Zielona Zatoka
-
Za to Tissaen ruszyła prosto do Kapitano; nie wiedziała do końca, jak zareaguje na wieść o zaaranżowaniu mu spotkania z Belringiem, ale wolała mieć to za sobą prędzej, niż później.
-
Zastałaś go rzecz jasna w swojej kajucie, gdzie palił fajkowe ziele, stojąc nad rozłożonymi na stole mapami i innymi świstkami papieru z jakimiś rysunkami czy zapiskami.
- No? - zapytał, zostawiając papiery i podchodząc do ciebie. Wyjął fajkę z ust i dmuchnął ci dymem w twarz. - Jak było? -
— A jak miało być? — Odpowiedziała, odganiając dłonią dym. Skrzyżowała ręce na piersi. — Miałam załatwić, to załatwiłam. Zgodził się na wszystko.
-
Uśmiechnął się szeroko i poklepał cię po policzku.
- No, żeś mnie zaimponowała. - powiedział, wracając do stołu. Zasiadł na jednym z foteli i wskazał ci ręką drugi. - I co gadał, hę? -
— Noooo… To zara, bo jest jeszcze jedna taka rzecz. — Spojrzała na Kapitano, nie ruszając się z miejsca. — Ten gość chce z tobą pogadać jutro wieczorem.
-
Nie wpadł z miejsca w furię, ale jego wesołość nieco przygasła.
- No tak jak załatwione, kurwa rzesz mać no?! - wydarł się w końcu. - Chuja załatwione, bo skoro chce, żebym z nim pogadał to znaczy, że bendziem gadać wtedy o interesach, proste. A mnie średnio siem chce tam pchać, bo może już za mojo buźko wystawili listy gończe, a zadekowałem siem tu po to, żeby tu siedzieć i siem nie wychylać, jasne?!
Po tej tyradzie wstał z fotela i udał się do barku, pociągając kilka solidnych łyków z jakiejś butelki, którą stamtąd wyciągnął. Ponownie zajął swoje miejsce i postawił ją na stole przed sobą.
- Ne, ja nie idem. Ty idziesz, dam ci trochę chłopa do obrony i jakiego ciecia, co siem bendzie za mnie podawać, ale gadać masz ty, jasne? -
Tissaen podczas tej tyrady wyłącznie stała, starając się nie prowokować dalszego gniewu Kapitano. Dopiero kiedy skończył, w ogóle postanowiła otworzyć usta:
— Wystarczy mi tylko mała świta. A co do ciecia, zgoda, ale muszę ustalić z tobą kilka rzeczy, w razie gdyby gość pytał o nie. I obetnij język temu cieciowi albo wybierz takiego, co już go stracił. -
- Zrobi siem. Coś jeszcze?- mruknął, pociągając jeszcze raz z butelki. - Ja chujkowi i tak nie ufam, to ci porządnom obstawe dam.
-
— Nie, świta ma być mała. — Odparła. — Ten Belring jest na tyle głupi, że chyba dotrzyma swojego słowa, a im więcej cieci mi dasz, tym większa szansa na to, że któryś palnie jakąś głupotę i zrobi się nieprzyjemnie, a tego nie chcemy.
-
- No to Wilcze Chłopy pójdo, oni se poradzo. - uznał kapitan, chyba rzeczywiście dobierając najlepsze Gobliny ze wszystkich możliwych. - I Drowo, on też by mógł pójść.
-
— A będzie trzymał jęzor za zębami? — Skrzyżowała ręce.
-
Skinął głową.
- I tak dużo nie gada, ni? Chyba siem przekonałaś? A jak by tamten szlachetko coś planował, to on se i z tym poradzi. Trza ci coś jeszcze? -
— Jeszcze tylko jedna rzecz. — Przybliżyła się o krok do kapitano. — Co mogę mu o tobie powiedzieć?
-
Westchnął i podrapał się w głowę. Wstał i zaczął krążyć po kajucie przez kilka chwil, mrucząc coś pod nosem.
- Tera to im mniej, tym lepiej. Coś w stylu, że jaki korsarz albo co. Bo lepiej nie mówić, że pirato, wtedy by nas żołnierzykami poszczuł, a nie siem chciał układać. -
Przemieliła słowa Kapitano i po kilku chwilach namysłu, pstryknęła.
— Będziesz kapitano prywatnej kompanii marynarskiej, pasuje? Belringowi będzie to brzmiało dziesięć razy lepiej, niż korsarz. -
- Ma być dobrze i tyle, twoja w tym głowa. Jak to wszystko, to idź siem czym zajmij, ja mam roboty tera. Zawołaj po drodze do mnie jeszcze jakiego jełopa, to zacznem ci świte organizować.
-
— Hmph. Żegnaj. — Odpowiedziała krótko, odwracając się na pięcie. Opuściła jego kajutę, rzeczywiście po drodze szukając wzrokiem jakieś lokalnego, podanego Kapitano.
-
Tych było sporo, kręcili się po pokładzie, sprawdzając liny i żagle, myjąc pokład, śpiewając szanty. Domyślałaś się, że zżera ich nuda, dlatego zajmują się czynnościami, które zwykle mają miejsce, nim statek wyjdzie w morze. A na to się nie zapowiadało, przynajmniej Kapitano zdawał się nigdzie nie wybierać, wątpiłaś też, że powierzyłby swój okręt komuś innemu, a sam został tutaj. Chyba że rzeczywiście chciał wypłynąć, ale nic ci o tym nie powiedział.
-
Szczerze? Tissaen niezbyt to obchodziło. Jedyne na czym jej zależało, to by Kapitano nie wyzionął gdzieś ducha. Na razie odpowiadała jej pozycja, jaką jej zapewnił. Miała szczęście zjawić się u niego akurat wtedy, gdy ten cały drow zdawał się tracić jego przychylność. Goblince w pełni to odpowiadało.
Podeszła do najbliższego idioty i szturchnęła go lekko w ramię.
— Kapitan chce czegoś od Ciebie, lećta do niego. -
- Ta jest, kapitanowa. - odparł tamten i od razu pobiegł do kajuty dowódcy, nim zdążyłaś zapytać go, czy to oficjalny tytuł, jaki ci nadano, oznaka szacunku, czy może sposób na bardziej dyskretne i mniej obraźliwe określenie kochanki Blurga?
- Widzę, że ci się powodzi. - usłyszałaś za swoimi plecami znajomy głos. To, że chwilę wcześniej nikogo tam nie było, w ogóle cię nie zdziwiło, bo słowa te wypowiedział nie kto inny, jak Mroczny Elf, który cię tu sprowadził.