Więzienie Kolonialne
-
Od razu zwróciła się do Jimmiego, na razie odpychając na bok wszystkie personalne sprawy, jakie między nimi zaszły i wszystko, co czuła w tym momencie.
— Co dalej? Gdzie macie wozy i konie? — Zapytała szybko, uzupełniając naboje w bębnie Smithsona. -
Wskazał ruchem głowy na stajnię.
- Wszystko gotowe. Poza tym, że sukinsyny zamknęły bramę.
- O, to ci umknęło, nie? - parsknął Clyde, po czym wychylił się zza osłony i oddał dwa strzały, chowając się za nią znowu. - Czy może na to też masz radę?
- Nie wszystko poszło zgodnie z planem. - odparł Star. - Ciesz się, że dożyłeś chociaż do tego etapu naszego planu. Ale co do bramy: jeśli jej nie otworzymy, nie wyjdziemy. A jeśli nie wyjdziemy za najpóźniej kilka minut, góra dziesięć, to albo skończy nam się amunicja, albo nas zwyczajnie rozpierdolą. Dlatego trzeba działać. Wedle planu, Carter miał nakłonić gościa, który pilnuje bramy, żeby nam ją otworzył. I sukinsyn zmienił zdanie w ostatniej chwili… To wielkie cholerstwo otwiera się z jednego budynku, o tam. - powiedział, wskazując głową na niewielki, ceglany budynek, przylegający do muru, nieopodal bramy, jakieś osiemnaście czy dwadzieścia metrów od was. - Wystarczy pociągnąć kilka dźwigni czy coś. W środku jest ten gnój, plus może jeden strażnik więcej, ciężko powiedzieć, czy gdy zaczęliśmy pruć któryś tam zwiał. Tak czy siak, plan jest prosty: mamy dynamit, wystarczy podejść, rozwalić drzwi, zabić wszystkich w środku, otworzyć mechanizm bramy i zwiać.
- Umknęło ci tych kilkunastu albo więcej strażników i jakieś dwadzieścia metrów odległości od nas do tego budynku? - zapytał William. - Bez nawet kawałka jebanej osłony?
- Dlatego wy się przydacie. Trzy spluwy więcej powinny zrobić na tyle zamieszania, żeby tamci choć na chwilę przykleili łby do ziemi, później pójdzie łatwo. Potrzeba tylko dwóch ochotników.
- Idę. - powiedział od razu Clyde.
- Z całym szacunkiem, dziadku, ale z tą ręką nie zadziałasz wiele.
- Z całym szacunkiem to mogę ci wjebać jedną ręką, którą mam jeszcze sprawną.
- Chętnie, ale później. Ktoś inny?
- Jeśli mnie przez to zabiją, to cię zajebię, wiesz? - powiedział David, zatykając sobie za pas kilka lasek dynamitu. - Miałem kiedyś kumpla w Nadziei, sprzedawał różne pamiątki z wampirzych zamków, które rozwalili najemnicy. Jak mnie tu zastrzelą, to go nawiedzę, odwali tym jakieś magiczne tańce czy inny chuj i po ciebie przyjdę.
- Uroczo. Jeszcze jeden?
William widać nie spieszył się, aby dołączyć do kompana, ty z oczywistych względów odpadałaś, podobnie jak Clyde. W końcu zgłosił się jeden z partyzantów, również biorąc dynamit.
- Schowacie się za budynkiem, podsuniecie dynamit pod drzwi, a jak huknie, wlatujecie do środka. - poinstruował ich jeszcze Jimmy, a tamci skinęli głowami, gotowi ruszyć do biegu. Pozostali nabili do pełna swoje spluwy i zaczęli prowadzić nie tyle celny czy zabójczy, co bardziej zmasowany ogień osłonowy. -
Jannet także podmieniła obrzyna w swojej lewej dłoni na drugi rewolwer i zaczęła walić w strażników, osłaniając Davida wraz z kompanem. Naciskała spust raz po raz, strzelając to z prawej, to z lewej dłoni, aby przedwcześnie nie wypstrykać się z całego bębna.
-
Pobiegli obaj w tym samym momencie, gdy zaczęła się kanonada, ale David okazał się szybszy i to on jako pierwszy skrył się za budynkiem. Partyzant nie miał tyle szczęścia i zaledwie kilka metrów od budynku został trafiony, upadając ciężko na ziemię. Nie zginął, przynajmniej nie od razu, bo dał radę przeczołgać się jeszcze kawałek, nim kolejna kula zakończyła jego życie.
- W pizdę. - zaklął Jimmy.
W tym czasie David podpalił lont dwóch lasek dynamitu i położył je pod drzwiami, kryjąc się za budynkiem w bezpiecznej odległości. Zgodnie z planem, drzwi nie wytrzymały i można było wejść do środka, jednak gdy tylko kowboj spróbował, przywitał go grad kul. Wycofał się żywy, tylko cudem draśnięty kulą w policzek.
- Może niech wrzuci dynamit do środka? - podsunął William.
- Jest szansa, że w ten sposób zniszczy mechanizm i brama się nie otworzy. - odparł Jimmy.
- No to trzeba posłać kolejnego. - odparł tamten i spojrzał na pozostałych. - Idę.
- Nie po to wyciągaliśmy cię z pierdla. - Star położył mu dłoń na ramieniu. - Moja kolej zrobić z siebie bohatera.
Przeładował swoją broń, odkładając na ziemię wszystko to, co byłoby zbędne i mogłoby go zwyczajnie spowolnić. Odwrócił się jeszcze do ciebie i puścił ci oczko, po czym ruszył biegiem przez otwartą przestrzeń. -
Jannet, biorąc to za zwykły humor Jima, tym bardziej zaczęła walić w strażników. Pociągała za spust, ściągała kurki i znowu posyłała dwie kolejne kule ku więziennej załodze. Ignorowała starte kciuki i piekące nadgarstki, teraz nie był czas na to. Gdyby tylko istniała broń, która wypluwałaby z siebie dziesięciokrotnie tyle ołowiu! Dotarli tak daleko, już teraz nie mogli przegrać, po prostu nie mogli.
-
Tak dzięki waszemu wsparciu, jak i chyba własnemu fartowi, który wciąż go nie opuszczał, Jimmy przebiegł całą trasę bez żadnego draśnięcia, jedynie pojedyncza kula strąciła mu z głowy kapelusz. Gdy tylko skrył się za budynkiem dobył pary rewolwerów, omówił coś z Davidem i razem wbiegli do środka. Po kilku chwilach i z tamtego kierunku dały się słyszeć wystrzały i nastąpiła cisza. Mogłaś tylko zgadywać, kto wyszedł ze starcia zwycięsko, gdy nagle wielkie wrota zaczęły się powoli otwierać.
-
Udało się! Wyjdą stąd żywi! Jannet miała ochotę wykrzyczeć to, choć szybko zdała sobie sprawę, że jeszcze nie pora na cieszenie się wolnością, której jeszcze nie posiadają. Zamiast tego przeładowała rewolwery i przygotowała się do ponownego spuszczenia gradu kul na strażników. Nie miała zamiaru stracić Jima, Davida też, kiedy byli tak blisko wygranej.
-
Brama nie otworzyła się jeszcze w zupełności, ale nie było to potrzebne. Dość szybko podzielono obowiązki i tak ty, Clyde, William i dwóch partyzantów zostało, aby osłaniać resztę, która zajmie się wyprowadzeniem na zewnątrz koni i wozów. Nie zajęło im to dużo czasu i albo wasz ostrzał był tak skuteczny, albo strażnikom kończyła się amunicja, albo zwyczajnie uznali, że już nie zdołają was powstrzymać i woleli ratować swoje życie, niż reputację naczelnika i jego więzienia. Tak czy siak, wozy i konie były na zewnątrz, i na was pora. Jednak gdy znów rzuciłaś okiem na bramę, ta zaczęła się zamykać.
- Coś się spieprzyło! - krzyknął ku wam David, który wychylił się z budynku. - Jeśli nie utrzymujemy w miejscu dźwigni, zamyka się! Tak nie powinno być!
- Biegnij, młody! - krzyknął do niego Jimmy. - Załatwię to. Mam chyba jeszcze trochę farta na podorędziu.
Niechętnie, ale David uścisnął mu dłoń, skinął głową, jakby na pożegnanie, i pognał ku wam. Star zaś zniknął w środku i brama znów zatrzymała się w miejscu, abyście mogli uciec. -
Jannet wiedziała, że to nie pierwszy raz, kiedy Jimmy wykorzystuje swój zapas przychylności losu. Nadużywał go. Miała złe przeczucia, bardzo złe.
— Zablokuj ją czymś! Bronią, trupem, czymkolwiek! — Krzyknęła jeszcze do niego i sama ruszyła w kierunku bramy.
Zatrzymała się zaraz za nią, z napięciem patrząc czy rewolwerowiec zdoła wybiec za nimi. Była gotowa do wsparcia go ogniem, nawet przez myśl przeszło jej samodzielne przytrzymanie bramy, by choćby na chwilę ją spowolnić. -
Wszyscy opuściliście więzienie. Prawie wszyscy, wciąż brakowało Jimmy’ego, a brama w dalszym ciągu się zamykała. Gdy wydawało się, że zuchwały rewolwerowiec poświęcił się dla waszej sprawy, oddając życie za was i waszą wolność, wybiegł nagle pędem przez coraz mniejsze przejście, żegnany ostatnimi kulami stróżów prawa. Gdy brama się za nim zatrzasnęła, zaklął i chwilę później wydarł się na całe gardło, manifestując swoją radość. Wstał i z uśmiechem ruszył w waszym kierunku, ale z każdym krokiem mina rzedła mu coraz bardziej, aż w końcu upadł.
-
Wszystkie kolory momentalnie odpłynęły z twarzy Jannet.
— Jim! — Wrzasnęła.
Od razu pobiegła, przyklękając obok niego na jedno kolano. Złapała go ostrożnie pod ręce i pomogła wstać. Jeżeli został postrzelony, nie mogli opatrywać go przed bramami twierdzy pełnej wroga. Szybkim tempem poprowadziła go do jednego z wozów, podtrzymując go, byle by nie upadł po raz drugi.
— Co jest?! — Zapytała go idąc do wozu. Zaczęła panikować. -
- Fart mi się skończył. - odparł, jak gdyby nigdy nic, swoim beztroskim tonem, z uśmieszkiem na twarzy, choć sam uśmiech był o wiele słabszy, a głos cichszy. - Ale spokojnie - zakasłał - odnawia się po każdym trafieniu.
Żaden strażnik nie był na tyle głupi, aby spróbować wejść na mur czy wieże, aby do was strzelać, wsparcie snajpera skutecznie ich zniechęcało.
- Właźcie na wóz, raz! - krzyknął do was David, pomagając ci nieść rannego.
Choć nikt nie zagrażał wam teraz, to kwestią godziny lub kilku było uporanie się z, i tak niewielkimi, zamieszkami w więzieniu i wysłanie silnej grupy pościgowej, aby wszystkich was zabiła lub w najlepszym razie sprowadziła z powrotem. A fakt, że wokół są Wielkie Równiny, gdzie ciężko znaleźć schronienie, sprawia, że lepiej, żebyście byli daleko poza zasięgiem wzroku wszystkich strażników, którzy spróbują was pochwycić. -
— Gdzie? — Zdążyła jeszcze zapytać go wpół-oddechem. Usadziła Jima na wozie, po czym sama wskoczyła na pokład. Od razu klęknęła przy nim. Gdzie go postrzelili?! Zacisnęła pięści, w panice rozglądając się za krwią.
-
Tamci ruszyli tak szybko, jak tylko się dało, z każdą chwilą oddalając się od więzienia. Usłyszałaś kilka oddanych z daleka, zapewne przez Hugh, strzałów w kierunku więzienia, a kątem oka wychwyciłaś jego sylwetkę na koniu, gdy zbliżał się do was. David pomógł ci z Jimmym, rozbierając go do pasa. Poza dziwnymi tatuażami zauważyłaś tam ranę, kula weszła jego prawym bokiem i wyszła pod kątem plecami. To, że przeżył, zakrywa na cud, bo pocisk najwidoczniej ominął wszystkie ważniejsze organy. Rewolwerowiec krwawił, ale chyba nie było to nic wybitnie poważnego, David nie miał na twarzy ani śladu paniki, zabierając się za opatrywanie kompana. Czyli nie było to nic poważnego, na szczęście. Lub po prostu dobrze udawał i maskował rzeczywiste emocje.
-
W wypadku Jimmiego obie te wersje mogły być równie prawdziwe, jednak fakt tego, że rana rzeczywiście nie wyglądała na szczególnie groźną, uspokoił ją. Najwyraźniej rewolwerowiec jednak miał jeszcze trochę szczęścia w zapasie.
Pomogła Davidowi z opatrywaniem rannego. -
Uwinęliście się z tym szybko, a Jimmy zasnął. Jego płytki oddech uspokajał was, że żyje i najpewniej jeszcze pożyje. Po przejechaniu jakichś ośmiu lub więcej kilometrów, grupa zatrzymała się. Jeden z partyzantów powiązał ze sobą wszystkie konie i wziął lejce wozu, zostawiając was bez środka transportu. Przynajmniej w teorii, bo wystarczyło przejść niecały kilometr, gdzie czekał kolejny wóz i kolejne wierzchowce, gdzie przenieśliście kufer, zapas broni i amunicji, prowiant na drogę, wodę, medykamenty i tak dalej, nieopodal małego strumyka, który ciągnął się przez równiny na jakieś dwa kilometry.
- Nie wychwycą naszych śladów. - od razu załapał William.
- Ano. Czy tylko tamten sobie poradzi? - zapytał David, kierując wzrok na Clyde’a.
- Wiem, że nie wygląda: chudy, blady i raczej mizerny. Ale uwierz, że ma łeb na karku i gdy trzeba, to na polu bitwy staje się prawdziwą bestią. Zmyli ślady tamtym i dołączy do nas w punkcie zbornym.
Najwidoczniej deklaracja starego wyjadacza spośród partyzantów przekonała wszystkich na tyle, że nie mieli żadnych obiekcji, wsiadając na wóz lub konie. -
I Jannet weszła na jeden z wozów, skinąwszy głową Clydeowi na pożegnanie.
-
Ten post został usunięty!
-
//Chyba niedokładnie to opisałem, ale chodzi o to, że jeden z partyzantów zabrał konie i wóz, żeby zmylić pościg i ma dołączyć do was na miejscu. Pozostali partyzanci, Hugh, Clyde, David, William i Jimmy udali się po zapasowy wóz i konie i razem jadą do jakiejś kryjówki.//
Ruszyliście dalej, dostosowując tempo do najwolniejszych, czyli wozu, na którym leżał Jimmy i siedziałaś ty, a którym powoził David. Nie miał on z tym wiele roboty lub widocznie nawykł do takiego prowadzenia pojazdu i nawet nie zbliżając się do ryzyka kolizji odwrócił się i spojrzał przez ramię na ciebie i Stara, po chwili wyciągając z kieszeni płaszcza piersiówkę.
- Jimmy miał ci to oddać, ale chyba nie obrazi się, jeśli zrobię to w jego imieniu. - powiedział, upijając łyk. Rzucił ci ją i odwrócił się, wracając do powożenia. Ty zaś zorientowałaś się, że była to ta sama piersiówka, którą zabrał ci w pobliżu Imperium Jimmy i pozostali najemnicy, gdy schwytali cię i mieli dostarczyć do Szeryfa. -
// Hmm, chyba kumam. //
Chwyciła ją w dłonie i przyjrzała się. Obróciła ją kilka razy w dłoniach. Oddał jej piersiówkę, co w tym wielkiego? A jednak Jannet z jakiegoś powodu szukała w tym geście czegoś jeszcze. Od dłuższego czasu nie wiedziała co myśleć o leżącym obok rewolwerowcu. Najpierw zdradził jej zaufanie i wywiózł Patricię nie wiadomo gdzie, dając rudowłosej tylko swoje słowo, któremu nie mogła w pełni zawierzyć… Ale potem wyciągnął ją z więzienia i to dwukrotnie. Ryzykował życiem, żeby wszystkich stąd wydostać.
Spojrzała jeszcze raz na piersiówkę, po czym przeniosła wzrok na Jimmiego. Przejechała dłonią po twarzy. Dlaczego, do jasnej cholery, nie potrafiła się zdecydować?!
Rozchyliła palce i ponownie zerknęła na niego. Jego oddech wciąż był płytki? Sprawdziła także opatrunek, by upewnić się, że nie przesiąkał krwią i nie wymagał wymiany.