Elfi Las
-
— Typowe. Ale i tak jesteś całkiem rozgarnięty. Bez urazy, Vince. Niewielu wie, że sobie pomieszkuję w tym lesie. Jak mówiłem, z grubsza jestem leszym. Lepsze to mówić niż gdybać, czym do cholery był mój stary.
-
— Czym właściwie jest “leszy”.? Leśnym duchem? Rośliną?
-
— Raczej duchem lasu? Sam nie wiem. Jak mówiłem, jestem mieszańcem, więc nie jestem przekonany, czy wszystkie moje umiejętności są po matce. Rośliną na pewno nie jestem.
-
— Tak się zastanawiałem się dlaczego mówisz “z grubsza”… - przez chwilę rozważał pytanie o to kim byli jego rodzice, ale uznał że może to być nieco krępujące.
-
— A, śmieszna historia. Opowiedziałbym ci, ale nie będę gadał o suchym pysku. — Spojrzał na plecy Vince’a. — A on się pewnie będzie denerwował, jeśli dowiezie jeszcze mniej butelek niż teraz.
-
— Możemy się przejść do jakiegoś baru, kiedy już będziemy na miejscu. Powiedziałbym że ja stawiam, ale tutaj to nie ma znaczenia
-
— Święte słowa. Czasami jednak to lepiej, że nie ma się pieniędzy. Jeden znajomy mi księgowy podliczył, że w ciągu dwóch tygodni, w których tu był, przepieprzyłby swoje oszczędności, gdyby zq wszystko płacił. A tak można się wedle uznania upić i dobrze najeść.
LJ usłyszał, że najwyraźniej zbliżali się do miasteczka. Spostrzegł także drogowskaz. -
Przyjrzał mu się, a konkretnie nazwą miejscowości i kierunkom w których płynie droga.
-
// gula, droga biegnie, rzeka płynie
Drogowskaz nadmieniał, że za Ervell, do którego właśnie dojeżdżali, płynie rzeka o nazwie zakrytej listowiem. Rzeką można było dopłynąć do Riv, a pod prąd do Ruin Kier.
-
Postarał się zapamiętać tę informację. Pewnie przyda mu się w dalszej podróży.
//A czymże jest droga, jeśli nie rzeką którą sami sobie stworzyliśmy?
-
//obudził się w tobie poeta?
-
— No i zaraz będziemy. W sam raz na obiad. Umieram z głodu.
— Czyżby? — zapytał Likho.
— No dobra, umierałbym jakbyś mnie nie wyciągnął. Skończ.Zmiana tematu
-
Gulasz
Czyli już oficjalnie byli w lesie. Podziwiał okolicę, dalej idąc za swoim przewodnikiem.
Las pachniał wilgocią i słodyczą kwiatów. Ćwierkały ptaki, czasem jeszcze odzywały się żaby. Likho nadal siedział cicho. Droga była węższa, widocznie mniej uczęszczana. LJ musiał omijać kałuże i gałęzie. Spostrzegł, że Likho jakby wiedział, gdzie to wszystko jest i nawet nie patrzył pod nogi.
-
//rymsnął mi się temat
W takim razie starał się iść jego śladem, by w nic przez przypadek nie wdepnąć.
— Czasem sobie myślę, że chciałbym być kiedyś namalowany. Ciekawe, ile taki obraz byłby warty.
-
- Na cenę obrazu składa się tyle czynników, że nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. - skomentował - Portrety rzadko są coś warte, no chyba że autoportret kogoś znanego. Choć w twoim wypadku to raczej nie byłby problem.
-
— Ach tak? Ciekawe. Mój ojciec ma całkiem ładne obrazy. Ale jakoś nigdy nie potrafiłem tam wysiedzieć dłużej niż godzinę.
-
- Kolekcjoner czy malarz?
-
— Kolekcjoner. Ale nie jestem przekonany, jaką drogą je zdobył.
-
- Tja, rozumiem. Jest sporo sposobów żeby zdobyć dzieła sztuki…
-
— Ale nie mówmy już o tym. Nie poszliśmy tu, żebym ci się spowiadał ze swoich problemów rodzinnych. O czym lubisz gadać w takich… zwyczajnych okolicznościach?