Plantacja Fitzsimmonsów
-
//Bardziej to, że nie da już rady kontynuować pracy przez zmęczenie.//
-
Przetarła koszulą twarz, spływającą potem po kilku godzinach pracy w bezpośredniej bliskości płomieni buchających z kowalskiego pieca.
Chociaż wycieńczona, była zadowolona z efektów swojej pracy. Choć zajęło jej to więcej czasu niżeli planowała, napierśnik był zgodny z jej wizją. Pozostało jej jedynie mieć nadzieję, iż uda jej się wykonać pozostałe części pancerza w czasie. Ich wykonanie powinno być łatwiejsze, jednak był ich także więcej…
Teraz jednak nie była już w stanie kontynuować pracy. Ponownie naciągnęła na siebie koszulę, a po tym od razu założyła na siebie napierśnik, nie chcąc go tutaj pozostawiać.
Postanowiła wygasić ogień w piecu i powrócić do głównego budynku plantacji. Potrzebowała odpoczynku i posiłku. Reszta zapewne już szykowała się do wyjazdu. Miała nadzieję, że rana Jima goiła się dobrze… Warto byłoby się pożegnać, nim ruszą w swoje strony.
-
Wychodząc z kuźni dostrzegłaś pełniących tu i tam wartę Amaksjan, wciąż zważających na wasze bezpieczeństwo, dostrzegłaś też jednak wiele objuczonych koni i wozów załadowanych dobytkiem, tak więc bez dwóch zdań wszyscy inni szykowali się do opuszczenia plantacji. Tylko kiedy? I gdzie? I czy ich ucieczka ma w ogóle jakikolwiek sens?
-
Jannet przystanęła, przyglądając się przygotowaniom reszty zamyślonym, posmutniałym wzrokiem. Znów spadło na nią to uczucie, które trapiło ją już wcześniej. Nie wiedziała, co musiałoby się stać, by powiedzieć to na głos, ale bała się. Cholernie się bała. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka, to wciąż była tym przerażona. Wiele razy w życiu przeszła przez chwile, w których była o włos od zostania raz i na dobre posłaną do piachu, ale po razy pierwszy śmierć wysłała jej zaproszenie z tak dużym wyprzedzeniem. Miała czas by myśleć o niej… I chyba niekoniecznie chciała go mieć. Już podjęła decyzję.
Bała się także o resztę. Polubiła tą bandę pomyleńców, nawet jeżeli już kilkakrotnie przez nich kończyła związana w kącie. Niektórych polubiła bardziej od innych… Ucieczka do innej kolonii dawała im minimalnie większe szanse na to, że nie skończą na szubienicy Naczelnika. Jednak to wciąż były tylko szanse… Ale Jannet zwiększała je. Pierwszym miejscem, które odwiedzą posiłki stróżów prawa, będzie plantacja. Jeżeli zatrzyma ich tutaj choćby na chwilę, to będzie to chwila kupiona dla reszty. Być może nawet zdąży chociaż częściowo zatrzeć ich ślady… Szkoda, że najpewniej w tym życiu już nie będzie miała ich okazji zobaczyć, ale rudowłosa już podjęła decyzję, którą należało podjąć. Nie wycofa się już. Jedynie spowalniałaby resztę
-
Skoro takie było już twoje ostateczne postanowienie, a brak sił uniemożliwiał ci jakąkolwiek ciężką pracę przez jakiś czas, dobrze byłoby przejść się po okolicy, nie tylko głównym budynku plantacji, ale i po wszystkich innych, tak w poszukiwaniu wszystkiego, co przyda ci się w obronie, jak i zapoznaniu się z terenem, na jakim przyjdzie ci stoczyć walkę, aby zwiększyć swoje szanse.
-
//Myślałeś o tym, by jeszcze jakoś pożegnać się z członkami ekipy czy raczej nie, nie planujesz tego?//
-
//Możesz jeszcze pogadać ze wszystkimi razem albo z każdym z osobna, a poza tym to na pewno będzie jakieś zbiorcze pożegnanie, gdy grupa będzie gotowa, żeby odjechać.//
-
// Okej. Na pewno chcę z nimi jeszcze zamienić słowo lub dwa, przyznaję, dosyć zżyłem się z tą bandą idiotów. No i też przyznam, że mam pewną teorię co do jednej postaci z tej wesołej ferajny, ale zobaczymy czy się sprawdzi.//
Tak, to prawda… Być może faktycznie byłoby dobrze zrobić chociaż pobieżny obchód plantacji, pomimo tego, iż Jannet również chciała spróbować ucieczki z jej terenu, co prawda w innym kierunku niż reszta, po raz aby zmylić trop, po dwa by wydłużyć swoje życie o choćby kilka tygodni, korzystając z sieci kryjówek Soapy’ego.
Właśnie, Soap’y… Musiała poprosić go o mapę z ich lokalizacją nim szuler odjedzie na dobre. Ciężko będzie jej pożegnać tego pstrokatego drania. Może też przy okazji zdoła zamienić słowo z Khalidem, jeżeli ten będzie w okolicy karciarza. Gdyby nie Amaksjanin, pewnie wszyscy już gryźliby piach. Żałowała, że nie będzie miała już okazji spotkać go w bardziej… swobodnych okolicznościach. Szkoda, wyzwałaby go na pojedynek w siłowaniu się na rękę. Pewnie przegrałaby, ale przynajmniej wiedziałaby jak szybko.
Uśmiechnęła się słabo do samej siebie na tą myśl, jednocześnie starając się odszukać Soapy’ego.
-
Odnalazłaś ich obu, nadzorowali bowiem wyjazd grupy z plantacji. Khalid tłumaczył coś właśnie swoim ziomkom, więc rozsądnym byłoby zostawić rozmowę z nim na później, zwłaszcza że karciarz w różowym garniturze nie zdawał się szczególnie zajęty, chyba robił cokolwiek, byleby tylko zająć czymś swój umysł, bo gdyby tylko przysiadł na chwilę i oddał się rozmyślaniom, wszystkie raczej ponure myśli zaatakowałyby go w tym samym momencie.
-
— Soapy? — Zaczepiła, podchodząc do niego. — Możemy zamienić słowo?
-
Skinął ochoczo głową.
- Pewnie, chętnie. O czym chciałabyś porozmawiać? -
— Wcześniej wspomniałeś o tych kryjówkach. — Zaczęła. — Muszę wiedzieć jak je znaleźć, będzie potrzebna mi mapa.
-
Pokiwał głową.
- Ma się rozumieć. Nim się rozejdziemy, zapewnię ci mapę ze wszystkimi przydatnymi informacjami. Nie tylko odnośnie tych kryjówek, ale też ludzi, którzy mogą ci pomóc w ten czy inny sposób. -
— Ludzi? — Uniosła brew w zaciekawieniu, opierając dłoń na biodrze. — Nie wspominałeś o tym wcześniej. Nie, żebym miała z tym problem. Brzmi to tak, jakbyś już wcześniej był gotowy uciekać przed każdym konstablem w Oskad Soapy, heh. — Wysiliła się na odrobinę humoru, choć właściwie nie wiedziała jak blisko prawdy była.
-
- Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe życie i szczęście z wymiarem sprawiedliwości? Tak, zdecydowanie miałem takie plany. Uciec stąd albo zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i wszystko przycichnie. Tak czy siak, te osoby pomogłyby mi, gdybym tego potrzebował. Dam im znać, a pomogą też tobie.
-
— Dzięki. Będę, uhm, wdzięczna. — Odpowiedziała, czując że ponury nastrój panujący wśród osób na plantacji nie sprzyjał rozmowie. Żałowałaby jednak, gdyby nie pożegnała się z którymś członkiem ich kolorowej zbieraniny. — Ale wyślesz mi widokówkę jak już ograsz w pokera każdego karciarza za granicą, co nie? — Zażartowała, uderzając go lekką pięścią w ramię. Nie chciała poddawać się atmosferze sytuacji, jeszcze nie teraz.
-
- Całą kopertę. - odparł, siląc się na uśmiech, ale mina dość szybko mu zrzedła. - Naprawdę mi przykro, że tak to się skończyło. Myślałem, że znowu się jakoś uda.
-
Jannet opuściła wzrok na moment. Coraz trudniej było jej utrzymywać udawany, wymuszony animusz. Przesunęła stopą po trawie.
— …Tak już czasem jest, czasem ma się po prostu pecha. Nie od nas to zależy. — Wzruszyła smętnie ramionami. — Ale popatrz na to też z drugiej strony, za granicami kolonii będziecie mieli szansę na świeży start, bez całego cholerstwa, jakie trzyma się was tutaj. -
- Pewnie, że tak. My sobie damy radę. Bo mamy siebie. Cały ten gang popaprańców. Ale ty zostaniesz tu sama…
-
— I też dam sobie radę. — Odpowiedziała butnie, choć bardziej chciała w to wierzyć, niżeli faktycznie wierzyła. — A przynajmniej tanio skóry nie oddam, co do tego możesz być pewien.
//Jakby co, planuję pogadać trochę z każdym, żeby było jasne. //