Więzienie Kolonialne
-
// Zawsze mi się mylą. //
— Stęskniliście się? — Rzuciła, przybierając słaby uśmiech.
Od razu wyszarpnęła klucze i otwarła celę, po czym bez wahania wręczyła im obu Smithsony.
— Zabieramy się stąd, już. — Odsapnęła. — Idziecie ze mną, na plac.
-
Mieli pewnie całą masę pytań, ale nie musiałaś im tłumaczyć, że na to przyjdzie pora później. Zabrali broń i amunicję, odbezpieczyli rewolwery i byli gotowi, czekając na twoje polecenia.
-
— Posuwamy się w kierunku wyjścia na plac. — Poleciła, wskazując dłonią orientacyjny kierunek. — Ja otwieram cele, wy osłaniajcie, miejcie oko na strażników.
Jak powiedziała, tak też zrobiła. Zaczęła po kolei, systematycznie otwierać cele. Większe zamieszanie sprzyjało im, przynajmniej wedle słów Cartera. -
Więźniowie też nie pytali, korzystali z okazji i uciekali samotnie, parami i małymi grupkami. Tylko kilku zostało, chcąc iść z wami lub dostać jakąś broń. Clyde i William spojrzeli na ciebie niepewnie, nie wiedząc, czy powinni poszczuć ich rewolwerami, czy czekać, aż się zgodzisz.
-
Jannet wiedziała, że Jimmy i Carter nie przewidzieli dodatkowych łbów podczas planowania ucieczki. Nie ma mowy.
-- Jesteście wolni, wykorzystajcie to jak najlepiej. Ale to może się wam przydać. – Wyciągnęła nóż zza pazuchy i rzuciła go stojącemu najbliżej. – Powodzenia.Po tym, nie oglądając się na nich, ruszyła wraz z Williamem i Clyde’em na plac, tak jak było w planie. Obrzyn i rewolwer w gotowości.
-
Załapali aluzję i udali się w inną stronę. Podczas podróży korytarzami więzienia napotkałaś pierwszy problem, słysząc rozmowę dwóch strażników za rogiem. Jeszcze was nie zauważyli ani usłyszeli, daje wam to jakieś możliwości na zareagowanie, ale możesz spodziewać się, że kolejni już będą gotowi i nie dadzą się tak zaskoczyć, strzelając jako pierwsi.
-
Gestem dłoni zatrzymała kompanów i dyskretnie wskazała im, by nie wydawali żadnych odgłosów. Cholera, nie miała zamiaru ujawniać się tak szybko, strzały wszystko by utrudniły.
— Słuchajcie. — Wyszeptała do rebelianta. — Ściągniemy ich tutaj. Ja ustawię się przy ścianie i zdejmę pierwszego, gdy tu zajrzy, a ty William zajmiesz się drugim. Clyde, ty musisz ich tutaj przyciągnąć, kapujesz? Tylko co by… mam! Zacznij mówić, jakbyś rozmawiał z znajomym strażnikiem. Powiedz, że Naczelnik chce obciąć pensję, czy coś. Pasuje?
Jeżeli jej plan spotkał się z aprobatą, to zajęła swoje miejsce i przygotowała się do obezwładnienie strażnika, po przez szybkie zaaranżowanie mu najpierw spotkania z ścianą, a później jego potylicy z kolbą obrzyna.
-
//Nie napisałem tego wprost, mój błąd, ale chodzi o to, że ci strażnicy są za daleko na cichy wariant i trzeba ich zastrzelić lub najpierw zwabić na bliższy dystans.//
-
Na dobrą sprawę wystarczyłoby, żeby któreś z was pokazało im się i coś krzyknęło albo machnęło rękoma, chociaż wtedy mogliby strzelać. W ten sposób zaś podeszli i udało się ich zdjąć cicho i bezproblemowo.
-
Jannet zabrała ich broń i amunicję. Na razie szło dobrze, jednak jeszcze nie mogła o niczym mówić. Oddała jeden z rewolwerów strażników Williamowi, po czym ruszyli dalej w kierunku placu.
-
//Jeden oddała, czyli drugi zostawiała w razie czego dla siebie, tak?//
Im bliżej, tym głośniejsze były strzały. Carter najwidoczniej nie żartował i teraz zacznie się prawdziwe wyzwanie, wszystko wcześniej było tylko spacerkiem. Przed wejściem na dziedziniec zauważyłaś barykadę ze stołów i innych mebli, a za nią trzech strzelających na zewnątrz strażników, jednego trupa i jednego rannego, któremu inny udzielał pomocy. Póki co was nie zauważyli. Clyde i William wycelowali swoje spluwy w kierunku strażników, czekając tylko na twój znak. -
// Tak. Strażnicy bronią więzienia od wewnątrz przed ludźmi na dziedzińcu, tak?
-
//Generalnie to największa walka toczy się na samym dziedzińcu, tam jest więcej strażników, ci tutaj po prostu zorganizowali osłony i zza nich prują do wrogów. Pewnie myśleli, że tamci będą chcieli wejść do środka i uwolnić wszystkich więźniów czy coś i dlatego spróbowali zablokować im dostęp.//
-
Na całe szczęście tutaj mogli już zrezygnować z pozostawania w ciszy. Zaczynała się jatka. Kiwnęła głową, mierząc z Webley’a do trzeciego strażnika. Po strzale od razu przeniosła muszkę na rannego i opatrującego, gotowa do strzału gdyby tamci tylko spróbowali sięgnąć po broń.
-
Nim zdążyli zareagować, wszyscy trzej padli martwi. Dwaj pozostali nie sięgali po broń. Ten ranny nie mógł, nawet gdyby chciał, z kolei drugi, który go opatrywał, przerwał i podniósł ręce do góry, licząc na to, że okażecie im łaskę.
-
-- Trzymaj ich na muszce. – Poleciła krótko Williamowi, a sama podbiegła do barykady i wyjrzała na zewnątrz. Jak wyglądała sytuacja na dziedzińcu? Czy gdzieś było widać Jimmiego, Davida albo Cartera?
-
Było widać tak ich, jak i kilku partyzantów, kryjących się za stodołą, gdzie czekały wozy i konie, oraz prowizorycznymi barykadami. Widziałaś trupy kilku partyzantów i strażników, wielu jednak wciąż żyło i strzelało zajadle, choć byli bardziej rozproszeni. Na twój widok Jimmy machnął ręką i krzyknął coś, czego nie usłyszałaś przez głośne odgłosy strzelaniny.
-
// Stodoła jest po drugiej stronie dziedzińca? I Jimmy też jest za stodołą?
-
//Stodoła jest tuż obok bramy, ale tak, po drugiej strony. Jimmy chowa się za prowizoryczną barykadą, ale ta jest tuż obok stodoły.//
-
Odmachała mu. Choć sama się tego nie spodziewała, to wyjątkowo cieszył ją jego widok. Jak dobrze pójdzie, to może jeszcze później będzie miała okazję dotrzymać swoich obietnic.
— Spróbujemy przejść na drugą stronę krańcem dziedzińca. — Powiedziała, odwracając się do dwójki. — Stamtąd będzie już z górki.
Zaczęła wcielać plan w życie, powoli przechodząc na drugą stronę, wykorzystując zamieszanie i barykady do jak najbardziej skrytego przekradnięcia się na drugą stronę, idąc prawym krańcem placu. Wolała nie marnować bez potrzeby amunicji i uwagi strażników, oszczędzając ją tylko dla tych, którzy zainteresują się nimi.