Zielona Zatoka
-
Z pewnością, każdy szanujący się kapitan, nieważne pirat, korsarz czy ktoś inny, miał kogoś takiego. Pierwszym debilem na tym okręcie był zapewne ten Goblin, który miał na sobie więcej złotej biżuterii niż reszta załogi (ale o wiele, wiele mniej niż kapitan), który też najgłośniej pokrzykiwał na załogę, zajętą swoimi obowiązkami, aby zmotywować ich do szybszej pracy lub zwrócić uwagę, że robią coś źle.
-
Czyli był dokładnie tą osobą, której szukała Tissaen. Podeszła do niego, tykając go w ramię by zacząć rozmowę.
-
- Hę? - zapytał krótko, patrząc na ciebie ze zdziwionym i typowo goblińskim, to jest zwyczajnie debilnym, wyrazem twarzy.
-
— Ile już robisz na tej łajbie? — Zaczęła bez większych ogródek, nie będąc zbytnio poruszoną na widok głupiej mordy goblina; naoglądała się ich wystarczająco w swoim życiu.
-
- Od początku. - odparł dumnie, wypinając wątłą pierś. - Razem z Kapitano żeśmy pływali, ja żem mu pomagał zdobywać czapkie kapitańsko, razem rabowalim, pływalim i w ogóle. A co?
-
— Muszę się dowiedzieć czegoś na temat tego Drowo, a skoro ty tak długo pływałeś z Kapitano, taki zasłużony jesteś, to pewnie wiesz, skąd go wytrzasnął?
-
Mina solidnie mu zrzedła i przełknął ślinę, rozglądając się nerwowo wokół.
- Wiem. Ale Drowo mówił, że jak który, co wie, wygada, to go zabije. A mi siem nie spieszy żeby poczuć jak mnie gmera sztyletem po żebrach. -
— Nie pękaj, nie ma go tutaj. Ale szkoda… — Tissaen przewróciła oczami, ale w rzeczywistości sama się upewniała czy tematu rozmowy nie ma w okolicy. — Myślałam, że skoro jesteś takim chojrakiem i zawadiakom, to będziesz mi mógł coś powiedzieć o lalusiu z spiczastymi uszami… Ale najwyraźniej nie jesteś, skoro boisz się byle Drowa… — Postanowiła zagrać na jego ambicji.
-
On też rozejrzał się wokół, chociaż od chwili, kiedy robił to poprzednio nie minęło wiele czasu i na pokładzie nic się nie zmieniło.
- Kapitano niech ci powie, ja ni. - odparł, gdy strach przezwyciężył łechtanie jego ego i dumy. - Jak nie chcesz niczego innego to idź mnei stond, bo zajenty jestem, ni? -
— Pff. — Prychnęła i odeszła w kierunku kajuty kapitana. Liczyła, że wyciągnie z tego idioty coś więcej, ale widocznie musiała obejść się z smakiem.
-
Najwidoczniej sprawa związana z twoim wyjazdem została już załatwiona, bo kapitan znajdował się w kajucie sam, przeglądając jakieś mapy.
- Czego? - zapytał na twój widok. -
— Nie nerwuj się, ja tylko po kiecki przylazłam. — Odpowiedziała z lekkim prychnięciem w głosie, podchodząc do kupki na której leżały dane jej przez kapitana ubrania. — No i chciałam o drowo spytać.
-
Pokiwał głową i wrócił do przeglądania map, po drugim zdaniu podnosząc znów na ciebie wzrok.
- Co niby? -
— No… — Pociągnęła, przeglądając suknie. — Skąd żeś go wytrzasnął?
-
- Stare lata, stare dzieje. - odparł Goblin, machając ręką. - Zwerbowałem go jak żem został kapitano na moim okrencie i trza mi było załogi, bo sporo wyzdychało we buncie. No i został. I z takich nie Goblynów to siem najdłużej tu u mnie trzyma.
-
— Aha. — Odpowiedziała, składając tkaninę, jednocześnie zerkając ukradkiem na kapitana. — I nigdy nie próbował zwiać, ani noooo, kombinatować?
-
Kapitan pokręcił głową.
- Mówił, że odejdzie jak nie bendzie miał już tu co robić i bendzie miał to, co chce. A skoro dalej tu siedzi, to jeszcze i ma co do roboty, i ni ma tego, co chciał, jak siem zaciongał na “Zielonego Chuja”. -
— Ta… Kumiem. — Żachnęła, przymierzając jedno z wdzianek. — Ale co to jest, to czego chce, to nie mówił, co?
-
Pokręcił głową.
- Ni. Cholera wie, co chciał. A ja siem pytać nie bede. -
— Chyba, że tak. — Odmruknęła, biorąc wybrane ciuchy na ręce. — Dasz mi jakąś własną kajutę? Żeby siem mogła przebrać w spokoju?