Więzienie Kolonialne
-
Choć plan był dobry, to dość szybko spalił na panewce, strażników było wielu i byli tak rozproszeni, że nie dało się ich omijać. Szczęśliwie gdy jeden z nich was zauważył, mieliście się gdzie skryć, jednak nie pokonaliście nawet dziesięciu metrów odległości dzielącej was od reszty uciekinierów. Strażnik ten, a wraz z nim czterech innych, zaczęło strzelać do was z rewolwerów, karabinków i strzelb, skutecznie przyduszając was do ziemi czy też osłony.
-
-- Cholera… – Przeknlęła, odwzajemniając kilka szybkich strzałów Webleyem. Czy partyzanci mieli szansę na zamknięcie strażników w ostrzale z dwóch stron?
-
Przynajmniej części z nich, ale i tak mielibyście wciąż większość po twojej prawej i kilku kolejnych po lewej. Twój ostrzał nikogo nie trafił, a przeciwnicy schowali się za osłonami, choć teoretycznie potężny nabój tego rewolweru mógłby zabić strażnika, przebijając osłonę.
-
// Czekaj, bo się chyba pogubiłem. Dlaczego mam ich z dwóch stron? Poszedłem samym krańcem dziedzińca, czyli chociaż z jednej strony powinienem mieć ścianę, tak?
-
//Do muru przylegają różne budynki, jak choćby tamta stajnia, więc nie da się iść stricte przy nim. To właśnie w tych budynkach, w okolicy drzwi lub okien czy za ich rogami, czai się kilku strażników, którzy tam akurat przebywali, choć większość jest zgromadzona z drugiej strony, pojedynczo czy w małych grupach, na samym dziedzińcu.//
-
// Kumam. //
-- Spróbuję ich z tamtąd wykurzyć. Strzelajcie, gdy tylko wybiegną. – Przekazała towarzyszom i lekko wychynęła wzrokiem zza barykady, spoglądając na osłonę strażników na ich drodze. Nie wychylając się wycelowała w nią z Webleya i posłała im cały bęben, co strzał nieco zmieniając ustawienie lufy, by ostrzałem pokryć jak największą część ich zasłony.
-
//Teraz ja mam pytanie: Strzelasz do tych na dziedzińcu czy w budynkach?//
-
// W budynkach, tych co przydusili nas do ziemi i osłony //
-
//W takim razie przez budynek się nie przestrzelisz. Wiem, że pisałem o przebijaniu się pocisków z tej broni przez osłony, ale miałem na myśli te, za którymi skryci się strażnicy na dziedzińcu, prowizoryczne i wykonane głównie z drewna.//
-
// No to ciul, strzelam do tych na dziedzińcu. //
-
Sama zabiłaś lub ciężko zraniłaś dwóch, kolejni trzej zostali zabici czy dotkliwie postrzeleni przez twoich kompanów. Jimmy, David i pozostali też starali się robić, ile się da, więc nacisk na was trochę zelżał, przynajmniej od strony dziedzińca. Strażnicy zaczęli się stąd wycofywać, strzelając już z dalszej odległości, i kryć się po budynkach, gdzie nie byli aż tak narażeni. Widziałaś też kilku, którzy usiłowali strzelać do was z góry, z murów i wież, ale nim zrobili cokolwiek, padali tam trupem lub spadali na ziemię. Hugh, tak jak zapowiedział Star, miał na was oko z jakiegoś punktu na Wielkich Równinach i pozbywał się wszystkich, których tylko mógł trafić.
-
Jannet, widząc odwrót strażników, machnęła dłonią na Clyde’a i Wlilliama.
— Chodźcie, mamy szansę. Przebiegniemy do kolejnej barykady i tam zobaczymy, co dalej. — Mówiąc, przeładowała bęben Webleya. — Osłaniamy się, uważajcie na strzelców w budynkach. Clyde. — Spojrzała na przywódcę rebeliantów i podała mu załadowanego Webleya wraz z amunicją. — Jesteś tutaj najlepszym strzelcem, wykorzystasz go lepiej, niż ja.Sama dobyła Smithsona zabranego powalonym wcześniej strażnikom. Po tym wychyliła się by zobaczyć czy przebiegnięcie do kolejnej barykady jest możliwe bez zostania podziurawionym i jeżeli tak było, a jej towarzysze nie mieli żadnych pytań, właśnie tam ruszyła.
-
Pełną gwarancję na to miałabyś tylko wtedy, gdybyś zabiła wszystkich strażników, jacy stali wam na drodze. Ale i tak szanse były lepsze, niż wcześniej, a nie mogłaś mieć pewności, że będą lepsze kiedykolwiek później. Zgodnie z poprzednimi poleceniami, które były dla nich dość oczywiste, ruszyli razem z tobą. Prowadzili może nie do końca efektowny ostrzał, wątpiłaś, żeby zabili lub zranili kogokolwiek, ale na tym etapie nie było to ważne, grunt, że wszyscy zdołaliście dotrzeć aż pod samą stajnię, gdzie czekali już na was Jimmy, Carter, David i pięciu partyzantów. Szybkie poklepanie po plecach, uścisk dłoni czy skinienie głową i William oraz Clyde zajęli pozycje, gotowi do odpierania ataku strażników, gdyby ten nastąpił.
-
Od razu zwróciła się do Jimmiego, na razie odpychając na bok wszystkie personalne sprawy, jakie między nimi zaszły i wszystko, co czuła w tym momencie.
— Co dalej? Gdzie macie wozy i konie? — Zapytała szybko, uzupełniając naboje w bębnie Smithsona. -
Wskazał ruchem głowy na stajnię.
- Wszystko gotowe. Poza tym, że sukinsyny zamknęły bramę.
- O, to ci umknęło, nie? - parsknął Clyde, po czym wychylił się zza osłony i oddał dwa strzały, chowając się za nią znowu. - Czy może na to też masz radę?
- Nie wszystko poszło zgodnie z planem. - odparł Star. - Ciesz się, że dożyłeś chociaż do tego etapu naszego planu. Ale co do bramy: jeśli jej nie otworzymy, nie wyjdziemy. A jeśli nie wyjdziemy za najpóźniej kilka minut, góra dziesięć, to albo skończy nam się amunicja, albo nas zwyczajnie rozpierdolą. Dlatego trzeba działać. Wedle planu, Carter miał nakłonić gościa, który pilnuje bramy, żeby nam ją otworzył. I sukinsyn zmienił zdanie w ostatniej chwili… To wielkie cholerstwo otwiera się z jednego budynku, o tam. - powiedział, wskazując głową na niewielki, ceglany budynek, przylegający do muru, nieopodal bramy, jakieś osiemnaście czy dwadzieścia metrów od was. - Wystarczy pociągnąć kilka dźwigni czy coś. W środku jest ten gnój, plus może jeden strażnik więcej, ciężko powiedzieć, czy gdy zaczęliśmy pruć któryś tam zwiał. Tak czy siak, plan jest prosty: mamy dynamit, wystarczy podejść, rozwalić drzwi, zabić wszystkich w środku, otworzyć mechanizm bramy i zwiać.
- Umknęło ci tych kilkunastu albo więcej strażników i jakieś dwadzieścia metrów odległości od nas do tego budynku? - zapytał William. - Bez nawet kawałka jebanej osłony?
- Dlatego wy się przydacie. Trzy spluwy więcej powinny zrobić na tyle zamieszania, żeby tamci choć na chwilę przykleili łby do ziemi, później pójdzie łatwo. Potrzeba tylko dwóch ochotników.
- Idę. - powiedział od razu Clyde.
- Z całym szacunkiem, dziadku, ale z tą ręką nie zadziałasz wiele.
- Z całym szacunkiem to mogę ci wjebać jedną ręką, którą mam jeszcze sprawną.
- Chętnie, ale później. Ktoś inny?
- Jeśli mnie przez to zabiją, to cię zajebię, wiesz? - powiedział David, zatykając sobie za pas kilka lasek dynamitu. - Miałem kiedyś kumpla w Nadziei, sprzedawał różne pamiątki z wampirzych zamków, które rozwalili najemnicy. Jak mnie tu zastrzelą, to go nawiedzę, odwali tym jakieś magiczne tańce czy inny chuj i po ciebie przyjdę.
- Uroczo. Jeszcze jeden?
William widać nie spieszył się, aby dołączyć do kompana, ty z oczywistych względów odpadałaś, podobnie jak Clyde. W końcu zgłosił się jeden z partyzantów, również biorąc dynamit.
- Schowacie się za budynkiem, podsuniecie dynamit pod drzwi, a jak huknie, wlatujecie do środka. - poinstruował ich jeszcze Jimmy, a tamci skinęli głowami, gotowi ruszyć do biegu. Pozostali nabili do pełna swoje spluwy i zaczęli prowadzić nie tyle celny czy zabójczy, co bardziej zmasowany ogień osłonowy. -
Jannet także podmieniła obrzyna w swojej lewej dłoni na drugi rewolwer i zaczęła walić w strażników, osłaniając Davida wraz z kompanem. Naciskała spust raz po raz, strzelając to z prawej, to z lewej dłoni, aby przedwcześnie nie wypstrykać się z całego bębna.
-
Pobiegli obaj w tym samym momencie, gdy zaczęła się kanonada, ale David okazał się szybszy i to on jako pierwszy skrył się za budynkiem. Partyzant nie miał tyle szczęścia i zaledwie kilka metrów od budynku został trafiony, upadając ciężko na ziemię. Nie zginął, przynajmniej nie od razu, bo dał radę przeczołgać się jeszcze kawałek, nim kolejna kula zakończyła jego życie.
- W pizdę. - zaklął Jimmy.
W tym czasie David podpalił lont dwóch lasek dynamitu i położył je pod drzwiami, kryjąc się za budynkiem w bezpiecznej odległości. Zgodnie z planem, drzwi nie wytrzymały i można było wejść do środka, jednak gdy tylko kowboj spróbował, przywitał go grad kul. Wycofał się żywy, tylko cudem draśnięty kulą w policzek.
- Może niech wrzuci dynamit do środka? - podsunął William.
- Jest szansa, że w ten sposób zniszczy mechanizm i brama się nie otworzy. - odparł Jimmy.
- No to trzeba posłać kolejnego. - odparł tamten i spojrzał na pozostałych. - Idę.
- Nie po to wyciągaliśmy cię z pierdla. - Star położył mu dłoń na ramieniu. - Moja kolej zrobić z siebie bohatera.
Przeładował swoją broń, odkładając na ziemię wszystko to, co byłoby zbędne i mogłoby go zwyczajnie spowolnić. Odwrócił się jeszcze do ciebie i puścił ci oczko, po czym ruszył biegiem przez otwartą przestrzeń. -
Jannet, biorąc to za zwykły humor Jima, tym bardziej zaczęła walić w strażników. Pociągała za spust, ściągała kurki i znowu posyłała dwie kolejne kule ku więziennej załodze. Ignorowała starte kciuki i piekące nadgarstki, teraz nie był czas na to. Gdyby tylko istniała broń, która wypluwałaby z siebie dziesięciokrotnie tyle ołowiu! Dotarli tak daleko, już teraz nie mogli przegrać, po prostu nie mogli.
-
Tak dzięki waszemu wsparciu, jak i chyba własnemu fartowi, który wciąż go nie opuszczał, Jimmy przebiegł całą trasę bez żadnego draśnięcia, jedynie pojedyncza kula strąciła mu z głowy kapelusz. Gdy tylko skrył się za budynkiem dobył pary rewolwerów, omówił coś z Davidem i razem wbiegli do środka. Po kilku chwilach i z tamtego kierunku dały się słyszeć wystrzały i nastąpiła cisza. Mogłaś tylko zgadywać, kto wyszedł ze starcia zwycięsko, gdy nagle wielkie wrota zaczęły się powoli otwierać.
-
Udało się! Wyjdą stąd żywi! Jannet miała ochotę wykrzyczeć to, choć szybko zdała sobie sprawę, że jeszcze nie pora na cieszenie się wolnością, której jeszcze nie posiadają. Zamiast tego przeładowała rewolwery i przygotowała się do ponownego spuszczenia gradu kul na strażników. Nie miała zamiaru stracić Jima, Davida też, kiedy byli tak blisko wygranej.