[Powierzchnia] Stare Miasto
-
Część Zdzieszowic rozciągająca się od Urzędu Miasta do cmentarza, zwana potocznie Starym Miastem, została względnie łagodnie potraktowana przez wydarzenia Końca. Nie spadły tu niemal żadne bomby, a solidne kamienice i domy rodzinne lepiej zniosły trudne warunki nowej rzeczywistości, niż blokowiska z wielkiej płyty, choć później padały ofiarom zmutowanej fauny i flory. Dziś Stare Miasto jest popularnym miejscem wśród Łazików: niewielka ilość stacji w tej okolicy spowodowała, że wciąż da się tutaj znaleźć wartościowe łupy. Na drodze do ich zdobycia stoją Arkowcy, którzy ulicami dzielnicy przedostają się do ruin położonego po przeciwnej stronie dzielnicy Kościoła pod wezwaniem Św. Antoniego. Niektórzy mówią, że ambicje i śmiałość Kościelnych rosną wraz z czasem, bo coraz głośniej słychać wieści o tym, że oddziały Proboszcza atakują rządowe karawany…
-
Feliks “Archont” Dunin [T-5 (Wydarzenie)] @theslowestfootintheeast
Ostatnie kilka dni zdecydowanie nie były najlepszymi w życiu Archonta. Nie dość, że ostatnie wypady nie przyniosły żadnych, wartościowych znalezisk, to na domiar niepowodzeń Feliks natknął się wczoraj na wyjątkowo upartą sforę psów, które ścigały go do momentu, gdy szczęśliwie skrył się wraz z Lejnantem na wpół-zawalonym strychu piętrowego domostwa. Nawet po tym sfora przez długi czas nie odpuszczała, warcząc, ujadając i starając się bezskutecznie dostać do swojej ofiary. Nawet nie wiedział, w którym momencie odpuściły, bo długotrwały bieg wyczerpał go tak bardzo, że po szybkim upewnieniu się, iż na strychu są tylko we dwójkę, błyskawicznie zapadł w sen.
Z objęć Morfeusza wydostał go mokry język wiernego towarzysza. Archont dostrzegł jego nos węszący przy jego twarzy zaraz, gdy tylko otworzył oczy. Na widok tego pies podniósł łeb i radośnie zamerdał ogonem, kilkukrotnie kręcąc się wkoło. -
Ta… Ta sfora psów zdecydowanie przeszkadzała Archontowi. Obecnie chciałby dostać się na Perłę, ale nie wiadomo, co może na zewnątrz czekać. Najpewniej zmarnował też trochę pocisków na sforę, ale przynajmniej teraz jest bezpieczny. Teraz jednak wypadałoby wstać.
- Witaj, stary druhu. Mam nadzieję, że nie chrapałem. - odparł żartobliwie i pogłaskał Lejtnanta po głowie. Feliks chwilę później wstał i sprawdził, czy na strychu znajduje się jakieś okno. Jeśli tak, to Archont podszedł do niego, aby sprawdzić, jak wygląda sytuacja na zewnątrz. -
Feliks “Archont” Dunin [T-5 (Wydarzenie)]
Pies, czując na sobie dłoń Pana, przekrzywił głowę i otworzył usta, bacznie obserwując jego kolejne ruchy.
Na strychu nie było żadnego okna, co nie znaczyło, że nie mógł wyjrzeć na zewnątrz, bo taką możliwość dawała mu całkiem pokaźna dziura, widniejąca pomiędzy pękającymi dachówkami.
Z tego co sam mógł zauważyć, dookoła roztaczał się mglisty poranek. Kołtuny zwiewnej zasłony przysłaniały okolicę, ukazując Archontowi niewielką część okolicy, wypełnioną ponurymi bryłami obrzezanych z życia kamienic i zapadających się pod ciężarem czasu domostw. Wszystko to było przepasane spękaną, zarastającą ulicą. Zapadłe części chodnika i nawierzchni wypełniała woda, tworząc stawy i kałuże o czasem nawet kilkunastometrowej długości, których brzegi powoli obrastały rachityczną florą. Mógł dostrzec, jak pośród niej pożywienia poszukuje niewielka grupka pierzastych mutantów, uważnie dziobiąc centymetr po centymetrze. Przypominały ptaki, ale były znacznie większe niż te, które Feliks pamiętał z dzieciństwa lub opowieści starszych osób, bo sięgały do kolana rosłego człowieka. Dunin znał je, nie tylko z własnego doświadczenia, ale także z historii innych Łazików. W pojedynkę nie były szczególnie groźne, ale grupą mogły z łatwością powalić każdego. na szczęście nie zawsze trzeba było z nimi walczyć, ponieważ atakowały jedynie wtedy, gdy delikwent znalazłby się zbyt blisko grupy. W takim razie wystarczyło ją okrążyć, bo uniknąć niebezpieczeństwa. -
Feliks wziął wszystkie swoje rzeczy, a następnie lekko poklepał swojego psa po głowie.
- Chodźmy stąd, przyjacielu. - rzekł do psa i zdecydował się na wyjście ze strychu. Miał przy sobie pistolet w razie czego, bo nie wiadomo, czy jeśli wyjdzie, to czy na niego coś nie wyskoczy. W pogotowiu była także dwururka, choć tej jeszcze nie wyciągnął. -
Feliks “Archont” Dunin [T-5 (Wydarzenie)]
Archont spojrzał w otwór, którym dostał się na strych. Piętro wydawało się być opustoszałe. Krzesło, które odtrącił podczas swej ucieczki wciąż leżało w tej samej pozycji. Pył i kurz tańczyły w zatęchłym powietrzu, niezmącenie opadając na matowym blasku porannego słońca, które zerkało do wnętrza budynku poprzez szczeliny w rwących się roletach i brudne szyby. Trwał spokój.
Zeskoczył w dół. Spękane i sparciałe panele zatrzeszczały pod jego ciężarem przeraźliwie, lecz wytrzymały. Unoszące się wokół cząsteczki zawirowały od ruchu.
Przebiegło mu przez myśl, że warto będzie zważać na każdy z postawionych tutaj kroków.
Zaraz za Archontem zeskoczył i Lejtnant, zwinnie lądując na czterech łapach. Zaraz po tym powęszył kilkukrotnie i odwrócił głowę w stronę jednych z zamkniętych drzwi. Zapewne wyczuł truchło jakiegoś zwierzęcia, warczałby, gdyby było to coś żywego, a tym bardziej niebezpiecznego. Nic dziwnego, w końcu wczoraj nie zdążyli nawet pobieżnie rozejrzeć się po budynku.
-
Nawet jeśli Lejtnant wyczuł truchło jakiegoś zwierzęcia, to i tak nie warto nie mieć przy sobie broni. Archont, wciąż trzymając pistolet w rękach, powoli podszedł do zamkniętych drzwi. Musiał zważać na swoje kroki, gdyż zbyt silne tupnięcie może doprowadzić do tego, że upadnie i w najlepszym narobi sobie kilka ran, a w najgorszym przypadku będzie leżał z połamanymi kośćmi lub nawet umrze. Gdy już dotarł do drzwi, powoli je otworzył, bacznie obserwując, czy nie ma czegoś za drzwiami, bo jeśli tak, to trzeba będzie to zastrzelić.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-5 (Wydarzenie)]
Nacisnął na klamkę, lecz drzwi nie poddały się temu. Musiały być zamknięte od środka. Nie było to dużą przeszkodą, zawiasy, cierpiące na reumatyzmy czasu i zaniedbania, nie wyglądały na zbyt mocne, więc wyważenie drzwi byłoby jedynie formalnością. Z drugiej strony zapewne narobiłoby to hałasu, a ten mógłby przyciągnąć kłopoty… Decyzja należała do Łazika.
-
Nie warto marnować naboi do dwururki, aby wyważyć drzwi. Feliks kopnął w drzwi z całej siły, a jeśli to nie pomoże, to trzeba będzie poświęcić te cholerne naboje. Przynajmniej jeden z nich.
-
Feliks “Archont” Dunin [T- 4 (Wydarzenie)]
Kopnięcie przyniosło efekt, ale nie do końca taki, jakiego mógł się spodziewać. Drzwi pozostały na swoim miejscu, w przeciwieństwie do nogi Archonta, która przebiła się przez leciwe drewno, tworząc sporych rozmiarów otwór. Przynajmniej teraz mógł zerknąć do środka lub nawet sięgnąć dłonią i spróbować otworzyć pomieszczenie od wewnątrz.
-
Taki efekt nie był zbytnio pożądany przez Feliksa, aczkolwiek dziura w drzwiach nie tworzyła jakiegokolwiek problemu. Zdecydował się spojrzeć przez dziurę, co znajduje się w środku.
-
Feliks “Archont” Dunin [T- 4 (Wydarzenie)]
Wnętrze pomieszczenia wyglądało na… niemalże nietknięte. Spomiędzy zasuniętych rolet przesączało się miękkie światło. W jego promieniach Archont dojrzał zaścielone łóżko. Widział wybrzuszenia na kołdrze, ale poza tym lekko podgryziony przez mole materiał wciąż równo pokrywał całą powierzchnię materaca. Z prawej strony dostrzegł meblościankę, niektóre szafki pozostawały otwarte, lecz głównie wychylały się z nich stosiki poskładanych ubrań. Dostrzegał także kilka oprawionych w ramki zdjęć stojących na regałach, szklane figurki i niewielką biblioteczkę zaraz na lewo od drzwi. Wszystko przykrywała potężna warstwa kurzu.
-
Dla Archonta to był jasny sygnał, że jest w miarę bezpiecznie, tak więc zdecydował się wejść do pomieszczenia.
-
Feliks “Archont” Dunin [T- 4 (Wydarzenie)]
Po kilkudziesięciu sekundach prób zdołał otworzyć drzwi, szarpiąc za klamkę od zewnątrz. Zamek ustąpił, a nieoliwione od lat zawiasy skrzeknęły żałośnie. Pomieszczenie otworzyło się przed Archontem, który na moment obecny nie widział tu niczego szczególnego i jego czworonogim towarzyszem, który od razu wskoczył na wiekowe łóżko i począł węszyć podniszczoną pościel.
-
Anatol wszedł do środka pomieszczenia i dokładnie przyjrzał się zdjęciom. Zrobił to z ciekawości, chcąc dowiedzieć się więcej o budynku, w którym się znajduje, bądź poczuć nostalgię, oglądając zdjęcia Zdzieszowic przed Apokalipsą. Nic go nie pospieszało, aby wyjść z budynku i udać się w stronę Perły.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-4 (Wydarzenie)]
Zdjęcia, pomimo upływu czasu, zachowały się w doskonałym stanie. Szkło osadzone w oprawkach wciąż chroniło fotografie przed niszczycielskim wpływem czasu. Kolory nie zaniknęły, pokazując uwiecznione za ich pomocą sceny z cudownym, życiodajnym nasyceniem. Przypominały Archontowi wspomnienia z tamtego świata, który pamiętał tylko wyrwanymi z kontekstu, krótkimi fragmentami, jakie utrwaliły się w pamięci siedmioletniego dziecka. Pod tym względem mężczyzna mógł uznawać samego siebie za bogatą osobę. Jego umysł zachował więcej z życia przed Dniem, niż niektórzy mogli marzyć. Nie raz tunelami roznosiły się opowieści o tych, których oberwane, nęcące niedosięgalną egzystencją, obrazy na stale wyryte w pamięci doprowadzały do szaleństwa. Ludzie nie chcieli rezygnować z życia, które zostawili na napromieniowanej powierzchni i gdy ich umysł powoli zapominał o jego istnieniu, pozbawiając ich jego ostatniej namiastki, gdy twarze kochanych osób zlewały się w bezkształtną masę, a zapach natury, spalin na ruchliwej ulicy i niedzielnego obiadu ginął wśród smrodów podziemnego życia, ludzie Ci tracili wszelki sens dalszej egzystencji, nie wiedząc na powrót czego mieli nadzieję. Jednych ogarniało szaleństwo, inni woleli umrzeć, zanim ta utracona przeszłość umarła w nich.
Zdjęcia nie były szczególne. Pierwsze przedstawiało roześmianą buźkę jakiegoś berbecia, który wesoło patrzył w obiektyw. Za nim ustawiono tło z wielkich, pięknych kwiatów o żółtych liściach, słoneczników. Na odwrocie ramki zapisano: “Wacuś, 2012”.
Na kolejnym znajdowała się dwójka ludzi. Starszy, tęgi mężczyzna z czerwoną twarzą przyozdobioną sumiastymi wąsami trzymał w swoich objęciach kobietę w podobnym wieku, ale z ciemnymi, kręconymi włosami. Oboje uśmiechali się delikatnie, ale Archont odnosił wrażenie, że szczerze. Mężczyzna miał na sobie koszulę w paski, jej kołnierz był rozpięty. Kobieta zaś nosiła różową suknię, na której szczycie widniały krwistoczerwone korale. Wspólnie siedzieli na jakiejś ławce, w tle widać było innych ludzi, na stołach postawiono plastikowe kubki oraz talerzyki. Wszystko to musiało znajdować się w środku ogromnego namiotu, sądząc po białym materiale widocznym za tłumem. Anatol ponownie obrócił fotografię, ciekawy czy ktoś tak samo jak wcześniej pofatygował się by nadać mu opis. Ha, był tam: “Dożynki w Rozwadzy, 2007”.
Zanim mógł przejść do oglądania kolejnych zdjęć, kątem oka spostrzegł jak Lejtnant siłuje się z pościelą, usilnie próbując chwycić ją w zęby i odciągnąć na bok.
-
Smutnym dla Archonta było to, w jakich czasach musi żyć, a także to, że najprawdopodobniej osoby, które widział na zdjęciu, nie żyją. Kto wie, czy byłoby lepiej, gdyby Apokalipsa się nie wydarzyła. Po chwili jednak uśmiechnął się lekko, obserwując, jak Lejtnant siłuje się z pościelą. Typowe zachowanie dla psa, chociaż… może udało mu się coś znaleźć pod pościelą?
Feliks zdecydował się teraz przeszukać zamknięte szafki. Skoro jego pies mógł znaleźć coś wartościowego, to dlaczego on też nie przeszuka tych szafek? Po przeszukaniu tego pomieszczenia raczej trzeba będzie wyjść i udać się w stronę Perły, bo tam właśnie jest cel jego podróży.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-4 (Wydarzenie)]
Już pierwsza, do której sięgnął, chowała dla niego niespodziankę, za którą niektórzy byli gotowi słono zapłacić.
Dwa rzędy książek. Zakurzone, nieco zżółkłe, ale pomimo tego wciąż w świetnym stanie. Wiele tytułów nie mówiło mu wiele, kto w dzisiejszych czasach czytał coś takiego jak “Kroniki Arsyntii”, “Najrówniejsza” czy dzieło o enigmatycznym tytule “Zapomniany Front”. Takie lektury miały tylko dwa zastosowania: trafiały na opał lub przerabiano je na papier potrzebny do spisywania rządowych dokumentów. To, co interesowało Archonta najbardziej, to opasła księga, na której okładce złotymi literami wytłoczono słowa “Pismo Święte”.
Odkąd Feliks pamiętał, Arkowcy skrupulatnie skupywali święte pisma, śpiewniki, krucyfiksy i wszystko, co tylko mogło zostać powiązane z wiarą wyznawaną przez Kościelnych. Po dwóch dekadach od Dnia znalezienie Biblii w przyzwoitym stanie było nie lada wyczynem, więc jej cena także była odpowiednia. Archont mógł liczyć na nawet pół tysiąca waluty zysku, a za taką sumę, na którą większość ludu Metra pracowała miesiącami, będzie w stanie wyżyć przez długi czas, o ile nie postanowi w dowolny sposób zainwestować jej.
-
I to jest dopiero łup! Feliks zdecydowanie opchnie Arkowcom Pismo Święte w wolnej chwili. Schował książkę do swojej skórzanej torby. Oby nic się z Pismem Świętym nie stało po drodze, gdyż Archont chciałby to sprzedać Arkowcom za jak najwięcej pieniędzy. Oczywiście, jeśli nie będą go chcieli zabić - wciąż nie zapomniał o tym, że ma sporo wrogów na Stacji Kościelnej, więc musiałby znaleźć inne zadupie, które było pod zarządem Arkowców. Ewentualnie mógłby zaryzykować strzelaninę na Kościelnej z tymi religijnymi pojebami.
No cóż, to by było w zasadzie na tyle z przeszukiwania pomieszczenia. Feliks gwizdnął do Lejtnanta, a następnie zdecydował się wyjść z budynku. Wciąż miał przy sobie pistolet, bo nie wiadomo, czy coś nie czyha na niego i psa. W tych czasach niezbyt można mieć pełną pewność.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
Zawsze mógł spróbować szczęścia w handlu z Arkowcami z dala od ich głównej siedziby. Poza Kościelną okupowali jeszcze kilka punktów na powierzchni, z których najważniejszymi był dawny budynek Urzędu Miasta i Gminy Zdzieszowice, Kościół Parafialny Świętego Antoniego i kaplica cmentarna, stanowiąca odwieczny przedmiot walk między Arkowcami, a Szarą Gwardią.
Choć Urząd znajdował się na prostej drodze z obecnego punktu Archonta na Perłę, tak handlowanie w jego okolicy wiązałoby się z dużym ryzykiem. Nie tylko roiło się tam od mutantów, ale do samej Kościelnej było o rzut kamieniem, a spotkanie z tamtejszymi wikarymi mogło skończyć się krwawo. Znowu jeżeli chciałby udać się do kaplicy, to musiałby poświęcić przynajmniej dwa lub nawet trzy dni na marsz w kierunku przeciwnym do jego celu, a to, czy rzeczywiście zastanie stacjonujących tam wojowników Proboszczów było loterią. W takim razie w grę wchodził jedynie Święty Antoni. Kościół nie znajdował się idealnie na trasie prowadzącej do Perły, ale zmuszał do co najwyżej kilku godzin zboczenia z trasy. Za to miał pewność, że nie będzie to droga na darmo, ponieważ potężnego, bryłowatego zespołu parafialnego zawsze chroniło przynajmniej kilkudziesięciu dobrze uzbrojonych strażników. Z tym jednak także wiązało się pewne niebezpieczeństwo: Do Świętego Antoniego regularnie zachodziły pielgrzymki z Kościelnej, prowadzone przez duchową elitę stacji. Nie zdarzało się to często, ale jeżeli pech tak by chciał, to natrafienie na nią na pewno nie miałoby dobrego finału.
Zanim jednak Archont zdołał podjąć decyzję i opuścić budynek, zauważył co tak frasowało Lejtnanta. Spod starej, zakurzonej pościeli wyłaniała się para zmumifikowanych ciał. Pomiędzy nimi spoczywała pusta butelka jakiegoś przedwojennego trunku, wciąż ściskaną dłonią większego posturą nieboszczyka. Oboje w żadnym stopniu nie zainteresowali się Feliksem, ich puste oczodoły w wielkim skupieniu wpatrywały się w szare, zwiędłe lata temu twarze. Tylko wierny pies Łazika kontrastował z tym obrazem, cierpliwie siedząc na pościeli i wpatrując się w właściciela, jakby dumny ze swego odkrycia.
-
Dość smutny obrazek, ale w zasadzie nie jest to nic zaskakującego. Feliks zwyczajnie pogłaskał swojego psa po głowie w ramach gratulacji, chociaż i tak te “odkrycie” nie było powodem do dumy.
Archont ponownie gwizdnął do swojego psa. Liczył na to, że tym razem nie będzie szukał czegoś po pomieszczeniu. Jeśli tak się stało, to łazikowi nie pozostało nic innego, jak po prostu wyjść z budynku i wyruszyć w stronę Perły. Kościół odwiedzi dopiero później, jak się dozbroi. Chciał przynajmniej mieć pewność, że wyjdzie z tego spotkania w jednym, może nie kompletnym, kawałku.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
Pies tym razem nie wykazywał chęci przeciwstawiania się panu, posłusznie podreptał za Feliksem na dół.
Na zewnątrz, na tej mistycznej powierzchni, poranne słońce z obojętnością właściwą temu, który wszystko stracił, podnosiło się z cierpień ginącego w mgle horyzontu, by powoli człapiąc na zaśniedziałym ciężkimi chmurami nieboskłonie, zbliżać się ku szczytowi dzisiejszej podróży. W jego bladych promieniach miasto ukazywało się na nowo, przechodziło przez metamorfozę trwającą od poranka do wieczora, dzielącą dzień od nocy, a mgliste wspomnienia i nadzieje od rzeczywistości.
Po Shoah wielu bało się wyjścia na powierzchnię. Nie chodziło jednak o strach przed radiacją czy mutantami, nie… Ludzie gromko wykrzykiwali swe zamiary odbicia miasta z rąk zwyrodniałej natury. Jednak gdy już stawali przed bramą tchórzyli. Cofali się. Uciekali. A byli to Ci, którzy dobrze pamiętali co stracono. I właśnie przed tym uciekali; przed ujrzeniem i zrozumieniem tego, co sami zabili tamtego dnia.
Miasto wiosną odzierało z siebie pokrywę śnieżnej bieli. Jej skrawki wciąż naznaczały okolicę w topniejących, breistych wrzodach. Skóra miasta była szara; szare były padające na wznak kamienice, wyciągające anteny ku niebu szkielety blokowisk, w szarości wiły się szczątki wychudłych chodników i stróżujące ich, oblepione pyłem domy. Poza tym z rzadka pojawiała się jeszcze zieleń. Nie ta ożywcza, życiowa zieleń, ale jej mdłe parodie, najlepsze w repertuarze teatru martwego świata. Wzrastały i tutaj, im bliżej wypełniających zapadliska stawów, tym śmielej manifestujące swą dziwaczną egzystencję. Te przy samym styku asfaltu z odmarzającą wodą z największą mocą słaniały się. Każdy z tych pędów był tylko zdychającym bytem, lecz poskręcane, pozwijane i pasożytniczo czerpiące z siebie nawzajem, razem stanowiły potężniejszy byt, zdolny do uzurpacji każdego skrawka wolnej przestrzeni pomiędzy rumowiskami, nierzadko sięgający swymi odrostami na ponad cztery łokcie.
Właśnie pomiędzy rozgałęzieniami tych niby-roślin, Archont zauważył niknący ogon nieznanego mu stworzenia. Lejtnant najeżył się, pyskiem wskazując ciągnące się ulicą jezioro, ale prędko powrócił do normalności, spoglądając pytająco na swego pana.
-
Niknący ogon nieznanego stworzenia nieco zaniepokoił Archonta. Nie wiedział, jak wielkim mogło być ono zagrożeniem, bądź czy w ogóle zagraża zarówno jemu, jak i jego czteronogiemu towarzyszowi. Wyciągnął i pistolet, i obrzyn, w celu przygotowania się na atak potencjalnego oponenta.
- Nie idziemy tego sprawdzić, piesku. Niech to coś podejdzie do nas pierwsze. - odparł do Lejtnanta i ruszył dalej na poszukiwania Perły. W razie braku ruchu ze strony psa i dalszej obserwacji niby-roślin, Feliks gwizdnął, aby ten poszedł za nim.Okazjonalnie jednak sprawdzał, czy coś poza jego psem za nim nie idzie. Jeśli coś zbliżało się do nich, to Feliks strzelił do kreatury z pistoletu, natomiast z obrzynu wystrzelił tylko w momencie, kiedy oponent zbliżył się na odpowiednio bliską odległość.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-3 (Wydarzenie)]
// Czekaj, to jaką drogą ty w końcu idziesz do tej Perły?/ /
-
// Uznajmy, że na południe. Chyba że pojebią mi się kierunki. //
-
// Południe to kierunek przeciwny i trochę zadupie, gospodarstwa, pola, hodowle. Masz to w mapach, są ustawione w porządku geograficznym. //
-
// No, czyli mi się pokurwiło. W takim razie na północ. Jeśli znowu mi się coś pomyli, to sprawdzam mapy. //
-
Feliks “Archont” Dunin [T-1 (Wydarzenie)]
Oboje, Archont i jego pies, zagłębili się w zarośla. Wśród gąszczu łykowatych niby-roślin nie potrafił dostrzec żadnego śladu wcześniej zaobserwowanego stworzenia, więc albo doskonale się kamuflowało albo obrało inny kierunek, znikając w którejś z uliczek. Tutaj musiał zdać się na instynkt psa.
Na przekór mu, przedzieranie się przez stawy nie należało do łatwych zadań. Zdrewniałe, pokręcane łodygi wcale nie poddawały się tak łatwo, a jeden fałszywy krok mógł zakończyć się osunięciem asfaltu i czasem potknięciem, a czasem kilkumetrowym lotem w dół zapadliska, w którego mętnej toni żerowały stworzenia nieopisane nawet w powstających dziełach Biolożki. Jednak uważnie pokonując każdy metr Archont powoli torował dalszą drogę, aż do momentu, gdy Lejnant znów nie zwrócił jego uwagi.Tym razem pies zaczął kręcić głową, musiał podążać za czymś, czego mężczyzna nie mógł dostrzec. Nawąchiwał, obracał się, ale wciąż powracał ku temu samemu kierunkowi. W końcu wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie; pomiędzy niedalekimi krzewami na milisekundę pojawił się bury ogon. Ten sam, który Archont spostrzegł wcześniej.
-
Co jest? - pomyślał Archont po zobaczeniu znajomo wyglądającego ogona w krzewach. Równocześnie wycelował swój pistolet w krzewy i oddał jeden strzał, będący raczej strzałem ostrzegawczym. Archont nie wiedział, czy stworzenie, które za nimi szło, jest przyjazne, czy równie dobrze chce ich zabić - mógł jedynie teoretyzować. Liczył na to, że jeśli jest to wrogie stworzenie, to może je zabić dość szybko, czy to z pistoletu, czy z obrzyna.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Zaraz po tym jak nacisnął spust, w krzewach rozległ się bolesny, zwierzęcy pisk. Musiał trafić, roślinność nie wydaje takich dźwięków. Zaraz po tym to coś, zwierzę lub mutant, zaczęło uciekać w desperacji. Już zabrakło mu wcześniejszej gracji, nie przemykało już bezszelestnie między łodygami, ale co rusz trącało je, dzięki czemu mężczyzna doskonale widział, w którą stronę biegnie, a biegło ku przeciwległemu krańcowi powstałego w asfalcie jeziora.
To, że stworzenie jest ranne musiał zrozumieć także Lejtnant, bo gdy tylko rozległ się pisk, pies uniósł łapę ku górze, pokręcił nosem i milisekundę później rzucił się do pogoni za tym, co uznał za zdobycz, tak samo znikając w zaroślach bagniska.
-
Musiał zacząć gonić za tym cholerstwem… - pomyślał nieco zdenerwowany reakcją swojego psa, który zamiast stać w miejscu ruszył w pościg za stworzeniem z krzewów. Nie zamierzał jednak zostawiać swojego towarzysza na pastwę losu i także ruszył w zarośla, wciąż trzymając w dłoniach zarówno pistolet, jak i obrzyn.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Feliks wbiegł pomiędzy zarośla i choć nie mógł być tak zwinny jak jego pies czy mutant za którym gonił, tak miał jedną przewagę. Na łodygach zdeformowanego sitowia łatwo mógł dostrzec świeżą krew postrzelonej zwierzyny. Ruszył prosto za śladami, taranując metry roślin. Słyszał ujadanie swojego psa, oddalało się. Musiał przyspieszyć, ale nie tylko przez gęstość sitowia jego pole widzenia było ograniczone, ale też korzenie wystające z szczelin spękanego asfaltu co rusz owijały się wokół jego stóp. To było jednak zbyt mało, by zatrzymać Łazika, przynajmniej do momentu, w którym stracił grunt pod nogami.
Nawet nie zauważył kilkumetrowego spadu pod swoimi nogami. Nie zdążył się zatrzymać, poczuł jak traci równowagę i spada, by po sekundzie wylądować w lodowatej i zapewne napromieniowanej mieszanie breistego błota i płytkiej, brudnej wody, która od razu przesiąkła przez jego kombinezon, oblewając ciało Archonta chłodną wilgocią.
Błoto zdołało jednak zamortyzować jego upadek, przez co nie czuł poważniejszego bólu. Wciąż miał w dłoni pistolet, obrzyn wypadł mu z rąk w trakcie upadku.
Nad swoją głową słyszał warczenie. Znajome, Lejtnanta, na całe szczęście. Mniej szczęśliwe było to, że w pobliżu słyszał warczenie obce, głębsze i groźniejsze, a także miarowy plusk wody, jakby kroków czegoś lub kogoś.
-
Przesiąknięcie mieszaniną błota i brudnej wody było na ten moment najmniejszym zmartwieniem dla Archonta. Praca Łazika jest ryzykowna, więc sytuacja upadku nieszczególnie go zaszokowała. Przy łucie szczęścia uda mu się znaleźć jakiegoś medyka, dzięki któremu przeboleje jakikolwiek syf, który wyłapie w trakcie całej przygody. Gorzej, jeśliby się mylił w tej kwestii, lecz zmartwienie w tym temacie odłożył na później, skupiając się na obecnej sytuacji.
Czym prędzej podniósł się po swoim upadku, wyciągając przy tym bagnet na wypadek, gdyby stworzenie, na które natknął wraz ze swoim czworonogim towarzyszem, którego warczenie w pewien sposób go uspokoiło. Wiedział, że nie staje sam do boju przeciwko bliżej nieokreślonemu wrogowi, a ma przy sobie swojego lojalnego kompana. Obrzyn, który wypadł, zostanie podniesiony po zakończeniu walki lub w momencie, kiedy będzie na tyle bezpiecznie, aby go wziąć bez narażania się na atak.
Wystrzelił dwa razy w kierunku, z którego dochodziło warczenie, po czym wystrzelił kolejne dwa strzały, tym razem w kierunku, z którego padł plusk wody. Nie mógł sobie pozwolić na strzały ostrzegawcze - to sytuacja życia lub śmierci, a on był zdeterminowany, żeby przetrwać.
Ponury Żniwiarz dziś nie upomni się o moją duszę.
-
Feliks “Archont” Dunin [T-0 (Wydarzenie)]
Z początku faktycznie wyglądało na to, że ten dzień nie był dniem, w którym Archont miał spotkać się z ponurym żniwiarzem. Odsunął datę tego spotkania na jakiś czas, nie wiedział tylko czy ten czas nie równał się kilku minutom.
Wraz z pociągnięciem spustu usłyszał przerażający kwik rannego zwierzęcia, na całe szczęście odgłos zdradził od razu, iż nie był to Lejtnant. Jednak dopiero gdy wstał, stawiając swoje stopy w breistym podłożu leju na którego dnie się znalazł, dostrzegł co dosięgła jedna z jego kul.
Po drugiej stronie zapadliska stał, trzymając się na drżących łapach, pies. Nie był to jednak zwykły czworonóg, jak towarzysz Archonta, a jego daleki, zmutowany przez dwadzieścia lat indukowanej promieniowaniem ewolucji, kuzyn. Był znacznie większy, musiał sięgać Feliksowi do pasa, nie był jednak masywnej budowy, a raczej jego ciało było smukłe, przypominało budowę chartów czy borzojów, jakie mężczyzna widział na ilustracjach ocalałych książek. Pysk mutanta był wydłużony, a u jego krańca wystawały po dwa-trzy wielkie, ostry kły po każdej z jego stron. Sierść stworzenia była łaciata, miejscami popielata, miejscami biała, ale w dwóch miejscach… W dwóch miejscach zabarwiła ją krew wypływająca z rany w tylnej nodze i w grzbiecie, skapująca ciężkimi kroplami do płytkiej kałuży, w której stał trzęsący się na własnych kończynach mutant.
W krótkiej chwili, w której Archont obserwował mutanta, usłyszał szelest rozsuwanej na boki roślinności nad sobą, gdzieś poza znajdującymi się kilka metrów wyżej krawędziami zapadliska. Chyba słuch go nie oszukiwał, bo zarówno mutant i Lejtnant na moment przestali warczeć w swoich kierunkach, a ich psie uszy zastrzygły się, zaś same psy skierowały swoje pyski ku górze.
Wtedy Dunin zrozumiał, że mutant z którym wylądował na dnie tego leju, nie mógł być jednym w tej okolicy i prawdopodbnie nie byli sami.
-
Zmutowany pies był już o wiele mniejszym zagrożeniem, patrząc na jego rany, lecz cokolwiek znajdowało się wyżej mogło wkrótce stać się większym problemem, niż właściwie dogorywający kundel. Czy to był kolejny mutant? A może dla odmiany był to człowiek? Cholera wie, lecz Archont wiedział jedno - natychmiast musiał wyeliminować mutanta nim stanie do walki z istotą obecnie znajdującą się na górze.
Archont wystrzelił dwukrotnie w zmutowanego psa, celując mu w głowę. Chciał jak najszybciej zastrzelić psa nie tylko w celu zmniejszenia zagrożenia, ale również z w pewnym sensie wypaczonej empatii. Domyślał się, że zwierzę musi cierpieć - śmierć była więc idealnym opium dla potwora. Gdy Archont wykonał obydwa strzały, czym prędzej zaczął szukać swojego obrzyna.