Zielona Zatoka
- 
— Noooo… To zara, bo jest jeszcze jedna taka rzecz. — Spojrzała na Kapitano, nie ruszając się z miejsca. — Ten gość chce z tobą pogadać jutro wieczorem. 
- 
Nie wpadł z miejsca w furię, ale jego wesołość nieco przygasła. 
 - No tak jak załatwione, kurwa rzesz mać no?! - wydarł się w końcu. - Chuja załatwione, bo skoro chce, żebym z nim pogadał to znaczy, że bendziem gadać wtedy o interesach, proste. A mnie średnio siem chce tam pchać, bo może już za mojo buźko wystawili listy gończe, a zadekowałem siem tu po to, żeby tu siedzieć i siem nie wychylać, jasne?!
 Po tej tyradzie wstał z fotela i udał się do barku, pociągając kilka solidnych łyków z jakiejś butelki, którą stamtąd wyciągnął. Ponownie zajął swoje miejsce i postawił ją na stole przed sobą.
 - Ne, ja nie idem. Ty idziesz, dam ci trochę chłopa do obrony i jakiego ciecia, co siem bendzie za mnie podawać, ale gadać masz ty, jasne?
- 
Tissaen podczas tej tyrady wyłącznie stała, starając się nie prowokować dalszego gniewu Kapitano. Dopiero kiedy skończył, w ogóle postanowiła otworzyć usta: 
 — Wystarczy mi tylko mała świta. A co do ciecia, zgoda, ale muszę ustalić z tobą kilka rzeczy, w razie gdyby gość pytał o nie. I obetnij język temu cieciowi albo wybierz takiego, co już go stracił.
- 
- Zrobi siem. Coś jeszcze?- mruknął, pociągając jeszcze raz z butelki. - Ja chujkowi i tak nie ufam, to ci porządnom obstawe dam. 
- 
— Nie, świta ma być mała. — Odparła. — Ten Belring jest na tyle głupi, że chyba dotrzyma swojego słowa, a im więcej cieci mi dasz, tym większa szansa na to, że któryś palnie jakąś głupotę i zrobi się nieprzyjemnie, a tego nie chcemy. 
- 
- No to Wilcze Chłopy pójdo, oni se poradzo. - uznał kapitan, chyba rzeczywiście dobierając najlepsze Gobliny ze wszystkich możliwych. - I Drowo, on też by mógł pójść. 
- 
— A będzie trzymał jęzor za zębami? — Skrzyżowała ręce. 
- 
Skinął głową. 
 - I tak dużo nie gada, ni? Chyba siem przekonałaś? A jak by tamten szlachetko coś planował, to on se i z tym poradzi. Trza ci coś jeszcze?
- 
— Jeszcze tylko jedna rzecz. — Przybliżyła się o krok do kapitano. — Co mogę mu o tobie powiedzieć? 
- 
Westchnął i podrapał się w głowę. Wstał i zaczął krążyć po kajucie przez kilka chwil, mrucząc coś pod nosem. 
 - Tera to im mniej, tym lepiej. Coś w stylu, że jaki korsarz albo co. Bo lepiej nie mówić, że pirato, wtedy by nas żołnierzykami poszczuł, a nie siem chciał układać.
- 
Przemieliła słowa Kapitano i po kilku chwilach namysłu, pstryknęła. 
 — Będziesz kapitano prywatnej kompanii marynarskiej, pasuje? Belringowi będzie to brzmiało dziesięć razy lepiej, niż korsarz.
- 
- Ma być dobrze i tyle, twoja w tym głowa. Jak to wszystko, to idź siem czym zajmij, ja mam roboty tera. Zawołaj po drodze do mnie jeszcze jakiego jełopa, to zacznem ci świte organizować. 
- 
— Hmph. Żegnaj. — Odpowiedziała krótko, odwracając się na pięcie. Opuściła jego kajutę, rzeczywiście po drodze szukając wzrokiem jakieś lokalnego, podanego Kapitano. 
- 
Tych było sporo, kręcili się po pokładzie, sprawdzając liny i żagle, myjąc pokład, śpiewając szanty. Domyślałaś się, że zżera ich nuda, dlatego zajmują się czynnościami, które zwykle mają miejsce, nim statek wyjdzie w morze. A na to się nie zapowiadało, przynajmniej Kapitano zdawał się nigdzie nie wybierać, wątpiłaś też, że powierzyłby swój okręt komuś innemu, a sam został tutaj. Chyba że rzeczywiście chciał wypłynąć, ale nic ci o tym nie powiedział. 
- 
Szczerze? Tissaen niezbyt to obchodziło. Jedyne na czym jej zależało, to by Kapitano nie wyzionął gdzieś ducha. Na razie odpowiadała jej pozycja, jaką jej zapewnił. Miała szczęście zjawić się u niego akurat wtedy, gdy ten cały drow zdawał się tracić jego przychylność. Goblince w pełni to odpowiadało. 
 Podeszła do najbliższego idioty i szturchnęła go lekko w ramię.
 — Kapitan chce czegoś od Ciebie, lećta do niego.
- 
- Ta jest, kapitanowa. - odparł tamten i od razu pobiegł do kajuty dowódcy, nim zdążyłaś zapytać go, czy to oficjalny tytuł, jaki ci nadano, oznaka szacunku, czy może sposób na bardziej dyskretne i mniej obraźliwe określenie kochanki Blurga? 
 - Widzę, że ci się powodzi. - usłyszałaś za swoimi plecami znajomy głos. To, że chwilę wcześniej nikogo tam nie było, w ogóle cię nie zdziwiło, bo słowa te wypowiedział nie kto inny, jak Mroczny Elf, który cię tu sprowadził.
- 
Ciarki przeszły jej plecy, gdy tylko usłyszała Drowa za sobą, jednak zachowując dziarską minę, odwróciła się i uniosła głowę, by spojrzeć na niego i nie dać po sobie poznać zaskoczenia. 
 — Być może. — Odparła. — Ale co mogę na to poradzić? Najwidoczniej jestem dobra w robieniu tego, co mam robić. — Uśmiechnęła się tryumfalnie.
- 
- W dawaniu dupy temu upośledzonemu Goblinowi. - mruknął. - Chyba że zlecił ci jakieś ambitniejsze zadanie. 
- 
— No popatrz, zlecił. — Zmrużyła oczy, przykładając palec wskazujący do policzka. — Ah, właśnie! Kapitano mówił, że mam Cię zabrać ze sobą do tego zadania. Wiesz… — Zakręciła dłonią, uśmiechając się szeroko. — Coś w roli ochroniarza. 
- 
- Wybornie. - odparł i uśmiechnął się, a ciebie mimowolnie przeszedł dreszcz, tak jak wtedy, gdy spotkałaś go po raz pierwszy. - Gwarantuję, że będziesz przy mnie bezpieczna. Tylko… Przed kim miałbym cię niby chronić? 
 

