tam wszyscy się spotkamy i rozdzielimy. Pojedziemy do domu Jimmy’ego w kilku grupach, przy okazji zacierając ślady.
Wszystko to mówił szybko i szeptem, Nie zapytał cię, czy wszystko jasne lub czy masz jakieś pytania, bo nie było na to czasu. I nawet, dla pozorów, nie zdjął ci knebla. Jakieś palące kwestie możecie zawsze obgadać, gdy się uwolnisz i załatwisz tamtego strażnika. Tymczasem Carter wyszedł, zostawiając uchylone drzwi, dzięki czemu słyszałaś ich rozmowę:
- Tak szybko?
- Szczerze? Nie wiem czy da się dłużej. Albo po prostu się starzeję. No, twoja kolej, młody, przypilnuję, żeby nikt cię nie przyłapał.
Po tych słowach młody strażnik wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Obie jego dłonie wylądowały na twoim biuście, po chwili jedną przeniósł też na pośladki.