Plantacja Fitzsimmonsów
-
Albo to ona przyszła tak prędko, albo to ty pogrążyłaś się w niewesołych myślach tak długo, bo gdy znów spojrzałaś na drzwi, ona już w nich stała. Nie licząc innej, zielono-czerwonej, sukni i żółtego kapelusza z wielkim piórem, wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy widziałyście się po raz ostatni. Nie wiedziałaś, jakie emocje nią targały, ale nie odezwała się pierwsza przez dobrą chwilę. Nim jednak ty zdołałaś coś powiedzieć, ruszyła gwałtownie do przodu i przytuliła cię.
-
Jannet zamarła. Nie potrafiła odezwać się, była jak sparaliżowana. Myślami powróciła do postaci z okna. Czy to też nie było tylko przewidzeniem zmęczonego umysłu? Zebrała w sobie odwagę i powoli, ostrożnie, jakby bojąc się, że to wszystko zniknie, odwzajemniła uścisk białowłosej. Była prawdziwa. Najzupełniej prawdziwa. Pewniej objęła jej plecy, czując w sobie cudowny duet ulgi i szczęścia.
— Patricia? — Zapytała cicho. -
Przez chwilę nie odpowiadała, dopiero po chwili odsunęła się lekko od ciebie.
- Bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że cię widzę. - powiedziała z szerokim, a co ważne szczerym, uśmiechem. -
// Why am I crying over fictional characters ///
Trudno było powiedzieć jakiej wielkości był kamień, który właśnie spadł z serca Jannet. Mógł być tylko malutkim odłamkiem, który ginął wśród górskich masywów zmartwień takich jak Naczelnik u bram plantacji czy porachunki ich paczki z Krwawą Dłonią. Równie dobrze mógł miażdżyć ją ogromny, przeraźliwy głaz, który dopiero spotkanie z białowłosą mogło zrzucić w przepaść niebytu. Nie potrafiła tego jasno określić, ale wiedziała jedno: Choć wciąż pod jej czaszką falował wstyd i gorzkie poczucie zawiedzenia jej, emocje te malały pod śnieżną lawiną szczęścia, jaka właśnie runęła w całym umyśle rudowłosej. Tylko że nie dawały za wygraną, walczyły o każdą sekundę bytu w świadomości z desperacją i uporem takim, jakby Jannet miała już stracić je na zawsze. Nie powstrzymały jednak jej oka przed okryciem się wilgotną mgłą łzy, a potem kolejnych goszczących w nim, z trudem powstrzymywanych przez targaną emocjami dziewczynę.
— Ja… — Jannet wzięła niepewny oddech. — Ja też. Też się cieszę. Bałam się, że…
-
- Mówiłem, że się nią zajmę, nie? - odparł Jimmy, nim Patricia zdążyła się odezwać.
- Tak, zadbał o mnie, chociaż trochę się bałam. Wrócimy teraz do domu? -
Jannet uciekła wzrokiem w bok. Nie, oczywiście, że jeszcze nie wrócą. Będą mogli uważać się za szczęśliwych, jeżeli w ogóle przeżyją kilka następnych dni. A to zależało przecież od… Przeniosła spojrzenie na Jimmiego, wciąż zastanawiając się jakimi słowami odpowiedzieć.
— Jeszcze… nie. — Przetarła pięścią oko. — Ale na pewno już za niedługo wrócimy, gwarantuję Ci to. — Uśmiechnęła się delikatnie. jakby na uwiarygodnienie swoich słów. -
- Kropniemy kogo trzeba i za jakieś dwa dni wrócicie na swoją małą, uroczą farmę. - odparł tamten, a powiedział to tak pewnym tonem i z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, że prawie mu uwierzyłaś. A może rzeczywiście mówił prawdę? Albo chociaż wierzył, że to, co mówi, to prawda?
-
Skomentowała to raczej sceptycznym, zmęczonym spojrzeniem, skierowanym prosto w niego, ale nie powiedziała niczego.
— Co do gospodarstwa… — Ponownie zwróciła się do Patrici. — Przygotuj się na gości, kiedy tam wrócimy. Krwawa Dłoń wzięła nas na smycz, trzymają swoich drabów w chacie, żeby nas “kontrolowali”. — Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnie słyszalnym w głosie przekąsem. Jedyny powód, dla którego przyjęła zwierzchnictwo Dłoni bez oporu był fakt, że zadecydował o tym Liwiusz. Ona sama całym sercem wrzała przeciwko temu. Nie mogła znieść wizja tego, że ktoś będzie ich kontrolował, tym bardziej jeżeli była to Krwawa Dłoń, która mogła sobie na to pozwolić tylko ze względu na swoją liczbę. Razem z innymi sama wznosiła to gospodarstwo, które miało być miejscem wolnym od wpływów i rozkazów. A teraz? Nie mogła zrobić niczego, poza znoszeniem tamtych dwóch. Oni byli jednak teraz daleko, zbyt daleko by Jannet zaprzątała sobie nimi głowę. Choć jeżeli uda im się przetrwać oblężenie Naczelnika, to kto wie, czy nie będą musieli ukryć przynajmniej kilka osób na gospodarstwie. W końcu żaden konstabl nie zna jego położenia, a jest na tyle odosobnionym miejscem, by przetrzymać tam poszukiwanych, przynajmniej do czasu, gdy początkowa wrzawa oraz obławy ucichną… -
- Nie czuj się jakoś wyróżniona, do tej pory wszyscy znani mi niezależni bandyci albo do nich dołączyli, albo uciekli do innych kolonii, aby tam szukać szczęścia, albo gryzą piach w płytkim grobie gdzieś na Wielkich Równinach. - dopowiedział Jimmy. Patricia jedynie pokiwała lekko głową, domyślając się, że choć i jej się to nie podoba, to nie może zrobić wiele, aby to zmienić.
-
— Mhm… — Pokiwała głową, myślami jednak krążąc w innym miejscu. — A ty? — Spojrzała na Jimmiego. — Co zamierzasz zrobić po tym wszystkim?
-
- Na pewno tu nie zostanę, bo na pewno władza wie, że tu jestem. A o ile wcześniej balansowałem na granicy prawa i bezprawia, teraz pewnie i za moją buźkę dadzą jakąś okrągłą sumkę. Więc pewnie się gdzieś zaszyję, nim to trochę przycichnie. A jeśli nie, to będę musiał zwiać do innej kolonii, bo nie widzę dla siebie zbyt wielu możliwości. Szczęśliwie większość zarobionego dzięki tobie złota mam wciąż przy sobie, bo nie zainwestowałem tu wszystkiego, więc póki co trochę pożyję.
-
— A stary pójdzie z tobą, nie? Czy planujecie się rozdzielić? — Dopytała.
-
- Stary zrzęda za bardzo mnie lubi, żeby mnie zostawić. No i ze wzajemnością, jest dla mnie jak ojciec. Będziemy się trzymać razem, jak za dawnych czasów: Dwaj rewolwerowcy w niekończącej się pogoni za bogactwem, sławą i szczęściem. Czy coś.
-
— M-hm. — Mruknęła w odpowiedzi, przenosząc wzrok na podłogę. Sama nie miała nic więcej do dodania od siebie, choć na przekór czuła gdzieś na końcu języka potrzebę, a nawet chęć rozmowy. Z nim. Nie potrafiła jednak znaleźć żadnych słów, które mogłyby użyźnić jałową, jeżeli pozbawioną ich, dyskusję.
-
- Jeśli już skończyłaś, to muszę cię znowu związać i wracać do swoich obowiązków. - powiedział i spojrzał na Patricię. Ta skinęła mu lekko głową i westchnęła. Przytuliła się do ciebie i pożegnała, opuszczając pomieszczenie.
-
Odprowadziła ją spojrzeniem.
— Skończyłam. Wiąż. — Odpowiedziała Jimowi, składając dłonie za plecami. Wciąż jednak pozostawała czujna, na wypadek gdyby sznury nie były jedyną rzeczą obchodzącą dłonie rewolwerowca. -
Tak jak poprzednio, gdy tylko usiadłaś na krześle, przywiązał ci nogi do nóg mebla, a później skrępował ci ręce w nadgarstkach, ramionach i przedramionach. Zrezygnował z knebla, ale pozostawił szmaty w pobliżu, i wyszedł. Jego miejsce szybko zajął inny człowiek, rozpoznałaś go bez trudu dzięki bladej cerze: to był ten sam partyzant, który miał zadbać o zatarcie śladów, a którego schwytano, choć udało mu się uciec. To on przyniósł również informacje o szpiegu w waszych szeregach, przez co wszyscy zrzucili winę na ciebie. Nie żeby z tego powodu on miał cię pilnować, najwidoczniej na dole nie radzili sobie tak dobrze z odpieraniem ataków ludzi Naczelnika i potrzebowali każdego do walki, a on nadawał się średnio, bo choć wciąż mógł korzystać z rewolweru, to miał prowizorycznie zabandażowaną rękę, więc nic więcej nie uniesie.
-
— Hmph. — Mruknęła niechętnie, widząc go. Choć większość oskarżeń, jakie na nią spłynęły, raczej były zasługą Davida, tak nie mogła powstrzymać się przed wrogością wobec partyzanta, który niejako ściągnął na jej osobę podejrzenia. Niedwuznacznie odwróciła krzesło w drugą stronę, stosunkując się do niego. Przynajmniej pocieszał ją fakt tego, że zabandażowany niewiele mógł jej zrobić: gdyby chciała, mogłaby uwolnić się. David nie wykazał się z doborem jej “strażnika”.
-
Trzeba przyznać, że miał niewielki wybór, bo gdy zaczęła się strzelanina, każdy władający bronią człowiek był potrzebny przy odpieraniu ataku stróżów prawa, nie zaś przy pilnowaniu ciebie. Blady partyzant nie spojrzał na ciebie ani razu, wpatrując się tępo w okno w ścianę. Ożywił się dopiero wtedy, gdy usłyszał jakiś dźwięk, który i ty dosłyszałaś, jakby szczęknięcie metalu o metal. Podszedł do okna, w którym widziałaś wcześniej ludzi, próbujących się tu włamać (albo tak ci się tylko wydawało), otworzył je i wyjrzał, rozglądając się uważnie. Gdy skończył, podszedł szybko do ciebie i szmatami zakneblował ci usta, do czego jakoś nie kwapił się wcześniej. Nim zrozumiałaś cokolwiek, co to miało w ogóle znaczyć, w oknie ponownie ukazała się zamaskowana twarz. Mężczyzna wszedł do środka, a po nim dwaj kolejni, od razu wymierzając w ciebie lufy swoich rewolwerów.
-
Czyli wcześniej nie wydawało jej się.
I to partyzant był zdrajcą.
Jeżeli ludzie Naczelnika zaskoczą teraz resztę na dole, nie będą mieli szans.
Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zwrócić ich uwagę na strych. I miało na to tylko jedną szansę.
“Tylko później nie żałuj.”
Szarpnęła swoim ciałem w stronę zejścia na schody tak, by z jak najgłośniejszym trzaskiem upaść na ziemię. Niech strzelają. Jannet nie zamierzała się poddać. Od razu po walnięciu o ziemię spróbowała przyczołgać się choć trochę bliżej włazu, z nadzieją, że nawet jeżeli nie wydostanie się z strychu, to na choćby pół sekundy opóźni nacierających.