Plantacja Fitzsimmonsów
-
- Wiesz, że to dałoby się załatwić? - odparł i parsknął śmiechem. - A tak na serio, to myślę, że musimy po prostu odepchnąć ludzi naczelnika. Wtedy powinni ochłonąć i da im się wszystko wytłumaczyć. A nawet jeśli nie, to rozejdziemy się w swoje strony, bo zostać tu już nie możemy, to zbyt niebezpieczne. Chcesz spotkać się ze swoją przyjaciółeczką?
-
Już otwierała usta, by skomentować opinię Jimmiego, ale nie powiedziała niczego.
— Tak. — Odpowiedziała tylko. -
Pokiwał głową.
- Załatwię to. Przynajmniej zobaczysz na własne oczy, że ma się dobrze i będziesz miała jeden powód żeby mnie kropnąć mniej.
Choć wypowiedział to swoim typowym, lekkim tonem, uśmiechając się przy tym, nie zaśmiał się, być może mówiąc tym razem poważnie. -
Jannet wyrwał się niewielki uśmiech, ale szybko odwróciła głowę w bok.
— Powiedzmy, że jak jeszcze uda Ci się załatwić, że dzięki Davidowi nie będę wąchała kwiatków od spodu, to nawet pomyślę nad tym żeby tylko po znajomości Cię połamać, a nie kropnąć. — Zaśmiała się lekko. -
- Masz to jak w banku, Ruda. Tak poza tym to nie ma opcji, żebyś została tu sama. Póki co się stąd nie ruszę, ale jak znowu zacznie się strzelanina, zostanie tu z tobą ktoś inny. Wiesz, żebym cię przypadkiem nie uwolnił czy coś. A gdy będzie po wszystkim pogadam z Davidem żeby dał ci okazję przedstawić swoją wersję wydarzeń dla wszystkich, wtedy pewnie uwierzą. No i obiad ci stygnie.
-
Krótkie wspomnienie o obiedzie wystarczały, by jej żołądek raczej głośno przypomniał wszystkim na strychu o swoich potrzebach. Faktycznie, była głodna.
— Co do tego czy mi uwierzą… — Wypuściła z siebie powietrze, nie będąc tak pewna tego czy zapewnienia Jimmiego rzeczywiście znajdą swoje pokrycie w rzeczywistości. Po tym podeszła do talerza i wzięła go na dłoń, w drugą łapiąc widelec. — Nie wiem. — Stwierdziła, ochoczo pochłaniając solidną porcję obiadu. — Zofaczymy. — Dokończyła myśl z pełnymi ustami. -
- Zawsze mówili o mnie, że mam dar przekonywania. Lub kłamania. Coś z tego będzie, zobaczysz. Przyprowadzić ją teraz do ciebie?
-
Kiwnęła głową na tak, spoglądając na niego.
-
Wyszedł bez słowa, dając ci czas, aby przemyśleć to, co jej powiesz, lub przygotować się w jakiś inny sposób na to spotkanie.
-
Co właściwie Jannet mogła powiedzieć Patricii? Czy w ogóle mogła jej coś powiedzieć? Pogrzebała w zamyśleniu widelcem w talerzu. Dopiero teraz uderzyła ją świadomość tego, że zobaczy ją po raz pierwszy od zbyt długiego czasu. Żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Chciała ją przeprosić, by wybaczyła jej za wszystko, przed czym Jannet jej nie ochroniła, ale czy po tak długim czasie to mogło cokolwiek naprawić? Jannet odłożyła, to co miała w dłoniach, zakryła nimi twarz. Pochłaniał ją najzwyczajniejszy wstyd przed Patricią, nawet strach. Poczuła się wobec niej zupełnie mała. Czemu o tym nie pomyślała, zanim powiedziała Jimmiemu by ją tu przyprowadził?! Znowu pozwoliła pogrążyć się przez własne emocje, ale teraz już nie mogła tego odkręcić, prawda? Rozchyliła palce dłoni, zerkając niepewnie na właz prowadzący na strych. Teraz wszystko zależało od białowłosej.
-
Albo to ona przyszła tak prędko, albo to ty pogrążyłaś się w niewesołych myślach tak długo, bo gdy znów spojrzałaś na drzwi, ona już w nich stała. Nie licząc innej, zielono-czerwonej, sukni i żółtego kapelusza z wielkim piórem, wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy widziałyście się po raz ostatni. Nie wiedziałaś, jakie emocje nią targały, ale nie odezwała się pierwsza przez dobrą chwilę. Nim jednak ty zdołałaś coś powiedzieć, ruszyła gwałtownie do przodu i przytuliła cię.
-
Jannet zamarła. Nie potrafiła odezwać się, była jak sparaliżowana. Myślami powróciła do postaci z okna. Czy to też nie było tylko przewidzeniem zmęczonego umysłu? Zebrała w sobie odwagę i powoli, ostrożnie, jakby bojąc się, że to wszystko zniknie, odwzajemniła uścisk białowłosej. Była prawdziwa. Najzupełniej prawdziwa. Pewniej objęła jej plecy, czując w sobie cudowny duet ulgi i szczęścia.
— Patricia? — Zapytała cicho. -
Przez chwilę nie odpowiadała, dopiero po chwili odsunęła się lekko od ciebie.
- Bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że cię widzę. - powiedziała z szerokim, a co ważne szczerym, uśmiechem. -
// Why am I crying over fictional characters ///
Trudno było powiedzieć jakiej wielkości był kamień, który właśnie spadł z serca Jannet. Mógł być tylko malutkim odłamkiem, który ginął wśród górskich masywów zmartwień takich jak Naczelnik u bram plantacji czy porachunki ich paczki z Krwawą Dłonią. Równie dobrze mógł miażdżyć ją ogromny, przeraźliwy głaz, który dopiero spotkanie z białowłosą mogło zrzucić w przepaść niebytu. Nie potrafiła tego jasno określić, ale wiedziała jedno: Choć wciąż pod jej czaszką falował wstyd i gorzkie poczucie zawiedzenia jej, emocje te malały pod śnieżną lawiną szczęścia, jaka właśnie runęła w całym umyśle rudowłosej. Tylko że nie dawały za wygraną, walczyły o każdą sekundę bytu w świadomości z desperacją i uporem takim, jakby Jannet miała już stracić je na zawsze. Nie powstrzymały jednak jej oka przed okryciem się wilgotną mgłą łzy, a potem kolejnych goszczących w nim, z trudem powstrzymywanych przez targaną emocjami dziewczynę.
— Ja… — Jannet wzięła niepewny oddech. — Ja też. Też się cieszę. Bałam się, że…
-
- Mówiłem, że się nią zajmę, nie? - odparł Jimmy, nim Patricia zdążyła się odezwać.
- Tak, zadbał o mnie, chociaż trochę się bałam. Wrócimy teraz do domu? -
Jannet uciekła wzrokiem w bok. Nie, oczywiście, że jeszcze nie wrócą. Będą mogli uważać się za szczęśliwych, jeżeli w ogóle przeżyją kilka następnych dni. A to zależało przecież od… Przeniosła spojrzenie na Jimmiego, wciąż zastanawiając się jakimi słowami odpowiedzieć.
— Jeszcze… nie. — Przetarła pięścią oko. — Ale na pewno już za niedługo wrócimy, gwarantuję Ci to. — Uśmiechnęła się delikatnie. jakby na uwiarygodnienie swoich słów. -
- Kropniemy kogo trzeba i za jakieś dwa dni wrócicie na swoją małą, uroczą farmę. - odparł tamten, a powiedział to tak pewnym tonem i z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, że prawie mu uwierzyłaś. A może rzeczywiście mówił prawdę? Albo chociaż wierzył, że to, co mówi, to prawda?
-
Skomentowała to raczej sceptycznym, zmęczonym spojrzeniem, skierowanym prosto w niego, ale nie powiedziała niczego.
— Co do gospodarstwa… — Ponownie zwróciła się do Patrici. — Przygotuj się na gości, kiedy tam wrócimy. Krwawa Dłoń wzięła nas na smycz, trzymają swoich drabów w chacie, żeby nas “kontrolowali”. — Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnie słyszalnym w głosie przekąsem. Jedyny powód, dla którego przyjęła zwierzchnictwo Dłoni bez oporu był fakt, że zadecydował o tym Liwiusz. Ona sama całym sercem wrzała przeciwko temu. Nie mogła znieść wizja tego, że ktoś będzie ich kontrolował, tym bardziej jeżeli była to Krwawa Dłoń, która mogła sobie na to pozwolić tylko ze względu na swoją liczbę. Razem z innymi sama wznosiła to gospodarstwo, które miało być miejscem wolnym od wpływów i rozkazów. A teraz? Nie mogła zrobić niczego, poza znoszeniem tamtych dwóch. Oni byli jednak teraz daleko, zbyt daleko by Jannet zaprzątała sobie nimi głowę. Choć jeżeli uda im się przetrwać oblężenie Naczelnika, to kto wie, czy nie będą musieli ukryć przynajmniej kilka osób na gospodarstwie. W końcu żaden konstabl nie zna jego położenia, a jest na tyle odosobnionym miejscem, by przetrzymać tam poszukiwanych, przynajmniej do czasu, gdy początkowa wrzawa oraz obławy ucichną… -
- Nie czuj się jakoś wyróżniona, do tej pory wszyscy znani mi niezależni bandyci albo do nich dołączyli, albo uciekli do innych kolonii, aby tam szukać szczęścia, albo gryzą piach w płytkim grobie gdzieś na Wielkich Równinach. - dopowiedział Jimmy. Patricia jedynie pokiwała lekko głową, domyślając się, że choć i jej się to nie podoba, to nie może zrobić wiele, aby to zmienić.
-
— Mhm… — Pokiwała głową, myślami jednak krążąc w innym miejscu. — A ty? — Spojrzała na Jimmiego. — Co zamierzasz zrobić po tym wszystkim?