Zielona Zatoka
-
Było tu co prawda kilka bulai, ale były zamknięte, a wątpiłaś, czy dałabyś radę się przez nie przebić, otworzenie zaś zajęłoby zbyt dużo czasu. Zawsze mogłaś wyjść drzwiami, po prostu, ale tu z kolei problemem było dwóch strażników. Z tego, co widziałaś, raczej nie za bardzo przykładali się do swojej roboty, ale pewnie zmieniłoby się to, gdyby zmotywował ich tym odpowiednio sam kapitan. A nawet gdybyś i im uciekła, to prosto na pokład pełen załogantów Goblina, a dalej do czegoś na kształt pirackiej wioski lub przystani, gdzie było jeszcze więcej jego podwładnych lub kompanów.
-
W takim razie skupiła się na tym, by po prostu nie dopuszczać kapitanka do siebie tak długo, aż temu się znudzi i zrezygnuje z swoich łóżkowych zamiarów. Mogła być złodziejką, ale ta druga rola już nie pasowała jej tak bardzo.
-
- Słuchej no. - powiedział w końcu, nie tyle znudzony, co bardziej zirytowany. - Masz dwie opcje, ta? Albo ja, albo cała załoga, każdy, ile bendzie chciał, kiedy bendzie chciał i jak bendzie chciał. A jak rzucem im hasło, to siem nawet nie zorientujesz, jak ciem złapio i zaciągno pod pokład, żeby siem zabawić. Mnie to ryba, tobie już chyba mniej, ni? Ostatnia szansa.
-
// Ja, widzący jak Kuba przygotowuje się do regulaminowego gwałtu na mojej żeńskiej postaci:
-
// Serio, razem z Tissaen będziesz miał średnią 100%. Chcesz jakiś medal? //
-
///Ty się ciesz, że zrobi to NPC, który jest w miarę twojej wielkości.///
-
// A ja się nie cieszę, bo to się robi o tyle niesmaczne, co i nudne. Widocznie wybredny jestem. //
-
-- Dobra, no. – Odpuściła w tej sytuacji. – Ale szybko.
// Może narzekam, ale naginania fabuły nie lubię jeszcze bardziej. Po prostu to przewiń.
-
//Od początku nie miałem zamiaru opisywać tego krok po kroku, bo to zbędne.//
Było szybko, tak jak chciałaś. No i przy okazji przyjemnie, więc kilka razy, a nie tylko raz. Obudziłaś się obok kapitana, jeszcze naga, okryta tylko skórami z jego łoża. On już nie spał, był ubrany od pasa w górę i zapalał właśnie fajkę, najwidoczniej przygotowując się do wyjścia. Usiadł z powrotem, przerywając ubieranie, gdy zauważył, że się ocknęłaś.
- No, no… Tak dobrze to dawno żem nie miał. Także od dziś jak mam na łajbie pierwszego oficera, tak ty bendziesz mojo pierwszo kochanką. O, fajnie nawet brzmi, nie? Mam sprawy, moje jełopy zara przyniosą ci coś do żarcia, wina, a potem oprowadzą po przystani, jak chce. A później… No, później pogadamy o innych sprawach, bo siem mnie spodobałaś i tak myślem, że znalazłoby siem dla ciebie takie jedno zadanko, żebyś se mogła dorobić, bo i tak za szybko czachy dla tamtego jebańca-kapitańca nie podjebiesz, za jakie miesiąc albo dwa wróci. Pasi? -
-- Pasi. – Odpowiedziała krótko, przewracając się na drugi bok i bardziej zakopując w skórach.
-
Nie miał zamiaru cię stamtąd wyciągać, jedynie dopalił fajkę, ubrał się i opuścił kajutę, a już kilka minut później do środka weszły kolejne trzy Gobliny, stawiając na stole, przy którym ostatniej nocy rozmawialiście, metalowe i drewniane tacki oraz sztućce, a na nich chleb, sery, rozmaite mięso, ryby, a nawet owoce i warzywa, znak, że kapitanowi rzeczywiście się powodzi, bo na morzu są one niezwykle cenne, pozwalając uniknąć wielu chorób, choćby szkorbutu. Do tego dzbanki, zapewne z wodą czy winem, i kubki. Jeden z Goblinów, który to przyniósł i rozstawił, właśnie wyszedł, na straży zostało dwóch innych, jeden w ubraniach, które musiał ukraść jakimś marynarzom, żołnierzom lub milicjantom z Cesarstwa i szlachcicom, co po spreparowaniu do jego rozmiarów dawało efekt równie komiczny, co nieelegancki, ale kilka wiszących ukośnie przez pierś noży, miecz jednoręczny i sztylet przy pasie znaczyły, że lepiej z nim nie zadzierać. Drugi był ubrany na typowo piracką, obdrapaną, modłę, ale za to na palcach miał wiele pierścieni, na szyi wisior ze złota, a przy pasie posrebrzaną, wyłożoną kamieniami szlachetnymi pochwę na szablę ze złotą rękojeścią z rubinem w środku. Kapitan nie ufał ci najwidoczniej aż tak, aby zostawić cię tu samą zbyt długo, więc przysyłał swoich dwóch załogantów, pewnie dość zaufanych, aby mieli na ciebie oko, choć zgodnie z obietnicą przynieśli ci też jedzenie, napoje i mieli później oprowadzić po przystani.
-
Cóż… Choć pewne aspekty współpracy z kapitankiem nie przypadły do gustu Tissaen, tak to, co pojawiło się w kajucie zdecydowanie należało do milszych stron tego układu. Już sam zapach tak szerokiego wachlarzu przysmaków rozbudził wyobraźnię niewysokiej goblinki, która przecież nie raz i nie dwa przymierała głodem na zabłoconych ulicach miast, gdy ubywało jej szczęścia w przekrętach. Teraz miała tyle na wyciągnięcie dłoni… Ubrała się i z apetytem wgryzła się wpierw w sery i mięsa, nie żałując sobie wina.
-
Nie miałaś wątpliwości, że w Zielonej Zatoce nie jadło tak wiele osób, a wręcz przeciwnie, dieta zwykłych piratów pewnie była niewiele lepsza od tej, którą musieli znosić podczas długich rejsów. Ty jednak, jako pierwsza kochanka, jak cię sam nazwał, kapitana, mogłeś jeść i żyć niemalże tak dobrze, jak on. Niemalże, bo choćby wino było zwykłe, a nie elfickie. Jednak ciężko było ci na to narzekać, w końcu mogłaś zjeść nie tylko do syta, ale i smacznie. Gdy skończyłaś, strażnicy skrzyknęli służbę, a ci zabrali resztki oraz to, czego nie zjadłaś w ogóle. Pozostały tylko dwa Gobliny, twoi strażnicy, ochroniarze przed zakusami innych piratów, o ile słowa samego kapitana nie podziałają oraz przewodnicy po tym pirackim przybytku.
-
Nie wstała od razu, jeszcze kilka chwil spędziła leżąc, zadowolona z samej siebie (na fakt tego, że właściwie to nie ona zapewniła sobie takie przyjemności, nie zważała). Dopiero po tym leniwie uniosła głowę i spojrzała na strażników:
— No to co? Oprowadzicie mnie po tej przystani? — Zapytała z lekko wrednym uśmiechem na ustach. -
- Jak kapitano kazał. - odparł jeden z Goblinów, obojętnie wzruszając ramionami.
-
— No, to na co czekamy? — Zeskoczyła z leża, stając przed strażnikami. — Mam ochotę pozwiedzać.
-
Pokiwali głowami i jeden z nich prowadził cię, idąc przodem, drugi zaś szedł za tobą. Opuściliście flagowy okręt kapitana, który ochrzcił go mianem “Zielonego Chuja”, wykazując się typowo goblińską fantazją. Przy okazji dowiedziałaś się też, że całe to miejsce nazywa się Zieloną Zatoką i próżno szukać go na jakichkolwiek mapach. Było schronieniem dla Blurga, czyli Kapitanka, i jego wspólników, którymi byli kapitanowie pozostałych pirackich okrętów, choć o nich nie opowiadali ci wiele. Sama zatoka miała być schronieniem, a więc zastawiona była barakami dla załogantów, raczej niezbyt wygodnymi, ale i tak ciepłe łóżka z sianem i skórami były czymś lepszym, niż ciągłe bujanie się na hamaku. Tylko kapitanowie, pierwsi oficerowie, kwatermistrzowie i im podobni, co ważniejsi z załóg, mogli wynajmować pokoje w kilku lokalnych karczmach, najwidoczniej nie mając w swoich kajutach takich wygód, jak Kapitan Zielonoskóry. Wracając do karczm, można było tam spędzić czas na grze w karty i kości, słuchaniu muzyki i opowieści, a przede wszystkim przy dobrym jedzeniu i rozmaitych trunkach, bo choć wszystko wydaje się smaczne po odżywianiu się rybami, sucharami i suszonym mięsem przez kilka tygodni, to tutaj spiżarnie były pełne i można było syto i smacznie zjeść niezależnie od wielkości sakiewki. Poza karczmami były tu też burdele, typowe przybytki tego typu, o których raczej nie można było wiele ciekawego powiedzieć. Do tego też warsztaty, kuźnie, tartaki, suche doki i tym podobne miejsca, które może nie były pełnoprawną stocznią, ale nie musiały nią być, bo nie miały wodować nowych jednostek, ale naprawiać tu obecne.
- Coś jeszcze? - zapytał jeden z Goblinów, gdy skończyliście zwiedzanie. Nie było to wiele, choć pewnie coś ciekawego kryło się też na lądzie i w okolicy, ale chyba Kapitan nie uznał za konieczne puszczenie cię tam, nawet ze strażą. I rzeczywiście, chyba nie pozostało nic, może poza powrotem do kajuty i oczekiwaniem na kapitana. Jednak wtedy coś przykuło twoją uwagę, bowiem kolejny okręt wchodził do portu w zatoce. Spędziłaś sporo czasu w Gilgasz, gdzie widziałaś setki okrętów, ale ten różnił się od pozostałych tak swoim nieco upiornym wyglądem, jak i kunsztem wykonania, niepodobnym do innych pirackich kryp. Było zbyt daleko, abyś mogła dokładnie przyjrzeć się załodze, choć już teraz wychwyciłaś, że byli odziani w czerń, z kapturami na głowach, często też w maskach.
- Wracajta do kapitano, szybko. - usłyszałaś nagle. Tak zapatrzyłaś się na okręt i jego załogę, że nie dostrzegłaś kolejnego Goblina, jakiegoś posłańca, który podbiegł do waszej trójki przekazać wiadomość. Tym lepiej, że dostałaś takie polecenie, bo jeśli ktoś wiedział coś o tym okręcie i jego załodze oraz celu przybycia tutaj, to właśnie kapitan. I mogłaś się też zastanawiać, czy przybycie posłańca z takim poleceniem akurat teraz było dziełem przypadku czy może wywołało je przybycie okrętu? -
— He? Co się dzieje? — Zapytała, korzystając z obecności posłańca. Tissaen nie miała zamiaru biegać na byle zawołanie!
-
- Kapitano chce pogadać. Mówił, że masz mu co pomóc, bo sam se rady nie da. - odparł tamten, wyraźne zdenerwowany, więc musiało chodzić o coś ważnego. Towarzyszące ci Gobliny, choć ich rozkaz nie dotyczył, popatrzyły na siebie, a później na ciebie, gotowi choćby i zaprowadzić się z powrotem na okręt siłą, jeśli będzie trzeba.
-
Myślała przez krótką chwilę.
— Skoro jestem mu aż tak niezbędna, to co mogę na to poradzić? Wracamy. — Odwróciła się na pięcie i udała się do “Zielonego Chuja”.