Plantacja Fitzsimmonsów
-
Również parsknął śmiechem.
- Będę o tym pamiętać. Chociaż chyba nie będzie okazji, skoro teraz wszyscy stanęliśmy się wyjętymi spod prawa banitami. -
— Pff. Naprawdę? — Parsknęła, posuwając nogą najbliższe ciało. — Chyba oboje dobrze wiemy, że w tej kwestii umiesz doskonale poradzić sobie bez prawa po twojej stronie.
-
- Jest różnica kiedy na twoje życie nastaje banda cieci z brązowymi gwiazdkami, których możesz przekupić, zastrzelić albo przechytrzyć, a kiedy robi to drab mający na swoje usługi całą armię takich cieci, tylko lepszych, i dość funduszy, żeby wystawić nagrodę, przez którą będę unikać cywilizowanych rejonów kolonii przez kilka lat.
-
Jannet zrzedła mina.
— Ale wiesz, że chodziło mi o coś innego? Z resztą, walić to, nieważne. — Machnęła ręką, i odeszła z powrotem w kierunku zabudowań by odnaleźć Davida, rzucając jeszcze sucho bez odwracania się. — Powodzenia z trupami. -
Spojrzał na ciebie zdziwiony twoją reakcją, ale chyba postanowił nie drażnić tematu. Jednak w połowie drogi do Davida poczułaś, jak kładzie ci dłoń na barku.
- O co ci znowu chodzi? -
— O nic! — Warknęła, odtrącając jego rękę z swojego ramienia. — Chciałam zażartować, nie wyszło, nie zakumałeś, nieważne, zdarza się. Tyle. — Odburknęła mu szorstkim tonem, odwracając się z powrotem w swoją stronę.
Choć sama nie potrafiła powiedzieć czemu, to chwilowe nieogarnięcie Jima zagotowało w niej krew, tak jakby specjalnie udawał głupiego, choć podświadomie wiedziała, że było to raczej dalekie od prawdy. Teraz, jego dopytywanie wzburzyło ją jeszcze bardziej, ale nie miała pojęcia czy to dlatego, że wyraźnie powiedziała mu by dał sobie spokój czy z jakiegoś innego powodu, którego wciąż nie mogła określić, a który zirytował ją już chwilę wcześniej. Chyba chodziło o to drugie. Efekt tego jednak był taki, że Jannet z każdą chwila coraz bardziej czuła, jakby była gotowa po prostu wybuchnąć. -
Wzniósł ręce w obronnym geście, mruknął coś pod nosem i odszedł, najwidoczniej nie chcąc ciągnąć dalej całej dyskusji.
-
Odprowadziła go jeszcze wrogim spojrzeniem, dopóki nie zszedł jej z oczu. Nie była pewna co ją bardziej złościło w tym momencie. To, że po prostu obrócił się na pięcie i odszedł czy to, że to, że z tyłu głowy liczyła na to, że zostanie i dokończy tą rozmowę, a tego nie zrobił. Chciała, by czuł się tak źle jak ona teraz, nawet jeżeli nie potrafiła określić dlaczego. Potrzebowała tego, po prostu. Ale skoro poszedł, to lepiej dla niego by już go dzisiaj nie zobaczyła.
Straciła też wszelką ochotę na rozmowę z Davidem, czując że była w stanie, w którym rozmowa szybko przerodziłaby się w wiązankę przekleństw i potwierdziła wszystkie negatywne przekonania, jakie reszta miała na jej temat. Cholera, miała to wszystko po prostu gdzieś. Była zmęczona. Poszła do głównego budynku z nadzieją, że znajdzie dla siebie jakieś puste pomieszczenie, w którym będzie mogła zasnąć choćby na chwilę i oczyścić głowę z wszystkiego, co leżało jej na sumieniu.
-
Odnalazłaś takie bez trudu, Jimmy i Hugh mieszkali tu tylko we dwóch, kiedyś budynek musiało zamieszkiwać o wiele więcej osób. Wszystko było też odnowione i wyremontowane, chociaż nie miałaś co liczyć na luksusy. Luksusy, których w gruncie rzeczy nie potrzebowałaś, więc kanapa wystarczyła, zwłaszcza po przeżyciach kilku ostatnich dni. Pukanie do pokoju obudziło cię, gdy za oknem powoli zmierzchało.
-
Ten post został usunięty!
-
— Huh? — Mruknęła do samej siebie, dopiero po sekundzie pojąwszy, że przed chwilą usłyszany dźwięk to tylko najzwyczajniejsze pukanie. — No, co jest? — Powiedziała już głośniej, by kimkolwiek był pukający, usłyszał i uznał to za alternatywę dla ,wejść".
,Długo spałam?" Pomyślała, bez entuzjazmu podnosząc się z kanapy z poczuciem senności, które zdecydowanie domagało się co najmniej 5-minut więcej.
-
//Powinienem wiedzieć co stało się tam wyżej?//
Do środka wszedł Clyde.
- Dobrze, że wstałaś. Chłopaki chcą zrobić ostatnią naradę, obgadać jeszcze wszystko, nim zostawimy to miejsce. -
// Johnny Silverhand w moim łbie się zbudził, tylko mój nazywa się Janek Srebrnałapa, ma 46 lat, passata B3, jest rozwodnikiem i wędkarzem //
— Jasne… — Odpowiedziała, przeciągając się. — Już do was schodzę.
Mówiąc to, poszła za Clydem, niedbale poprawiając po drodze fryzurę pojedynczym ruchem dłoni.
-
Zebraliście się salonie, gdzie zniesiono wszystkie nadające się do użytku krzesła, stołki i inne siedziska. Tobie, nie byłaś pewna, specjalnie czy nie, zostawiono to samo krzesło, do którego siedziałaś przywiązana na strychu. W pomieszczeniu zebrali się wszyscy członkowie bandy, którzy przeżyli atak, z wyjątkiem Amaksjan (nie licząc Khalida) oraz najciężej rannych, którzy byli nieprzytomni lub nie mogli się ruszyć, a zostali w pomieszczeniu obok.
-
Zajęła swoje miejsce, mając szczerą nadzieję, że zostawienie dla niej swoistej ,pamiątki" z ostatnich, lekko mówiąc nieprzyjemnych dni, było tylko zrządzeniem przypadku, a nie czyimś mało śmiesznym żartem. Nie odzywała się na razie, czekając na to, co inni mają do powiedzenia.
-
- Jak wszyscy już pewnie wiecie, wygraliśmy, ale nie jest to taka wygrana, jakiej byśmy oczekiwali. - zaczął David. - Przeżyliśmy, nie zabili nas w walce, nie schwytali, aby zabić później. Ale Naczelnik wie, gdzie mamy kryjówkę. Po kilku dniach od dziś domyśli się, że coś poszło nie tak, skoro jego ludzie nie wrócili ani nie meldowali o niczym. To, co na nas wysłał, to tylko początek. Gość jest o wiele potężniejszy niż każdy Szeryf z osobna, podlega tylko Gubernatorowi. I zrobi wszystko, żeby nas schwytać, żywych lub martwych, bo właśnie ośmieszyliśmy go w oczach najwyższej władzy Oskad. Dlatego wyśle na nas kolejną armię, jeszcze większą i tej już nie odepchniemy. Ta plantacja nie jest już dla nas bezpieczna. Możemy próbować ukryć się i przeczekać w mniejszych grupach i mniejszych kryjówkach, rozsianych po całej kolonii. Albo możemy spróbować uciec do innej kolonii, tam władza Naczelnika ani nawet Gubernatora nie sięga, chociaż nie będziemy tam do końca bezpieczni, zawsze mogą posłać za nami najemników i łowców nagród lub poprosić władze tamtej innej kolonii o pomoc. Więc musimy podjąć decyzję, i to podjąć ją teraz. Jeśli macie jakieś uwagi, propozycje albo sugestie, to podnieście je tutaj. A później głosujemy. I pamiętajcie, że nikt nie będzie was do niczego zmuszać. Jeśli większość uzna, że chce uciekać do innej kolonii, ale ktoś z was uważa, że ma dobrą kryjówkę gdzieś tutaj to droga wolna.
-
Słowa Davida prędko wyrwały Jannet z niedobitych resztek zaspania, momentalnie wpędzając ją w dylemat roztaczający się nad tym, jaką decyzję podjąć. Ukrywanie się na terenie kolonii… Nie było głupim pomysłem. Na pewno zdołają znaleźć miejsca, w które długie dłonie Naczelnika nie sięgną. Góry, lasy, może gdzieś w pobliżu Mordanu… Ale tutaj nie przestaną ich szukać. Nagle, świadomość tego, jak rysowała się jej przyszłość, uderzyła Jannet jak ogromna, stalowa lokomotywa, z hukiem pędząca po torach. Musiała się liczyć z tym, że każdy łowca nagród nie zawaha się pociągnąć za spust, widząc ją, Davida, Soapy’ego czy Jima. Nie byli już pospolitymi bandziorami z Równin, którzy raz na jakiś czas napadali na przejeżdżający wóz osadników… Teraz byli głównym celem drugiej najważniejszej osoby w kolonii. Szlag. Nie to, żeby sława jej nie odpowiadała, właściwie wręcz przeciwnie, momentami była z tego nawet dumna i była gotowa posunąć się jeszcze dalej, ale… Musiała wybrać czy warto jest opłacić to świadomością tego, że prawdopodobnie każda napotkana osoba będzie chętna do tego, by posłać ją do piachu.
Zaś inna kolonia, to prawie jak inne życie i kto wie, może lepsze? Przyzwyczaiła się do dotychczasowego stylu życia, odpowiadał jej, ale na obcej ziemi mogłaby mieć świeży start, bez ryzykowania własną śmiercią, spokojniejszy i bardziej pewny jutra. Jednak jeżeli nie byłaby tym kim jest teraz… to kim w ogóle byłaby? Kim innym niż spluwą, którą była dotychczas?
A wszystko przez tego starego kretyna z gwiazdką na piersi i całym prawem kolonii w garści… Żałowała, że nie mogła wysłać go do grobu, tak jak zwykłego człowieka, bez obstawiającej go armii, a razem z nim gubernatora.
Na razie nie mówiła nic, jedynie uważnie się przysłuchała. Oczekiwała tego, co powiedzą inni.
-
Cisza trwała jakiś czas, pierwszy odezwał się Soapy:
- Khalid i nasi amaksjańcy druhowie, którzy przyszli wam z pomocą, zgodzili się eskortować nas, gdziekolwiek będziemy chcieli. Ale nie zostaną z nami na dłużej niż tydzień, później odejdą do swoich spraw, a my będziemy zdani na siebie. To za mało czasu, aby dotrzeć do innej kolonii, więc jeśli wybierzemy tę opcję, będziemy zdani na siebie przez jakiś czas.
- Ale tydzień to w sam raz, aby ukryć się gdzieś w Oskad. - odparł Clyde. - W Górach Granitowych wciąż są tunele, jaskinie i przełęcze, o których wiem tylko ja i garstka moich ludzi. Możemy się tam ukryć, na długo lub krótko, zostać tam albo wykorzystać jako przystanek przed ucieczką gdzieś indziej.
- To bardzo światły pomysł, staruszku, ale to nie jest tak, że ciebie i twoich ludzi Hoodoo Brown i Thomas Magruder, którzy wystawili za wami osobne nagrody, ochrzcili właśnie Partyzantami z Gór Granitowych? - zapytał z przekąsem Jimmy Star. - Nie zrozum mnie źle, chętnie zaszyłbym się na górskim odludziu, ale jak dla mnie Naczelnik wysłał tam swoich ludzi jak tylko wyciągnęliśmy was z jego pierdla. Szczerze mówiąc, to zdziwię się, jeśli na to nie wpadł, bo nawet średnio ogarnięty Moyet by wpadł.
Clyde chciał chyba coś dodać, ale się powstrzymał, bo argument Jima był ciężki do zbicia i dość rozsądny.
- Zanim zaciągnąłem się na służbę do Naczelnika, spędziłem kilka lat w Czatach. - włączył się do rozmowy Carter, były strażnik więzienny. - Prawo tam nie sięga, przynajmniej nie sięgało, gdy tam byłem. Ludzie z Czat są prości i mają ważniejsze problemy, niż banda zbiegów. Jeśli nie będziemy wtykać nosa w nieswoje sprawy, to powinniśmy łatwo wtopić się w tłum drwali, myśliwych, traperów i łowców niewolników. A gdyby nam się nie udało, zawsze możemy zwiać do lasów wokół Czat. Nie mówię, że to bezpieczne czy mądre, ale daje nam dużo większą szansę zgubienia pościgu niż w górach, a tym bardziej niż na Wielkich Równinach. -
Jannet z milczącą uwagą słuchała wypowiedzi kolejnych osób, mając wrażenie, że z każdym słowem podjęcie decyzji staje się dla niej jedynie trudniejsze, a wybory coraz to bardziej niejednoznaczne i zawiłe. Poza tym, co słusznie wymieniali jej towarzysze, umysł też podpowiadał jej nowe konsekwencje, nowe wybory, a do tego coraz to więcej odcieni niejasności. Nienawidziła takich sytuacji, wolała proste decyzje, wybór między pociągnięciem za spust a dostaniem kulki, nie to, co teraz…
— Może i prawo nie sięgało do Czat, ale myślisz że wciąż tak będzie, po tym co zrobiliśmy? — Zabrała w końcu głos, podnosząc wzrok na resztę. — Teraz Naczelnik zrobi wszystko i będzie szukał wszędzie, byle by zaprowadzić nas przed stryczek. Wydaje mi się, że ani Czaty, ani Góry Granitowe nie będą bezpieczne, tak samo jak żadne inne miejsce w Oskad, dopóki ten skurwiel żyje… — I jednocześnie wypowiadając te kilka ostatnich słów, w jej myślach pojawiła się pewna idea.
-
Wszyscy pokiwali ponuro głowami, zgadzając się z twoimi słowami.
- A więc wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że pora przenieść się do innej kolonii, prawda? - zapytał po chwili milczenia David.