Plantacja Fitzsimmonsów
-
- Jak dla mnie ma. - odparł Jimmy. - Ale i tak mi się to nie podoba. To znaczy jasne, jestem im wdzięczny za pomoc i tak dalej, ale nie brzmi to trochę lipnie? Tak nagle ktoś pojawia się akurat wtedy, kiedy tego potrzebujemy, gdy mamy kłopoty z jakimś konkretnym przedstawicielem prawa?
-
— No nie? Mi też coś tutaj nie pasuje. — Wzdychnęła. — Nie wiem, ale ewidentnie nie lubią się z Naczelnikiem, a za tym mogę stanąć. Chyba wybiorę się na te spotkanie.
-
- Ci goście… Mówili coś o nas? - zapytał David. - No wiesz, czy też jesteśmy zaproszeni? Czy chodziło im tylko o ciebie?
-
Jannet spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem. Wydawało się jej to oczywiste, ale myśląc o tym teraz rzeczywiście mogło to być nie do końca jasne.
— No… tak. Znaczy się, powiedzieli coś takiego, że mam się tam stawić z “wszystkimi którzy dołączą” więc na moje to znaczy, że wszyscy tutaj są zaproszeni. -
- Nie możemy siedzieć tu zbyt długo. Naczelnik na pewno odpuści na jakiś czas, w końcu stracił tu dużo więcej ludzi, niż zakładał, ale to nie wystarczy, żeby kompletnie zrezygnował z dopadnięcia nas. Musimy znaleźć bezpieczną kryjówkę dla wszystkich rannych, a z pozostałymi pojedziemy na to spotkanie z tymi ludźmi, kimkolwiek są.
-
Kiwnęła głową.
— A masz już jakiś pomysł na tą “bezpieczną kryjówkę”? -
- Ta opuszczona kopalnia na Wielkich Równinach to chyba nasz najlepszy pomysł.
- Zwłaszcza, że ten złamas wystawi za nami takie listy gończe, że nie będziemy moli pokazać się w jakimkolwiek cywilizowanym miejscu, bo wszyscy mieszkańcy sięgną od razu po spluwy na nasz widok. - dodał Jimmy. - No i zawsze możemy spróbować zwiać do innej kolonii. Władza naczelnika tam nie sięga.
- Ale wredni najemnicy i łowcy nagród już tak. - mruknął Clyde. -
— Tia… — Niezbyt wesoło przytaknęła Clyde’owi. — To fakt.
-
- A ty? - zagadnął cię stary partyzant. - Jedziesz z nami czy wracasz do siebie?
-
— Jadę! — Odpowiedziała od razu, jakby niemalże oburzona samym pomysłem tego, że odpuściła by sobie tą akcję po tym wszystkim. Szybko jednak jej emocje opadły. — Tylko… dam znać reszcie, że wszystko ze mną w porządku. I muszę mieć pewność, że Patricia bezpiecznie tam dotrze.
-
- Dotrzeć to jedno, ale jesteś zupełnie pewna, że będą tam bezpieczni? Przed kolejną armią wymiaru sprawiedliwości raczej sami się nie obronią.
-
Jannet spochmurniała. Miał rację, po akcji w więzieniu gospodarstwo będzie jednym z najmniej bezpiecznych miejsc, siły Naczelnika prędzej czy później natkną się na nich…
— Racja… Wyślę do nich list, by jak najszybciej znaleźli dla siebie jakiś bezpieczny kąt. To powinno załatwić sprawę. -
Wszyscy pokiwali głowami.
- Brzmi jak plan. - powiedział w końcu David. - Pakujcie wszystko, co niezbędne, resztę zakopcie albo gdzieś ukryjcie. Powinniśmy wynieść się stąd jak najszybciej, najlepiej dziś.
Po tych słowach wszyscy zaczęli się rozchodzić. Ranni, aby odpocząć, część osób, aby się nimi zająć, pozostali zaś zajęli się wypełnianiem poleceń Davida, bo rzeczywiście każda godzina tutaj była kuszeniem losu, a szybsze opuszczenie całej plantacji dawało wam większą przewagę nad ewentualnym pościgiem. -
I Jannet odeszła z pokoju gościnnego. Była cholernie zmęczona. Najchętniej teraz umyła by się z brudu ostatnich dni, zjadłaby conajmniej pół spiżarni i przespała najbliższe kilkadziesiąt godzin, jednak z niechęcią musiała przyznać rację słowom Davida: musieli się spieszyć. Co prawda ona nie miała żadnych większych ran do opatrzenia ani rzeczy do pozbierania. Za to musiała pozbierać myśli. Dobrze byłoby zacząć od Patrici, sprawdzić jak ona się trzyma. Odszukała ją.
-
Jak na kogoś, kto ostatnie kilka godzin spędził, opiekując się rannymi i umierającymi, w otoczeniu krwi i jęków, a do tego pod ciągłym oblężeniem, gdy kule latały wokół niej, a szanse na ratunek były nikłe to całkiem nieźle. Była też jedną z nielicznych osób, które zdołały wyjść z całej bitwy o plantację bez szwanku.
-
— Wszystko w porządku? — Spytała, podchodząc do niej. Naprawdę jej ulżyło, gdy zauważyła, że jej przyjaciółka jest cała. — Rozmawiałam z resztą, będziemy za niedługo się stąd wynosić, do bezpieczniejszego miejsca. Naszych też powiadomię, by się zabierali z gospodarstwa. Listem.
-
- Myślisz, że im się uda? - zapytała. - Albo nam?
-
Nie odpowiedziała od razu. To było trudne pytanie. Z jednej strony, była pełna nadziei na to, że jakikolwiek plan przygotowali tamci tajemniczy goście, to rzeczywiście zadziała i pozwoli wszystkim odetchnąć z spokojem. Już nie byli tylko losową grupką bandytów i wykolejeńców, teraz mieli wsparcie. Z drugiej strony, po tym co się dzisiaj wydarzyło, Naczelnik nie odpuści. Być może nawet zaangażuje w swoją sprawę Armię Oczyszczenia - przeciwko niej nie mieliby szans.
— Tak myślę. Uda się nam i im. — Uśmiechnęła się, chcąc dodać otuchy przyjaciółce. — Daliśmy radę wcześniej, to dlaczego miałoby nie wyjść później? Z taką ekipą i takim medykiem jak ty musi wyjść. A Liwiusz i spółka… Znasz ich. Coś wymyślą, ukryją się, może zbiegną gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Naczelnik i tak woli nas od nich. Więc… Będzie dobrze. Jestem tego pewna. -
Pokiwała głową. Albo ją przekonałaś, albo dobrze udawała.
- Nic ci nie jest? - zapytała po chwili. -
— Nieeee… Ze mną jest wszystko w porządku, bywało gorzej. Ale dzięki, że pytasz.— Rzuciła lakonicznie. — Tylko jestem trochę wkurwiona na Davida, ale właśnie mam zamiar z nim pogadać.