Plantacja Fitzsimmonsów
-
— O nic! — Warknęła, odtrącając jego rękę z swojego ramienia. — Chciałam zażartować, nie wyszło, nie zakumałeś, nieważne, zdarza się. Tyle. — Odburknęła mu szorstkim tonem, odwracając się z powrotem w swoją stronę.
Choć sama nie potrafiła powiedzieć czemu, to chwilowe nieogarnięcie Jima zagotowało w niej krew, tak jakby specjalnie udawał głupiego, choć podświadomie wiedziała, że było to raczej dalekie od prawdy. Teraz, jego dopytywanie wzburzyło ją jeszcze bardziej, ale nie miała pojęcia czy to dlatego, że wyraźnie powiedziała mu by dał sobie spokój czy z jakiegoś innego powodu, którego wciąż nie mogła określić, a który zirytował ją już chwilę wcześniej. Chyba chodziło o to drugie. Efekt tego jednak był taki, że Jannet z każdą chwila coraz bardziej czuła, jakby była gotowa po prostu wybuchnąć. -
Wzniósł ręce w obronnym geście, mruknął coś pod nosem i odszedł, najwidoczniej nie chcąc ciągnąć dalej całej dyskusji.
-
Odprowadziła go jeszcze wrogim spojrzeniem, dopóki nie zszedł jej z oczu. Nie była pewna co ją bardziej złościło w tym momencie. To, że po prostu obrócił się na pięcie i odszedł czy to, że to, że z tyłu głowy liczyła na to, że zostanie i dokończy tą rozmowę, a tego nie zrobił. Chciała, by czuł się tak źle jak ona teraz, nawet jeżeli nie potrafiła określić dlaczego. Potrzebowała tego, po prostu. Ale skoro poszedł, to lepiej dla niego by już go dzisiaj nie zobaczyła.
Straciła też wszelką ochotę na rozmowę z Davidem, czując że była w stanie, w którym rozmowa szybko przerodziłaby się w wiązankę przekleństw i potwierdziła wszystkie negatywne przekonania, jakie reszta miała na jej temat. Cholera, miała to wszystko po prostu gdzieś. Była zmęczona. Poszła do głównego budynku z nadzieją, że znajdzie dla siebie jakieś puste pomieszczenie, w którym będzie mogła zasnąć choćby na chwilę i oczyścić głowę z wszystkiego, co leżało jej na sumieniu.
-
Odnalazłaś takie bez trudu, Jimmy i Hugh mieszkali tu tylko we dwóch, kiedyś budynek musiało zamieszkiwać o wiele więcej osób. Wszystko było też odnowione i wyremontowane, chociaż nie miałaś co liczyć na luksusy. Luksusy, których w gruncie rzeczy nie potrzebowałaś, więc kanapa wystarczyła, zwłaszcza po przeżyciach kilku ostatnich dni. Pukanie do pokoju obudziło cię, gdy za oknem powoli zmierzchało.
-
Ten post został usunięty! -
— Huh? — Mruknęła do samej siebie, dopiero po sekundzie pojąwszy, że przed chwilą usłyszany dźwięk to tylko najzwyczajniejsze pukanie. — No, co jest? — Powiedziała już głośniej, by kimkolwiek był pukający, usłyszał i uznał to za alternatywę dla ,wejść".
,Długo spałam?" Pomyślała, bez entuzjazmu podnosząc się z kanapy z poczuciem senności, które zdecydowanie domagało się co najmniej 5-minut więcej.
-
//Powinienem wiedzieć co stało się tam wyżej?//
Do środka wszedł Clyde.
- Dobrze, że wstałaś. Chłopaki chcą zrobić ostatnią naradę, obgadać jeszcze wszystko, nim zostawimy to miejsce. -
// Johnny Silverhand w moim łbie się zbudził, tylko mój nazywa się Janek Srebrnałapa, ma 46 lat, passata B3, jest rozwodnikiem i wędkarzem //
— Jasne… — Odpowiedziała, przeciągając się. — Już do was schodzę.
Mówiąc to, poszła za Clydem, niedbale poprawiając po drodze fryzurę pojedynczym ruchem dłoni.
-
Zebraliście się salonie, gdzie zniesiono wszystkie nadające się do użytku krzesła, stołki i inne siedziska. Tobie, nie byłaś pewna, specjalnie czy nie, zostawiono to samo krzesło, do którego siedziałaś przywiązana na strychu. W pomieszczeniu zebrali się wszyscy członkowie bandy, którzy przeżyli atak, z wyjątkiem Amaksjan (nie licząc Khalida) oraz najciężej rannych, którzy byli nieprzytomni lub nie mogli się ruszyć, a zostali w pomieszczeniu obok.
-
Zajęła swoje miejsce, mając szczerą nadzieję, że zostawienie dla niej swoistej ,pamiątki" z ostatnich, lekko mówiąc nieprzyjemnych dni, było tylko zrządzeniem przypadku, a nie czyimś mało śmiesznym żartem. Nie odzywała się na razie, czekając na to, co inni mają do powiedzenia.
-
- Jak wszyscy już pewnie wiecie, wygraliśmy, ale nie jest to taka wygrana, jakiej byśmy oczekiwali. - zaczął David. - Przeżyliśmy, nie zabili nas w walce, nie schwytali, aby zabić później. Ale Naczelnik wie, gdzie mamy kryjówkę. Po kilku dniach od dziś domyśli się, że coś poszło nie tak, skoro jego ludzie nie wrócili ani nie meldowali o niczym. To, co na nas wysłał, to tylko początek. Gość jest o wiele potężniejszy niż każdy Szeryf z osobna, podlega tylko Gubernatorowi. I zrobi wszystko, żeby nas schwytać, żywych lub martwych, bo właśnie ośmieszyliśmy go w oczach najwyższej władzy Oskad. Dlatego wyśle na nas kolejną armię, jeszcze większą i tej już nie odepchniemy. Ta plantacja nie jest już dla nas bezpieczna. Możemy próbować ukryć się i przeczekać w mniejszych grupach i mniejszych kryjówkach, rozsianych po całej kolonii. Albo możemy spróbować uciec do innej kolonii, tam władza Naczelnika ani nawet Gubernatora nie sięga, chociaż nie będziemy tam do końca bezpieczni, zawsze mogą posłać za nami najemników i łowców nagród lub poprosić władze tamtej innej kolonii o pomoc. Więc musimy podjąć decyzję, i to podjąć ją teraz. Jeśli macie jakieś uwagi, propozycje albo sugestie, to podnieście je tutaj. A później głosujemy. I pamiętajcie, że nikt nie będzie was do niczego zmuszać. Jeśli większość uzna, że chce uciekać do innej kolonii, ale ktoś z was uważa, że ma dobrą kryjówkę gdzieś tutaj to droga wolna.
-
Słowa Davida prędko wyrwały Jannet z niedobitych resztek zaspania, momentalnie wpędzając ją w dylemat roztaczający się nad tym, jaką decyzję podjąć. Ukrywanie się na terenie kolonii… Nie było głupim pomysłem. Na pewno zdołają znaleźć miejsca, w które długie dłonie Naczelnika nie sięgną. Góry, lasy, może gdzieś w pobliżu Mordanu… Ale tutaj nie przestaną ich szukać. Nagle, świadomość tego, jak rysowała się jej przyszłość, uderzyła Jannet jak ogromna, stalowa lokomotywa, z hukiem pędząca po torach. Musiała się liczyć z tym, że każdy łowca nagród nie zawaha się pociągnąć za spust, widząc ją, Davida, Soapy’ego czy Jima. Nie byli już pospolitymi bandziorami z Równin, którzy raz na jakiś czas napadali na przejeżdżający wóz osadników… Teraz byli głównym celem drugiej najważniejszej osoby w kolonii. Szlag. Nie to, żeby sława jej nie odpowiadała, właściwie wręcz przeciwnie, momentami była z tego nawet dumna i była gotowa posunąć się jeszcze dalej, ale… Musiała wybrać czy warto jest opłacić to świadomością tego, że prawdopodobnie każda napotkana osoba będzie chętna do tego, by posłać ją do piachu.
Zaś inna kolonia, to prawie jak inne życie i kto wie, może lepsze? Przyzwyczaiła się do dotychczasowego stylu życia, odpowiadał jej, ale na obcej ziemi mogłaby mieć świeży start, bez ryzykowania własną śmiercią, spokojniejszy i bardziej pewny jutra. Jednak jeżeli nie byłaby tym kim jest teraz… to kim w ogóle byłaby? Kim innym niż spluwą, którą była dotychczas?
A wszystko przez tego starego kretyna z gwiazdką na piersi i całym prawem kolonii w garści… Żałowała, że nie mogła wysłać go do grobu, tak jak zwykłego człowieka, bez obstawiającej go armii, a razem z nim gubernatora.
Na razie nie mówiła nic, jedynie uważnie się przysłuchała. Oczekiwała tego, co powiedzą inni.
-
Cisza trwała jakiś czas, pierwszy odezwał się Soapy:
- Khalid i nasi amaksjańcy druhowie, którzy przyszli wam z pomocą, zgodzili się eskortować nas, gdziekolwiek będziemy chcieli. Ale nie zostaną z nami na dłużej niż tydzień, później odejdą do swoich spraw, a my będziemy zdani na siebie. To za mało czasu, aby dotrzeć do innej kolonii, więc jeśli wybierzemy tę opcję, będziemy zdani na siebie przez jakiś czas.
- Ale tydzień to w sam raz, aby ukryć się gdzieś w Oskad. - odparł Clyde. - W Górach Granitowych wciąż są tunele, jaskinie i przełęcze, o których wiem tylko ja i garstka moich ludzi. Możemy się tam ukryć, na długo lub krótko, zostać tam albo wykorzystać jako przystanek przed ucieczką gdzieś indziej.
- To bardzo światły pomysł, staruszku, ale to nie jest tak, że ciebie i twoich ludzi Hoodoo Brown i Thomas Magruder, którzy wystawili za wami osobne nagrody, ochrzcili właśnie Partyzantami z Gór Granitowych? - zapytał z przekąsem Jimmy Star. - Nie zrozum mnie źle, chętnie zaszyłbym się na górskim odludziu, ale jak dla mnie Naczelnik wysłał tam swoich ludzi jak tylko wyciągnęliśmy was z jego pierdla. Szczerze mówiąc, to zdziwię się, jeśli na to nie wpadł, bo nawet średnio ogarnięty Moyet by wpadł.
Clyde chciał chyba coś dodać, ale się powstrzymał, bo argument Jima był ciężki do zbicia i dość rozsądny.
- Zanim zaciągnąłem się na służbę do Naczelnika, spędziłem kilka lat w Czatach. - włączył się do rozmowy Carter, były strażnik więzienny. - Prawo tam nie sięga, przynajmniej nie sięgało, gdy tam byłem. Ludzie z Czat są prości i mają ważniejsze problemy, niż banda zbiegów. Jeśli nie będziemy wtykać nosa w nieswoje sprawy, to powinniśmy łatwo wtopić się w tłum drwali, myśliwych, traperów i łowców niewolników. A gdyby nam się nie udało, zawsze możemy zwiać do lasów wokół Czat. Nie mówię, że to bezpieczne czy mądre, ale daje nam dużo większą szansę zgubienia pościgu niż w górach, a tym bardziej niż na Wielkich Równinach. -
Jannet z milczącą uwagą słuchała wypowiedzi kolejnych osób, mając wrażenie, że z każdym słowem podjęcie decyzji staje się dla niej jedynie trudniejsze, a wybory coraz to bardziej niejednoznaczne i zawiłe. Poza tym, co słusznie wymieniali jej towarzysze, umysł też podpowiadał jej nowe konsekwencje, nowe wybory, a do tego coraz to więcej odcieni niejasności. Nienawidziła takich sytuacji, wolała proste decyzje, wybór między pociągnięciem za spust a dostaniem kulki, nie to, co teraz…
— Może i prawo nie sięgało do Czat, ale myślisz że wciąż tak będzie, po tym co zrobiliśmy? — Zabrała w końcu głos, podnosząc wzrok na resztę. — Teraz Naczelnik zrobi wszystko i będzie szukał wszędzie, byle by zaprowadzić nas przed stryczek. Wydaje mi się, że ani Czaty, ani Góry Granitowe nie będą bezpieczne, tak samo jak żadne inne miejsce w Oskad, dopóki ten skurwiel żyje… — I jednocześnie wypowiadając te kilka ostatnich słów, w jej myślach pojawiła się pewna idea.
-
Wszyscy pokiwali ponuro głowami, zgadzając się z twoimi słowami.
- A więc wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że pora przenieść się do innej kolonii, prawda? - zapytał po chwili milczenia David. -
Jannet odpowiedziała milczeniem na pytanie Davida, ale nie dlatego, że nie miała nic do powiedzenia. Słowa mężczyzny dotarły do niej, ale nie poświęciła im żadnej uwagi, bo myślami była już w zupełnie innym miejscu. W biurze Naczelnika. Pamiętała, jak siedziała tam, związana, jeszcze jako więzień. Dokładnie widziała w myślach jego zdziadziałą mordę i to, co robił. Jego ohydny, przyprawiający ją o ciarki śmiech. Jednak najlepiej zapamiętała jego słowa.
,Jesteś moja."
,…nie rozstanę się z tobą tak łatwo."
Jej wyobraźnia przywołała jeszcze jedno wspomnienie, Cartera, mówiącego w więziennej celi: ,Co on takiego w tobie widzi?" (//I tak, jestem przekonany na 90% że nie odnosiło się to do Naczelnika, ale Jannet tego nie wie i po prostu założyła że o niego chodzi//)
Dobrze wiedziała, co Naczelnik w niej widział. Kartę przetargową. Może nawet kartę, asa w rękawie. W rozgrywce przeciwko jej starym. Nie miała pojęcia co zaszło między nimi a Naczelnikiem, nie obchodziło jej to. Liczyło się dla niej to, co on zamierzał i co oznaczało to dla niej.
A znaczyło to, że dopóki Naczelnik żyje, to nie odpuści. Wiedziała to. Wcześniej potrzebował jej tylko jako argumentu. Teraz dodatkowo jako priorytetowej poszukiwanej. Mogła spodziewać się, że rewolwer każdego konstabla i szeryfa w Oskad będzie wycelowany w nią. A poza granicami Oskad? Nie wierzyła, że one zatrzymają Naczelnika. Nie z jego zasięgami, kontaktami i władzą.
,Jesteś moja." Znowu wybrzmiało w jej głowie, będąc najpierw iskrą dla wściekłości, a później bladego przerażenia, gdy Jannet zdała sobie sprawę, że dopóki żył, miał rację.
Miała uciec do innej kolonii i co potem? Przeżywać każdy dzień w strachu przed łowcami nagród nasłanymi przez Naczelnika? Po cichutku wegetować, cały czas uciekać? Liczyć na jego łaskę? Ilu mogła posłać do piachu, zanim kula któregoś z nich przewierci się przez jej czaszkę? Nie chciała tak żyć i wiedziała, że nie mogłaby tak żyć.
Zacisnęła pięści. W głowie Jannet pojawiła się jeszcze jedna myśl. Obietnica, którą milcząco złożyła klawiszowi w Więzieniu Kolonialnym.
,A ty dostaniesz kulkę, prędzej lub później.”
Była już pewna.
— Nie. — Powiedziała cicho, ale zdecydowanie. — Ja zostaję.
-
Twoje słowa stały w olbrzymim kontraście do potakiwań reszty zebranych tu awanturników i wykolejeńców. Na długi minuty, które wydawały ci się wlec godzinami, wszyscy wpatrywali się w ciebie zdziwieni, może nawet zszokowani, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa.
- Zwariowałaś? - zapytał w końcu David. - Przecież to głupota… Samobójstwo! Nie minie tydzień, a Naczelnik cię dopadnie. Myślisz, że kiedy spuści swoje wściekłe psy, wszystkich Konstabli, najemników i łowców nagród, dasz radę im uciec? Pokonać ich? Ukryć się? Przecież to głupota.
- Jak dla mnie David ma rację. - mruknął Carter. - Jasne, rozumiem, że z nas wszystkich to ty najbardziej chcesz się zemścić na tym gościu, chociaż wszyscy mieliby pewnie jakieś powody, żeby wpakować mu kulkę, ale zostając tutaj, nic nie wskórasz. Zginiesz albo dasz się złapać, a jeśli uciekniesz z nami, to poczekasz, aż sprawa przycichnie i wtedy wrócisz po swoją zemstę. -
— Właśnie, że ta sprawa nie przycichnie! — odpowiedziała podniesionym głosem, po czym pokręciła głową — Nie w moim przypadku. W więzieniu rozmawiałam kilka razy z Naczelnikiem i pochwalił mi się kilkoma rzeczami. Nie wszystko zrozumiałam, ale wiem, że przeciwieństwie do was, mnie potrzebuje żywą, by rozwiązać jakiś zatarg… z innymi konstablami. Wiem jak to brzmi, ale wy nie siedzieliście z nim w jednym pokoju, nie widzieliście go kiedy o tym mówił. Jest cholernie zawzięty na tym punkcie i tak po prostu nie odpuści, nie ważne czy tu czy za granicą kolonii. Wy za to faktycznie macie szansę na ucieczkę. Poza tym… — zacisnęła pięść — co to dla mnie za różnica, Oskad czy poza Oskad, jeżeli tutaj ten skurwiel ma konstabli i szeryfów, a tam łowców nagród?! Nie mam zamiaru się ukrywać, bo… nosz kurna, spójrzcie na mnie. Łowców może załatwię kilku, ale któryś mnie w końcu pośle do piachu! Na dodatek tylko bym ściągnęła niebezpieczeństwo na was — przerwała na moment, ale po chwili milczenia kontynuowała — wolę zostać w Oskad, bo tutaj mam choćby ułamek szansy na zabicie Naczelnika. Albo ja poślę go do piachu, albo on mnie i zostanie z niczym. Mi odpowiadają obie opcje. — mówiąc to skrzyżowała ramiona na piersi, choć bardziej był to gest, którym chciała samej sobie dodać pewności wobec własnych słów.
-
Twoja wypowiedź wybrzmiała bardzo mocno, ale chyba o to ci chodziło, napełniając pomieszczenie ponurą i krępującą ciszą, której nikt nie przerwał, być może czekając na jakąś twoją dalszą wypowiedź.
-
— Więc no… ja zostaję. — Kontynuowała już spokojniejszym, mało wesołym tonem, wpatrując się niemrawo w blat stołu. — A wy zabierzecie z sobą Patricię poza granice kolonii. Jak będziemy mieli trochę szczęścia, to Naczelnik skupi się na mnie i może nie wyśle nikogo waszym śladem… Cholera, mam nadzieję, że to miejsce ma jakiś warsztat i kilka kawałków blachy.
//Ekstaza Złota od Ennio Morricone idzie absolutnie hardo w połączeniu z Oskad, polecam.//
-
- A gdzie dokładnie zamierasz zostać? - zagadnął cię Soapy. - Znam kilka kryjówek, o których istnieniu wie tylu ludzi, że do ich wyliczenia nie potrzebowałbym więcej, niż palce jednej dłoni. Nie wiem na ile się to zda, ale to zawsze jakaś pomoc…
-
— Planowałam zostać jeszcze na chwilę tutaj i przygotować się do spotkania z ludźmi Naczelnika. A później… nie będę mogła pozostawać za długo w jednym miejscu, więc na pewno każda z nich mi się przyda. Eh… — Westchnęła ciężko. — Nie będę kłamała, będę potrzebować tej pomocy. Doceniam to, Soapy.
-
- Narysuję ci mapę ze wszystkimi, o których wiem. - powiedział tylko, a po jego słowach w pomieszczeniu znów zapadła ponura cisza.
-
— Cóż. W takim razie chyba wszystko jest… jasne. No dobra. — Stwierdziła po chwili ciszy, odsuwając się od stołu. — To… Ja już pójdę i się przygotuję. W końcu nie mamy aż tyle czasu, nie? He, he. — Zaśmiała się, nieumiejętnie maskując nerwy i powoli odeszła w kierunku wyjścia z budynku, nie będąc pewną czy powinna spodziewać się jeszcze jakichkolwiek słów z strony pozostałych.
-
Jeśli mieli ci coś do powiedzenia, to nie teraz. Nikt się nie odezwał, nikt też cię nie zatrzymał, bo i po co próbować? Pokazałaś im, jak bardzo jesteś zdeterminowana, dalsze przekonywanie cię do tego, żeby uciec lub gdzieś się ukryć było tylko zbędną stratą czasu i nerwów tak dla ciebie, jak i dla wszystkich innych… Dzięki temu możesz zacząć swoje przygotowania w spokoju.