Plantacja Fitzsimmonsów
-
Ten post został usunięty!
-
- Dać broń? Tobie? - zapytał, szeroko otwierając oczy. - To już chyba lepiej wyjść na zewnątrz i dać się zastrzelić, efekt będzie ten sam. Nie wiem, co tu kombinujesz, ale nie kupuję tych wyjaśnień. Odłóż tę motykę na miejsce, a później odstaw wszystko na miejsce. Jeśli szybko się z tym uwiniesz, to może nawet damy ci coś do jedzenia zanim cię znowu zwiążemy… I może pozwolimy tej wariatce się z tobą zobaczyć. Pilnuj jej. - powiedział David, ostatnie słowa kierując do partyzanta, który odsunął się nieco od drzwi, choć wciąż trzymał cię na muszce, gotów wyegzekwować polecenia Davida przy pomocy groźby użycia broni.
-
“Patricia tu jest?” Przez twarz Jannet przebiegł cień. Choć chciała się cieszyć, to nie mogła. Plantacja była w tym momencie piekielnie niebezpiecznym miejscem. Jeżeli coś się jej stanie…
“Nie myśl o tym. Na razie jest w porządku i to się liczy. Później się okaże.” Stwierdziła, po czym poniosła się z podłogi.
— Wiesz, to jest wnerwiające. — Odezwała się do partyzanta, odkładając motykę do skrzyni. — Pomagasz gościom, z którymi wcześniej uciekłaś z więzienia uciec z niego, znowu. Dajesz się wsadzić do kicia, jakiś stary, niewyżyty dziad Cię obmacuje i chce przerobić na kartę przetargową. Ale dobra, w końcu czego się nie robi dla znajomych z celi, nie? — Westchnęła.
Chwyciła pierwszą z skrzyń. Odłożyła ją na miejsce.
— Ale na końcu wszystko się udaje, no prawie. Gość, który po raz drugi wyciąga Cię z więzienia jest ranny, jako pierwsza lecisz mu pomóc, nie? Potem niby wszystko idzie dobrze, ale co? Nie, oczywiście, że ludzie którym najbardziej ufałaś, muszą wystawić Ci dorodnego, pieprzonego wskazującego. — Jej głos zaczął się łamać i drżeć. — Budzisz się związana i zakneblowana jak jakieś cholerne zwierzę!
Z trzaskiem odstawiła drugą skrzynię na ziemię. Oparła się o nią, pochylając.
— I co?! Wychodzi na to, że nagle wszyscy myślą, że robiłaś interesy z człowiekiem, którego serdecznie nienawidzisz, podchodzą do Ciebie tylko z naładowaną bronią i zamykają na strychu jak dzieciaka, który postawił się starym! Po prostu…
W końcu odwróciła się, patrząc na niego. Oddychała szybciej, a jej oczy nasiąkły zbierającymi się w nich łzami.
— No ja pierdolę, naprawdę?! Naprawdę?! — Podniosła głos, zaciskając dłonie w pięści. Po tym tylko obarczyła go bezsilnym spojrzeniem, ale nie ruszyła się z miejsca. -
Popatrzył na ciebie, być może nie zdając sobie sprawy, ile musiałaś zrobić, aby wyciągnąć jego przywódcę i kompana z celi, a jego samego ocalić przed egzekucją, więc przemowa ta wywarła na nim spore wrażenie. Jednak wciąż musiał się też ciebie obawiać i również nie ruszył się z miejsca, choć opuścił nieco lufę broni. Wskazał nią jednak na resztę skrzyń.
- Ja… Ech, nie wiem, dla mnie to też nie ma sensu, ale mnie, Jimmy’ego i innych przegłosowali. - powiedział w końcu. - Teraz David rządzi i lepiej mu nie podskakiwać, zrobił się strasznie nerwowy. Dlatego nie dawaj mu więcej powodów do złości i zrób to, co ci kazał. -
Jeszcze przez moment stałą jak znieruchomiała, dysząc ciężko. Po kilku sekundach jednak doszła do siebie, przetarła twarz dłonią i odwróciła się, zła na samą siebie, że pozwoliła sobie na taki wybuch przed całkowicie nieznajomym jej partyzantem. Wróciła do noszenia skrzyń, przerzucając je by były ustawione tak, jak poprzednio.
-
Gdy uwinęłaś się ze wszystkim, partyzant odszedł, a zaraz po nim wrócił Jimmy, niosąc ci obiecany posiłek i wodę, które postawił na jednej ze skrzyń.
- Szczerze mówiąc, to podejrzewałem, że spróbujesz się uwolnić, ale liczyłem, że to mi pozwolą pójść sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku, gdy skończy się strzelanina. Ale to, że żaden cię nie kropnął nieźle rokuje na przyszłość. - powiedział i oparł się o ścianę. -
"Ta, nieźle rokuje na przyszłość. " Pomyślała, patrząc na niego z rezygnacją. “O ile Naczelnik nie zadba o to, by tej przyszłości nie było.”
— Nie wiem. — Odpowiedziała, opierając się o ścianę po przeciwnej stronie strychu. Spuściła głowę. — Na razie mam wrażenie, że łatwiej byłoby przekonać Clyde’a do seksu z Hoodoo Brownem, niż Davida do zmiany zdania. -
- Wiesz, że to dałoby się załatwić? - odparł i parsknął śmiechem. - A tak na serio, to myślę, że musimy po prostu odepchnąć ludzi naczelnika. Wtedy powinni ochłonąć i da im się wszystko wytłumaczyć. A nawet jeśli nie, to rozejdziemy się w swoje strony, bo zostać tu już nie możemy, to zbyt niebezpieczne. Chcesz spotkać się ze swoją przyjaciółeczką?
-
Już otwierała usta, by skomentować opinię Jimmiego, ale nie powiedziała niczego.
— Tak. — Odpowiedziała tylko. -
Pokiwał głową.
- Załatwię to. Przynajmniej zobaczysz na własne oczy, że ma się dobrze i będziesz miała jeden powód żeby mnie kropnąć mniej.
Choć wypowiedział to swoim typowym, lekkim tonem, uśmiechając się przy tym, nie zaśmiał się, być może mówiąc tym razem poważnie. -
Jannet wyrwał się niewielki uśmiech, ale szybko odwróciła głowę w bok.
— Powiedzmy, że jak jeszcze uda Ci się załatwić, że dzięki Davidowi nie będę wąchała kwiatków od spodu, to nawet pomyślę nad tym żeby tylko po znajomości Cię połamać, a nie kropnąć. — Zaśmiała się lekko. -
- Masz to jak w banku, Ruda. Tak poza tym to nie ma opcji, żebyś została tu sama. Póki co się stąd nie ruszę, ale jak znowu zacznie się strzelanina, zostanie tu z tobą ktoś inny. Wiesz, żebym cię przypadkiem nie uwolnił czy coś. A gdy będzie po wszystkim pogadam z Davidem żeby dał ci okazję przedstawić swoją wersję wydarzeń dla wszystkich, wtedy pewnie uwierzą. No i obiad ci stygnie.
-
Krótkie wspomnienie o obiedzie wystarczały, by jej żołądek raczej głośno przypomniał wszystkim na strychu o swoich potrzebach. Faktycznie, była głodna.
— Co do tego czy mi uwierzą… — Wypuściła z siebie powietrze, nie będąc tak pewna tego czy zapewnienia Jimmiego rzeczywiście znajdą swoje pokrycie w rzeczywistości. Po tym podeszła do talerza i wzięła go na dłoń, w drugą łapiąc widelec. — Nie wiem. — Stwierdziła, ochoczo pochłaniając solidną porcję obiadu. — Zofaczymy. — Dokończyła myśl z pełnymi ustami. -
- Zawsze mówili o mnie, że mam dar przekonywania. Lub kłamania. Coś z tego będzie, zobaczysz. Przyprowadzić ją teraz do ciebie?
-
Kiwnęła głową na tak, spoglądając na niego.
-
Wyszedł bez słowa, dając ci czas, aby przemyśleć to, co jej powiesz, lub przygotować się w jakiś inny sposób na to spotkanie.
-
Co właściwie Jannet mogła powiedzieć Patricii? Czy w ogóle mogła jej coś powiedzieć? Pogrzebała w zamyśleniu widelcem w talerzu. Dopiero teraz uderzyła ją świadomość tego, że zobaczy ją po raz pierwszy od zbyt długiego czasu. Żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Chciała ją przeprosić, by wybaczyła jej za wszystko, przed czym Jannet jej nie ochroniła, ale czy po tak długim czasie to mogło cokolwiek naprawić? Jannet odłożyła, to co miała w dłoniach, zakryła nimi twarz. Pochłaniał ją najzwyczajniejszy wstyd przed Patricią, nawet strach. Poczuła się wobec niej zupełnie mała. Czemu o tym nie pomyślała, zanim powiedziała Jimmiemu by ją tu przyprowadził?! Znowu pozwoliła pogrążyć się przez własne emocje, ale teraz już nie mogła tego odkręcić, prawda? Rozchyliła palce dłoni, zerkając niepewnie na właz prowadzący na strych. Teraz wszystko zależało od białowłosej.
-
Albo to ona przyszła tak prędko, albo to ty pogrążyłaś się w niewesołych myślach tak długo, bo gdy znów spojrzałaś na drzwi, ona już w nich stała. Nie licząc innej, zielono-czerwonej, sukni i żółtego kapelusza z wielkim piórem, wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy widziałyście się po raz ostatni. Nie wiedziałaś, jakie emocje nią targały, ale nie odezwała się pierwsza przez dobrą chwilę. Nim jednak ty zdołałaś coś powiedzieć, ruszyła gwałtownie do przodu i przytuliła cię.
-
Jannet zamarła. Nie potrafiła odezwać się, była jak sparaliżowana. Myślami powróciła do postaci z okna. Czy to też nie było tylko przewidzeniem zmęczonego umysłu? Zebrała w sobie odwagę i powoli, ostrożnie, jakby bojąc się, że to wszystko zniknie, odwzajemniła uścisk białowłosej. Była prawdziwa. Najzupełniej prawdziwa. Pewniej objęła jej plecy, czując w sobie cudowny duet ulgi i szczęścia.
— Patricia? — Zapytała cicho. -
Przez chwilę nie odpowiadała, dopiero po chwili odsunęła się lekko od ciebie.
- Bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że cię widzę. - powiedziała z szerokim, a co ważne szczerym, uśmiechem.