Plantacja Fitzsimmonsów
-
Słowa Davida prędko wyrwały Jannet z niedobitych resztek zaspania, momentalnie wpędzając ją w dylemat roztaczający się nad tym, jaką decyzję podjąć. Ukrywanie się na terenie kolonii… Nie było głupim pomysłem. Na pewno zdołają znaleźć miejsca, w które długie dłonie Naczelnika nie sięgną. Góry, lasy, może gdzieś w pobliżu Mordanu… Ale tutaj nie przestaną ich szukać. Nagle, świadomość tego, jak rysowała się jej przyszłość, uderzyła Jannet jak ogromna, stalowa lokomotywa, z hukiem pędząca po torach. Musiała się liczyć z tym, że każdy łowca nagród nie zawaha się pociągnąć za spust, widząc ją, Davida, Soapy’ego czy Jima. Nie byli już pospolitymi bandziorami z Równin, którzy raz na jakiś czas napadali na przejeżdżający wóz osadników… Teraz byli głównym celem drugiej najważniejszej osoby w kolonii. Szlag. Nie to, żeby sława jej nie odpowiadała, właściwie wręcz przeciwnie, momentami była z tego nawet dumna i była gotowa posunąć się jeszcze dalej, ale… Musiała wybrać czy warto jest opłacić to świadomością tego, że prawdopodobnie każda napotkana osoba będzie chętna do tego, by posłać ją do piachu.
Zaś inna kolonia, to prawie jak inne życie i kto wie, może lepsze? Przyzwyczaiła się do dotychczasowego stylu życia, odpowiadał jej, ale na obcej ziemi mogłaby mieć świeży start, bez ryzykowania własną śmiercią, spokojniejszy i bardziej pewny jutra. Jednak jeżeli nie byłaby tym kim jest teraz… to kim w ogóle byłaby? Kim innym niż spluwą, którą była dotychczas?
A wszystko przez tego starego kretyna z gwiazdką na piersi i całym prawem kolonii w garści… Żałowała, że nie mogła wysłać go do grobu, tak jak zwykłego człowieka, bez obstawiającej go armii, a razem z nim gubernatora.
Na razie nie mówiła nic, jedynie uważnie się przysłuchała. Oczekiwała tego, co powiedzą inni.
-
Cisza trwała jakiś czas, pierwszy odezwał się Soapy:
- Khalid i nasi amaksjańcy druhowie, którzy przyszli wam z pomocą, zgodzili się eskortować nas, gdziekolwiek będziemy chcieli. Ale nie zostaną z nami na dłużej niż tydzień, później odejdą do swoich spraw, a my będziemy zdani na siebie. To za mało czasu, aby dotrzeć do innej kolonii, więc jeśli wybierzemy tę opcję, będziemy zdani na siebie przez jakiś czas.
- Ale tydzień to w sam raz, aby ukryć się gdzieś w Oskad. - odparł Clyde. - W Górach Granitowych wciąż są tunele, jaskinie i przełęcze, o których wiem tylko ja i garstka moich ludzi. Możemy się tam ukryć, na długo lub krótko, zostać tam albo wykorzystać jako przystanek przed ucieczką gdzieś indziej.
- To bardzo światły pomysł, staruszku, ale to nie jest tak, że ciebie i twoich ludzi Hoodoo Brown i Thomas Magruder, którzy wystawili za wami osobne nagrody, ochrzcili właśnie Partyzantami z Gór Granitowych? - zapytał z przekąsem Jimmy Star. - Nie zrozum mnie źle, chętnie zaszyłbym się na górskim odludziu, ale jak dla mnie Naczelnik wysłał tam swoich ludzi jak tylko wyciągnęliśmy was z jego pierdla. Szczerze mówiąc, to zdziwię się, jeśli na to nie wpadł, bo nawet średnio ogarnięty Moyet by wpadł.
Clyde chciał chyba coś dodać, ale się powstrzymał, bo argument Jima był ciężki do zbicia i dość rozsądny.
- Zanim zaciągnąłem się na służbę do Naczelnika, spędziłem kilka lat w Czatach. - włączył się do rozmowy Carter, były strażnik więzienny. - Prawo tam nie sięga, przynajmniej nie sięgało, gdy tam byłem. Ludzie z Czat są prości i mają ważniejsze problemy, niż banda zbiegów. Jeśli nie będziemy wtykać nosa w nieswoje sprawy, to powinniśmy łatwo wtopić się w tłum drwali, myśliwych, traperów i łowców niewolników. A gdyby nam się nie udało, zawsze możemy zwiać do lasów wokół Czat. Nie mówię, że to bezpieczne czy mądre, ale daje nam dużo większą szansę zgubienia pościgu niż w górach, a tym bardziej niż na Wielkich Równinach. -
Jannet z milczącą uwagą słuchała wypowiedzi kolejnych osób, mając wrażenie, że z każdym słowem podjęcie decyzji staje się dla niej jedynie trudniejsze, a wybory coraz to bardziej niejednoznaczne i zawiłe. Poza tym, co słusznie wymieniali jej towarzysze, umysł też podpowiadał jej nowe konsekwencje, nowe wybory, a do tego coraz to więcej odcieni niejasności. Nienawidziła takich sytuacji, wolała proste decyzje, wybór między pociągnięciem za spust a dostaniem kulki, nie to, co teraz…
— Może i prawo nie sięgało do Czat, ale myślisz że wciąż tak będzie, po tym co zrobiliśmy? — Zabrała w końcu głos, podnosząc wzrok na resztę. — Teraz Naczelnik zrobi wszystko i będzie szukał wszędzie, byle by zaprowadzić nas przed stryczek. Wydaje mi się, że ani Czaty, ani Góry Granitowe nie będą bezpieczne, tak samo jak żadne inne miejsce w Oskad, dopóki ten skurwiel żyje… — I jednocześnie wypowiadając te kilka ostatnich słów, w jej myślach pojawiła się pewna idea.
-
Wszyscy pokiwali ponuro głowami, zgadzając się z twoimi słowami.
- A więc wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że pora przenieść się do innej kolonii, prawda? - zapytał po chwili milczenia David. -
Jannet odpowiedziała milczeniem na pytanie Davida, ale nie dlatego, że nie miała nic do powiedzenia. Słowa mężczyzny dotarły do niej, ale nie poświęciła im żadnej uwagi, bo myślami była już w zupełnie innym miejscu. W biurze Naczelnika. Pamiętała, jak siedziała tam, związana, jeszcze jako więzień. Dokładnie widziała w myślach jego zdziadziałą mordę i to, co robił. Jego ohydny, przyprawiający ją o ciarki śmiech. Jednak najlepiej zapamiętała jego słowa.
,Jesteś moja."
,…nie rozstanę się z tobą tak łatwo."
Jej wyobraźnia przywołała jeszcze jedno wspomnienie, Cartera, mówiącego w więziennej celi: ,Co on takiego w tobie widzi?" (//I tak, jestem przekonany na 90% że nie odnosiło się to do Naczelnika, ale Jannet tego nie wie i po prostu założyła że o niego chodzi//)
Dobrze wiedziała, co Naczelnik w niej widział. Kartę przetargową. Może nawet kartę, asa w rękawie. W rozgrywce przeciwko jej starym. Nie miała pojęcia co zaszło między nimi a Naczelnikiem, nie obchodziło jej to. Liczyło się dla niej to, co on zamierzał i co oznaczało to dla niej.
A znaczyło to, że dopóki Naczelnik żyje, to nie odpuści. Wiedziała to. Wcześniej potrzebował jej tylko jako argumentu. Teraz dodatkowo jako priorytetowej poszukiwanej. Mogła spodziewać się, że rewolwer każdego konstabla i szeryfa w Oskad będzie wycelowany w nią. A poza granicami Oskad? Nie wierzyła, że one zatrzymają Naczelnika. Nie z jego zasięgami, kontaktami i władzą.
,Jesteś moja." Znowu wybrzmiało w jej głowie, będąc najpierw iskrą dla wściekłości, a później bladego przerażenia, gdy Jannet zdała sobie sprawę, że dopóki żył, miał rację.
Miała uciec do innej kolonii i co potem? Przeżywać każdy dzień w strachu przed łowcami nagród nasłanymi przez Naczelnika? Po cichutku wegetować, cały czas uciekać? Liczyć na jego łaskę? Ilu mogła posłać do piachu, zanim kula któregoś z nich przewierci się przez jej czaszkę? Nie chciała tak żyć i wiedziała, że nie mogłaby tak żyć.
Zacisnęła pięści. W głowie Jannet pojawiła się jeszcze jedna myśl. Obietnica, którą milcząco złożyła klawiszowi w Więzieniu Kolonialnym.
,A ty dostaniesz kulkę, prędzej lub później.”
Była już pewna.
— Nie. — Powiedziała cicho, ale zdecydowanie. — Ja zostaję.
-
Twoje słowa stały w olbrzymim kontraście do potakiwań reszty zebranych tu awanturników i wykolejeńców. Na długi minuty, które wydawały ci się wlec godzinami, wszyscy wpatrywali się w ciebie zdziwieni, może nawet zszokowani, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa.
- Zwariowałaś? - zapytał w końcu David. - Przecież to głupota… Samobójstwo! Nie minie tydzień, a Naczelnik cię dopadnie. Myślisz, że kiedy spuści swoje wściekłe psy, wszystkich Konstabli, najemników i łowców nagród, dasz radę im uciec? Pokonać ich? Ukryć się? Przecież to głupota.
- Jak dla mnie David ma rację. - mruknął Carter. - Jasne, rozumiem, że z nas wszystkich to ty najbardziej chcesz się zemścić na tym gościu, chociaż wszyscy mieliby pewnie jakieś powody, żeby wpakować mu kulkę, ale zostając tutaj, nic nie wskórasz. Zginiesz albo dasz się złapać, a jeśli uciekniesz z nami, to poczekasz, aż sprawa przycichnie i wtedy wrócisz po swoją zemstę. -
— Właśnie, że ta sprawa nie przycichnie! — odpowiedziała podniesionym głosem, po czym pokręciła głową — Nie w moim przypadku. W więzieniu rozmawiałam kilka razy z Naczelnikiem i pochwalił mi się kilkoma rzeczami. Nie wszystko zrozumiałam, ale wiem, że przeciwieństwie do was, mnie potrzebuje żywą, by rozwiązać jakiś zatarg… z innymi konstablami. Wiem jak to brzmi, ale wy nie siedzieliście z nim w jednym pokoju, nie widzieliście go kiedy o tym mówił. Jest cholernie zawzięty na tym punkcie i tak po prostu nie odpuści, nie ważne czy tu czy za granicą kolonii. Wy za to faktycznie macie szansę na ucieczkę. Poza tym… — zacisnęła pięść — co to dla mnie za różnica, Oskad czy poza Oskad, jeżeli tutaj ten skurwiel ma konstabli i szeryfów, a tam łowców nagród?! Nie mam zamiaru się ukrywać, bo… nosz kurna, spójrzcie na mnie. Łowców może załatwię kilku, ale któryś mnie w końcu pośle do piachu! Na dodatek tylko bym ściągnęła niebezpieczeństwo na was — przerwała na moment, ale po chwili milczenia kontynuowała — wolę zostać w Oskad, bo tutaj mam choćby ułamek szansy na zabicie Naczelnika. Albo ja poślę go do piachu, albo on mnie i zostanie z niczym. Mi odpowiadają obie opcje. — mówiąc to skrzyżowała ramiona na piersi, choć bardziej był to gest, którym chciała samej sobie dodać pewności wobec własnych słów.
-
Twoja wypowiedź wybrzmiała bardzo mocno, ale chyba o to ci chodziło, napełniając pomieszczenie ponurą i krępującą ciszą, której nikt nie przerwał, być może czekając na jakąś twoją dalszą wypowiedź.
-
— Więc no… ja zostaję. — Kontynuowała już spokojniejszym, mało wesołym tonem, wpatrując się niemrawo w blat stołu. — A wy zabierzecie z sobą Patricię poza granice kolonii. Jak będziemy mieli trochę szczęścia, to Naczelnik skupi się na mnie i może nie wyśle nikogo waszym śladem… Cholera, mam nadzieję, że to miejsce ma jakiś warsztat i kilka kawałków blachy.
//Ekstaza Złota od Ennio Morricone idzie absolutnie hardo w połączeniu z Oskad, polecam.//
-
- A gdzie dokładnie zamierasz zostać? - zagadnął cię Soapy. - Znam kilka kryjówek, o których istnieniu wie tylu ludzi, że do ich wyliczenia nie potrzebowałbym więcej, niż palce jednej dłoni. Nie wiem na ile się to zda, ale to zawsze jakaś pomoc…
-
— Planowałam zostać jeszcze na chwilę tutaj i przygotować się do spotkania z ludźmi Naczelnika. A później… nie będę mogła pozostawać za długo w jednym miejscu, więc na pewno każda z nich mi się przyda. Eh… — Westchnęła ciężko. — Nie będę kłamała, będę potrzebować tej pomocy. Doceniam to, Soapy.
-
- Narysuję ci mapę ze wszystkimi, o których wiem. - powiedział tylko, a po jego słowach w pomieszczeniu znów zapadła ponura cisza.
-
— Cóż. W takim razie chyba wszystko jest… jasne. No dobra. — Stwierdziła po chwili ciszy, odsuwając się od stołu. — To… Ja już pójdę i się przygotuję. W końcu nie mamy aż tyle czasu, nie? He, he. — Zaśmiała się, nieumiejętnie maskując nerwy i powoli odeszła w kierunku wyjścia z budynku, nie będąc pewną czy powinna spodziewać się jeszcze jakichkolwiek słów z strony pozostałych.
-
Jeśli mieli ci coś do powiedzenia, to nie teraz. Nikt się nie odezwał, nikt też cię nie zatrzymał, bo i po co próbować? Pokazałaś im, jak bardzo jesteś zdeterminowana, dalsze przekonywanie cię do tego, żeby uciec lub gdzieś się ukryć było tylko zbędną stratą czasu i nerwów tak dla ciebie, jak i dla wszystkich innych… Dzięki temu możesz zacząć swoje przygotowania w spokoju.
-
Trudno było jej się odżegnać od myśli o tym, jaką decyzję podjęła przed momentem i jakie konsekwencje z jej wynikną. Jednak im więcej poświęcała im uwagi, tym bardziej czuła, jak strach związany z nimi zaczyna ją coraz to silniej ogarniać. Musiała czymś zająć umysł, więc chciała zabrać się za przygotowania jak tylko szybko mogła… Musiała zacząć od znalezienia na plantacji warsztatu, a choćby skromnej pracowni, w której miałaby wystarczająco miejsca by rozpocząć konstrukcję pancerza, który choć trochę powinien powiększyć jej szanse.
-
W jednej z mniejszych szop porozrzucanych po terenie plantacji odnalazłaś zarówno rozmaite narzędzia kowalskie, jak i nawet namiastkę pełnoprawnej kuźni: miech, młot, kowadło i piec. Większym problemem może być odnalezienie czegoś, z czego możesz stworzyć swój pancerz, musi być tego w końcu dużo, aby zapewnić ochronę całego ciała, a przynajmniej najbardziej żywotnych części, a także nie może być to pierwsza z brzegu blacha, a coś, co wytrzyma przynajmniej postrzał z rewolweru.
-
Cholera, z tym faktycznie mogła mieć problem… Ale liczyła, że jeszcze w tym momencie szczęście jej nie opuści. Może znajdzie coś w ekwipunku zabitych ludzi naczelnika, z kilku pomniejszych pancerzy mogłaby zbić jeden porządniejszy. Tam też zaczęła szukać. Jeżeli zaś nie tam, to musiała liczyć na cokolwiek znajdzie na plantacji… Pracownia kowalska sugerowała, że obrabiali tutaj metal. Może wykuwali podkowy na miejscu? Jeżeli tak, to i metal do tego potrzebny musiał się znaleźć, a przynajmniej na to miała nadzieję.
-
Biorąc pod uwagę twoje znikome pojęcie o kowalstwie, znalezienie nieobrobionego surowca nie dałoby wiele. Zamiast tego musiałaś polegać na tym, co znalazłaś: elementach narzędzi, gwoździach, kawałkach metalu, garnkach, patelniach, podkowach i tym podobnych.
//Nie wiem czy widziałeś “Balladę o Busterze Scruggsie”, ale jeśli nie to poza tym, że polecam z całego serca, świetny film, a jeden z bohaterów ma ciekawy pancerz, który od razu przyszedł mi na myśl, gdy zobaczyłem posty o tworzeniu podobnego przez twoją postać.// -
//Chodzi o dziada w garnku na głowie? Sam film prezentuje się naprawdę porządnie i choć moją listę ,do zrobienia" w kwestii westernów otwiera trylogia Sergio Leone, to zdecydowanie tą pozycję również muszę do niej dopisać. A co do samego pancerza, nie do końca jest to to, w co celuję, bo przypominam że Jannet w swoich umiejętnościach ma m.in. rusznikarstwo na przyzwoitym poziomie, co wydaje mi się, że idzie w parze z jakimś pojęciem o obróbce metalu. Z resztą, zobaczysz co kombinuję, jak już obrazek mi przyjdzie, w zamiarze efekt końcowy ma być naprawdę niezły. //
Zrzuciła znalezione surowce na jedno miejsce w warsztacie. Co prawda to, czym dysponowała pozostawiało wiele do życzenia, ale Jannet miała za sobą już długą i gorącą relację z prowizorką. Nie tylko mogła zrobić coś porządnego z tego złomu, ale patrząc na sytuację… Nie miała wyboru. Później będzie mogła usprawnić to, czego teraz nie będzie mogła dostatecznie dopracować, o ile któraś z kul ludzi Naczelnika nie zakończy przedwcześnie jej historii… Nie, nie mogła teraz o tym myśleć. Musiała brać się za pracę.
Rozpoczęła od rozpalenia ognia w piecu, wiedziała, że szybko nie opuści tej pracowni, więc potrzebowała dużego płomienia. W czasie, gdy on się rozpalał, rozszabrowała też z ciał ludzi naczelnika skórzane paski i kabury; przydadzą jej się, bo patrząc na niedobór materiałów, przynajmniej na razie będzie musiała obejść się bez pełnego pancerza, o którym myślała na początku.
-
//Garnek na głowie i reszta ciała obwieszona patelniami, które odbijały kule z rewolweru pechowego rewolwerowca.//
Z tym już szczęśliwie nie miałaś problemu i tak udało ci się rozpalić solidny płomień w kowalskim piecu, co zauważyłaś, gdy wróciłaś do warsztatu z pokaźną ilości pasków, pasów, kabur i bandolierów odebranych martwym stróżom prawa i żołnierzom. -
Rozpoczęła od tego, co wydawało jej się szybszą i mniej żmudną, ale zapewne trudniejszą częścią - pancerza okalającego górną część jej torsu. Miał formę solidnego, w całości metalowego napierśnika. Gruba płyta z tyłu powinna chronić jej plecy, metalowy kołnierz powinien chronić jej szyję przed kulami, a jednocześnie zapewnić możliwość swobodnego obracania głowy, więc musiał być odpowiednio duży. Z przodu natomiast musiał w całości ochraniać jej piersi. Ta część pancerza miała być spinana pod pachami skórzanymi rzemykami, by trzymała się bez zarzutu.
Jannet od razu zabrała się do pracy. Planowała najpierw rozgrzać zebrany metal, młotem na kowadle spłaszczyć je do mniej lub więcej płaskich płyt, następnie nad ogniem rozgrzać ich krawędzie, uderzeniami młota połączyć je w większe kawałki i następnie z nich zagiąć odpowiedni kształt napierśnika.
Uniosła młot w górę i opuściła go na rozgrzany metal, wciąż żarzący się czerwienią ognia buchającego w palenisku obok. Wiedziała, że za niedługo od tego pancerza może zależeć to, czy jej przyszłość będzie liczona w tygodniach, dniach a może tylko godzinach. Dlatego nie zamierzała spartaczyć tego ani szukać pół-rozwiązań.
Jednak gdzieś z tyłu głowy czuła świadomość tego, że jej skupienie na tym, by kolejne zamachy młota były celne, a płyty grube i odpowiednio dopasowane, służyło też temu, by na chwilę dłużej odsunąć myśli o tym, co ją czeka. To na co się porwała… Przypominało jej coś, co już raz przeżyła w swoim życiu. Wtedy była dużo młodsza, mniej doświadczona, słabsza, może szczuplejsza. Wtedy uciekała z rodzinnego domu, nie z więzienia, a zamiast Naczelnika…
,Nie, nie myśl o tym, rób. Po prostu rób." Skarciła samą siebie w myślach, przerywając ciąg myśli by jeszcze bardziej zawzięcie rzucić się w wir pracy.//Ugułem jeżeli nie wybiegam z moimi planami za bardzo w przyszłość, to mogę resztę pracy streścić i szybciej się z tym uwinąć. Do tego miałem plan rysować tak mniej-więcej każdą część tego pancerza, ale narysowałem napierśnik i jedyne co widzę, to że moje umiejętności graficzne wołają o pomstę do nieba. Mogę Ci jednak wysłać ten obrazek, jeżeli pomoże Ci w zobrazowaniu sobiego tego. //
//I swoją drogą, robiąc research o kowalstwie w dawnych czasach dowiedziałem się, że archeolodzy datują spawanie tą metodą, zwaną spawaniem ciśnieniowym (proces spawania odbywa się pod wpływem rozgrzania metalu i ciśnienia wytwarzanego przez uderzenia młota) aż do 3000 roku p.n.e. w starożytnym Egipcie//
-
//Możesz wysłać, pewnie. Co do spawania to fajna ciekawostka, sam bym na to nie wpadł.//
Po kilku godzinach męczącej i żmudnej pracy opadłaś z sił. Wysiłek przy tworzeniu pancerza, połączony z upływającą z organizmu adrenaliną, stresem i ogólnym zmęczeniem dały o sobie znać. Ale przynajmniej udało ci się stworzyć napierśnik, nie wykorzystując przy tym całego dostępnego surowca, który wciąż możesz zużyć na wykonanie innych elementów pancerza. -
//Dla jasności, rozumiesz przez to, że jest już na tyle zmęczona że nie ma sensu kontynuować pracy przy pancerzu czy mogę go dokończyć jeszcze?//
-
//Bardziej to, że nie da już rady kontynuować pracy przez zmęczenie.//
-
Przetarła koszulą twarz, spływającą potem po kilku godzinach pracy w bezpośredniej bliskości płomieni buchających z kowalskiego pieca.
Chociaż wycieńczona, była zadowolona z efektów swojej pracy. Choć zajęło jej to więcej czasu niżeli planowała, napierśnik był zgodny z jej wizją. Pozostało jej jedynie mieć nadzieję, iż uda jej się wykonać pozostałe części pancerza w czasie. Ich wykonanie powinno być łatwiejsze, jednak był ich także więcej…
Teraz jednak nie była już w stanie kontynuować pracy. Ponownie naciągnęła na siebie koszulę, a po tym od razu założyła na siebie napierśnik, nie chcąc go tutaj pozostawiać.
Postanowiła wygasić ogień w piecu i powrócić do głównego budynku plantacji. Potrzebowała odpoczynku i posiłku. Reszta zapewne już szykowała się do wyjazdu. Miała nadzieję, że rana Jima goiła się dobrze… Warto byłoby się pożegnać, nim ruszą w swoje strony.