Plantacja Fitzsimmonsów
-
Wszyscy pokiwali głowami.
- Brzmi jak plan. - powiedział w końcu David. - Pakujcie wszystko, co niezbędne, resztę zakopcie albo gdzieś ukryjcie. Powinniśmy wynieść się stąd jak najszybciej, najlepiej dziś.
Po tych słowach wszyscy zaczęli się rozchodzić. Ranni, aby odpocząć, część osób, aby się nimi zająć, pozostali zaś zajęli się wypełnianiem poleceń Davida, bo rzeczywiście każda godzina tutaj była kuszeniem losu, a szybsze opuszczenie całej plantacji dawało wam większą przewagę nad ewentualnym pościgiem. -
I Jannet odeszła z pokoju gościnnego. Była cholernie zmęczona. Najchętniej teraz umyła by się z brudu ostatnich dni, zjadłaby conajmniej pół spiżarni i przespała najbliższe kilkadziesiąt godzin, jednak z niechęcią musiała przyznać rację słowom Davida: musieli się spieszyć. Co prawda ona nie miała żadnych większych ran do opatrzenia ani rzeczy do pozbierania. Za to musiała pozbierać myśli. Dobrze byłoby zacząć od Patrici, sprawdzić jak ona się trzyma. Odszukała ją.
-
Jak na kogoś, kto ostatnie kilka godzin spędził, opiekując się rannymi i umierającymi, w otoczeniu krwi i jęków, a do tego pod ciągłym oblężeniem, gdy kule latały wokół niej, a szanse na ratunek były nikłe to całkiem nieźle. Była też jedną z nielicznych osób, które zdołały wyjść z całej bitwy o plantację bez szwanku.
-
— Wszystko w porządku? — Spytała, podchodząc do niej. Naprawdę jej ulżyło, gdy zauważyła, że jej przyjaciółka jest cała. — Rozmawiałam z resztą, będziemy za niedługo się stąd wynosić, do bezpieczniejszego miejsca. Naszych też powiadomię, by się zabierali z gospodarstwa. Listem.
-
- Myślisz, że im się uda? - zapytała. - Albo nam?
-
Nie odpowiedziała od razu. To było trudne pytanie. Z jednej strony, była pełna nadziei na to, że jakikolwiek plan przygotowali tamci tajemniczy goście, to rzeczywiście zadziała i pozwoli wszystkim odetchnąć z spokojem. Już nie byli tylko losową grupką bandytów i wykolejeńców, teraz mieli wsparcie. Z drugiej strony, po tym co się dzisiaj wydarzyło, Naczelnik nie odpuści. Być może nawet zaangażuje w swoją sprawę Armię Oczyszczenia - przeciwko niej nie mieliby szans.
— Tak myślę. Uda się nam i im. — Uśmiechnęła się, chcąc dodać otuchy przyjaciółce. — Daliśmy radę wcześniej, to dlaczego miałoby nie wyjść później? Z taką ekipą i takim medykiem jak ty musi wyjść. A Liwiusz i spółka… Znasz ich. Coś wymyślą, ukryją się, może zbiegną gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Naczelnik i tak woli nas od nich. Więc… Będzie dobrze. Jestem tego pewna. -
Pokiwała głową. Albo ją przekonałaś, albo dobrze udawała.
- Nic ci nie jest? - zapytała po chwili. -
— Nieeee… Ze mną jest wszystko w porządku, bywało gorzej. Ale dzięki, że pytasz.— Rzuciła lakonicznie. — Tylko jestem trochę wkurwiona na Davida, ale właśnie mam zamiar z nim pogadać.
-
Na chwilę spuściła wzrok, po czym znowu na ciebie spojrzała.
- To było kilka ciężkich dni, każdy robił, co musiał, żeby przeżyć. - powiedziała i po chwili odeszła, gdy Clyde poprosił ją o pomoc przy jednym z rannych. -
Słowa Patrcii wydzwoniły w czaszce Jannet, Miała zamiar pójść do Davida i jednym ciągiem wyrzucić mu wszystko co myśli o nim i o niedawnej ,sytuacji"… Ale może nie był to najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę jak bardzo rozemocjonowani byli wszyscy dookoła włącznie z nią samą. Może lepiej byłoby najpierw zajrzeć do Jima i zapytać jak się czuje po niedawnym postrzale, a dopiero później pogadać z Davidem… Ta, to był dobry pomysł i tak też zrobiła, najpierw odszukując rewolwerowca, który jeszcze nie tak dawno temu wsadził ją do celu.
-
Zastałaś go na zewnątrz, gdzie razem z Williamem i partyzantami szabrował zwłoki ludzi Naczelnika. Poza nimi kręcili się tam Amaksjanowie, ale nie zwracali większej uwagi ani na was, ani na trupy czy potencjalne łupy, jednie kilku było zajętych zrywaniem skalpów przy pomocy ząbkowanych noży wielkości maczety, poza tym ucinali też pomordowanym palce czy uszy oraz wyrywali zęby i wyłupywali oczy, niektórzy zabierali ze sobą całe głowy. Domyślałaś się, że pewnie będą robić z tego jakieś wojenne trofea lub coś w tym guście, ale nie miałaś pewności. Soapy pewnie by wiedział, miał w końcu sporą wiedzę na temat zwyczajów tej rasy, która pozwoliła mu przeżyć wśród nich.
-
Chyba jednak wolała się nie zagłębiać w zwyczaje Amaksajnów, zdecydowanie wolała zaspokoić się wątpliwym przekonaniem o tym, że przynajmniej na razie sama nie stanie się jednym z takich ,trofeów". Przeszedł ją niezbyt przyjemny dreszcz, gdy o tym pomyślała.
— Znaleźliście coś ciekawego? — Zapytała, podchodząc do Jima.
-
- Broń, amunicja, trochę pieniędzy, jakieś pierdoły… Nic ciekawego, ale wszystko się przyda, a czego nie będziemy mogli użyć, to sprzedamy, na takie coś kupiec zawsze się znajdzie. - powiedział, wskazując na ułożone na ziemi rewolwery, karabiny, strzelby, stosy amunicji i całą resztę.
-
— Ta… Coś czuję, że pukawki przydadzą się szczególnie teraz, jeżeli Naczelnik zrobi z nas swój cel numer jeden… — Mruknęła, krzyżując ramiona. Odwróciła głowę, spoglądając na pracę pozostałych. — Jak rana? Trzymasz się po zarobieniu kulki?
//Swoją drogą czy przed spotkaniem z tymi ziomkami z poddasza będzie jakaś okazja na znalezienie się w jakimś warsztacie, w kowalni, coś w tym stylu?//
-
//Ja nie planowałem, ale możesz rzucić pytanie w eter i zobaczymy, co na to reszta.//
- Jak młody bóg. Mógłbym wyrwać Amaksjaninowi kły z dolnej szczęki i je zjeść. - odparł z uśmiechem, ale po chwili odwrócił się w kierunku waszych tubylczych sprzymierzeńców po czym znowu przeniósł wzrok na ciebie. - Ale nie mów im tego, dobra? -
// To rzucę przed wyjazdem, a przynajmniej postaram się o tym nie zapomnieć. Mam plan. //
— Hmm, no nie wiem… — Spojrzała na Amaksjan, a potem powoli przeniosła wzrok na Jima. — Będę pamiętała by się z nimi tym podzielić, tak na przyszłość, gdybyś miał w planach znowu zajść mi za skórę. — Zaśmiała się.
-
Również parsknął śmiechem.
- Będę o tym pamiętać. Chociaż chyba nie będzie okazji, skoro teraz wszyscy stanęliśmy się wyjętymi spod prawa banitami. -
— Pff. Naprawdę? — Parsknęła, posuwając nogą najbliższe ciało. — Chyba oboje dobrze wiemy, że w tej kwestii umiesz doskonale poradzić sobie bez prawa po twojej stronie.
-
- Jest różnica kiedy na twoje życie nastaje banda cieci z brązowymi gwiazdkami, których możesz przekupić, zastrzelić albo przechytrzyć, a kiedy robi to drab mający na swoje usługi całą armię takich cieci, tylko lepszych, i dość funduszy, żeby wystawić nagrodę, przez którą będę unikać cywilizowanych rejonów kolonii przez kilka lat.
-
Jannet zrzedła mina.
— Ale wiesz, że chodziło mi o coś innego? Z resztą, walić to, nieważne. — Machnęła ręką, i odeszła z powrotem w kierunku zabudowań by odnaleźć Davida, rzucając jeszcze sucho bez odwracania się. — Powodzenia z trupami.