Plantacja Fitzsimmonsów
-
- Nie czuj się jakoś wyróżniona, do tej pory wszyscy znani mi niezależni bandyci albo do nich dołączyli, albo uciekli do innych kolonii, aby tam szukać szczęścia, albo gryzą piach w płytkim grobie gdzieś na Wielkich Równinach. - dopowiedział Jimmy. Patricia jedynie pokiwała lekko głową, domyślając się, że choć i jej się to nie podoba, to nie może zrobić wiele, aby to zmienić.
-
— Mhm… — Pokiwała głową, myślami jednak krążąc w innym miejscu. — A ty? — Spojrzała na Jimmiego. — Co zamierzasz zrobić po tym wszystkim?
-
- Na pewno tu nie zostanę, bo na pewno władza wie, że tu jestem. A o ile wcześniej balansowałem na granicy prawa i bezprawia, teraz pewnie i za moją buźkę dadzą jakąś okrągłą sumkę. Więc pewnie się gdzieś zaszyję, nim to trochę przycichnie. A jeśli nie, to będę musiał zwiać do innej kolonii, bo nie widzę dla siebie zbyt wielu możliwości. Szczęśliwie większość zarobionego dzięki tobie złota mam wciąż przy sobie, bo nie zainwestowałem tu wszystkiego, więc póki co trochę pożyję.
-
— A stary pójdzie z tobą, nie? Czy planujecie się rozdzielić? — Dopytała.
-
- Stary zrzęda za bardzo mnie lubi, żeby mnie zostawić. No i ze wzajemnością, jest dla mnie jak ojciec. Będziemy się trzymać razem, jak za dawnych czasów: Dwaj rewolwerowcy w niekończącej się pogoni za bogactwem, sławą i szczęściem. Czy coś.
-
— M-hm. — Mruknęła w odpowiedzi, przenosząc wzrok na podłogę. Sama nie miała nic więcej do dodania od siebie, choć na przekór czuła gdzieś na końcu języka potrzebę, a nawet chęć rozmowy. Z nim. Nie potrafiła jednak znaleźć żadnych słów, które mogłyby użyźnić jałową, jeżeli pozbawioną ich, dyskusję.
-
- Jeśli już skończyłaś, to muszę cię znowu związać i wracać do swoich obowiązków. - powiedział i spojrzał na Patricię. Ta skinęła mu lekko głową i westchnęła. Przytuliła się do ciebie i pożegnała, opuszczając pomieszczenie.
-
Odprowadziła ją spojrzeniem.
— Skończyłam. Wiąż. — Odpowiedziała Jimowi, składając dłonie za plecami. Wciąż jednak pozostawała czujna, na wypadek gdyby sznury nie były jedyną rzeczą obchodzącą dłonie rewolwerowca. -
Tak jak poprzednio, gdy tylko usiadłaś na krześle, przywiązał ci nogi do nóg mebla, a później skrępował ci ręce w nadgarstkach, ramionach i przedramionach. Zrezygnował z knebla, ale pozostawił szmaty w pobliżu, i wyszedł. Jego miejsce szybko zajął inny człowiek, rozpoznałaś go bez trudu dzięki bladej cerze: to był ten sam partyzant, który miał zadbać o zatarcie śladów, a którego schwytano, choć udało mu się uciec. To on przyniósł również informacje o szpiegu w waszych szeregach, przez co wszyscy zrzucili winę na ciebie. Nie żeby z tego powodu on miał cię pilnować, najwidoczniej na dole nie radzili sobie tak dobrze z odpieraniem ataków ludzi Naczelnika i potrzebowali każdego do walki, a on nadawał się średnio, bo choć wciąż mógł korzystać z rewolweru, to miał prowizorycznie zabandażowaną rękę, więc nic więcej nie uniesie.
-
— Hmph. — Mruknęła niechętnie, widząc go. Choć większość oskarżeń, jakie na nią spłynęły, raczej były zasługą Davida, tak nie mogła powstrzymać się przed wrogością wobec partyzanta, który niejako ściągnął na jej osobę podejrzenia. Niedwuznacznie odwróciła krzesło w drugą stronę, stosunkując się do niego. Przynajmniej pocieszał ją fakt tego, że zabandażowany niewiele mógł jej zrobić: gdyby chciała, mogłaby uwolnić się. David nie wykazał się z doborem jej “strażnika”.
-
Trzeba przyznać, że miał niewielki wybór, bo gdy zaczęła się strzelanina, każdy władający bronią człowiek był potrzebny przy odpieraniu ataku stróżów prawa, nie zaś przy pilnowaniu ciebie. Blady partyzant nie spojrzał na ciebie ani razu, wpatrując się tępo w okno w ścianę. Ożywił się dopiero wtedy, gdy usłyszał jakiś dźwięk, który i ty dosłyszałaś, jakby szczęknięcie metalu o metal. Podszedł do okna, w którym widziałaś wcześniej ludzi, próbujących się tu włamać (albo tak ci się tylko wydawało), otworzył je i wyjrzał, rozglądając się uważnie. Gdy skończył, podszedł szybko do ciebie i szmatami zakneblował ci usta, do czego jakoś nie kwapił się wcześniej. Nim zrozumiałaś cokolwiek, co to miało w ogóle znaczyć, w oknie ponownie ukazała się zamaskowana twarz. Mężczyzna wszedł do środka, a po nim dwaj kolejni, od razu wymierzając w ciebie lufy swoich rewolwerów.
-
Czyli wcześniej nie wydawało jej się.
I to partyzant był zdrajcą.
Jeżeli ludzie Naczelnika zaskoczą teraz resztę na dole, nie będą mieli szans.
Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zwrócić ich uwagę na strych. I miało na to tylko jedną szansę.
“Tylko później nie żałuj.”
Szarpnęła swoim ciałem w stronę zejścia na schody tak, by z jak najgłośniejszym trzaskiem upaść na ziemię. Niech strzelają. Jannet nie zamierzała się poddać. Od razu po walnięciu o ziemię spróbowała przyczołgać się choć trochę bliżej włazu, z nadzieją, że nawet jeżeli nie wydostanie się z strychu, to na choćby pół sekundy opóźni nacierających. -
Na pewno zwróciło to uwagę reszty, ale pytanie, czy pod ogniem ludzi naczelnika ktokolwiek zdecyduje się iść na górę, aby sprawdzić, co się stało? Tamci jednak, choć mieli ku temu pełną sposobność, nie skierowali się do drzwi. Zamiast tego je zabarykadowali skrzyniami i wszystkim innym, co było pod ręką, a później wspólnie postawili krzesło, na którym siedziałaś.
- Możemy sobie pomóc. - powiedział jeden z zamaskowanych napastników, siadając naprzeciwko ciebie na jakiejś skrzynce. - Mamy na pieńku z tą kurwą naczelnikiem tak samo jak ty i reszta tej wesołej gromadki. No, nasz szef ma. Jeśli nienawidzisz go tak samo jak on, mamy przedstawić ci propozycję, na której skorzystamy wszyscy, a ten stary gnój dostanie co najwyżej kulkę, stryczek albo wycieczkę do jakiejś kolonii karnej. Zainteresowana? -
Jej źrenica rozszerzyła się. To nie są ludzie Naczelnika, przynajmniej jeżeli miałaby wierzyć im słowom. A jeżeli mówią prawdę, to współpraca z nimi pozwoliłaby na wydostanie się żywym z tego pierdolnika. Jednak Jannet była daleko od zaufania im.
Kiwnęła głową. -
- Kawaleria niedługo się zjawi, powinniście wytrzymać do tego czasu. Wiecie też pewnie, że musicie stąd uciec, bo nawet jeśli zabijecie wszystkich jego ludzi, Naczelnik dowie się, gdzie was szukać i sprowadzi tu jeszcze więcej rewolwerowców, żeby was sprzątnąć. Mojego szefa nie obchodzi, gdzie się udacie, ale za dwa tygodnie od teraz (zleci szybciej niż myślisz, nie będę przeciągać oczekiwania) stawisz się z tymi, którzy zdecydują się do ciebie dołączyć, w opuszczonym domu na Wielkich Równinach, ludzie mojego szefa, jego bliscy współpracownicy, będą tam czekać i dogadacie się co do umowy. Ja mogę na jej temat powiedzieć tyle, ile sam wiem: Pomagacie pogrążyć Naczelnika tak, żeby stracił swoją władzę, majątek, reputację, funkcję i wszystko inne. Po tym my go usuwamy, albo zginie w procesie, albo przez jakiś wypadek czy coś. Usunięcie go bardzo pomoże mojemu szefowi, a on się wam odwdzięczy. Nie powiem, kto to dokładnie jest, ale gwarantuję, że ma tyle władzy, żeby wyjaśnić wszystkie wasze problemy z prawem i wyczyścić kartoteki, żebyście mogli zacząć od nowa. No i sporo zapłacić, a może i dać uszczknąć coś z majątku Naczelnika. Stoi? Nie musisz się teraz na wszystko zgodzić, przysłali nas tu, abyśmy przekonali cię do stawienia się na rozmowy w odpowiednim miejscu i czasie, później sama zdecydujesz, co zrobić z tym fantem.
-
Przez knebel w swoich ustach nie mogła im odpowiedzieć; właściwie, nie miała zbyt wielu jakichkolwiek innych opcji. Tylko słowa tych ludzi szumiały jej w głowie. Kiwnęła na znak zrozumienia.
-
- Musimy wrócić do szefa, żeby powiedzieć mu, co i jak. No i jak przyjdzie odsiecz to nie chcemy tu być. A, jeszcze jedno. - powiedział i zmarszczył czoło, gdy coś mu się przypomniało. Odwrócił się do jednego ze swoich ludzi i kiwnął głową, a ten nagle wycelował rewolwer w twojego strażnika i wpakował mu w korpus trzy kulki, o wiele więcej, niż było potrzeba, aby go zabić. - Spokojnie, gość był szpiclem Naczelnika od jakiegoś czasu. Złamali go na przesłuchaniu, zaczął sypać, ale wrócił do reszty, żeby donosić o tym, co robią Partyzanci. Nie mamy raczej wiele czasu, po strzałach ktoś prawie na pewno będzie chciał tu przyjść i to pod drzwiami długo go nie powstrzyma. Opowiedz co chcesz, gdy tu przyjdą, ale koniecznie wspomnij o papierach, które ten typ powinien mieć w swojej kurtce. Chcesz nam coś powiedzieć zanim odejdziemy?
-
Jannet miała pewne słowa, które chciała im powiedzieć, ale to tylko rzuciłoby podejrzenia na jej osobę, gdy reszta już tu przybędzie. Pokiwała przecząco głową.
-
Wstał i uchylił ci kapelusza po czym wraz ze swoimi ludźmi błyskawicznie opuścił strych. Rzeczywiście, hałas, jaki spowodowałaś, a później wystrzały z rewolweru wzbudziły czyjąś uwagę. Ktoś dobijał się do drzwi, a nawet wołał cię po imieniu, ale nie dało to wiele przez barykadę ze skrzyń. Dopiero po kilku minutach do środka weszli kolejno Jimmy i Clyde, omiatając pomieszczenie lufami rewolwerów. Po ich twarzach mogłaś poznać, że nie mieli zielonego pojęcia co tu się stało. Jimmy schował broń do kabur i przeczesał raz jeszcze cały strych, a stary Partyzant klęknął przy swoim człowieku, sprawdzając jego tętno, co było pustym i daremnym działaniem, skoro leżał w kałuży krwi, a później zamknął mu oczy. Spojrzał na ciebie pustym wzrokiem, nie widziałaś w nim gniewu, właściwie nie widziałaś nic. Pewnie widział już śmierć wielu ludzi, których prowadził do boju, większość z nich pochował, a ten młody rewolwerowiec mógł być mu szczególnie bliski. Ciężko powiedzieć jak zareaguje na wieść o jego zdradzie.
- Jak? - wykrztusił tylko, po czym odwrócił się i odszedł do okna, aby znów skupić się na obronie domu plantatorów. -
Nie będąc w stanie powiedzieć czegokolwiek przez knebel tkwiący w jej ustach, pokręciła tylko głową. Będzie musiała opowiedzieć im każdy szczegół, wiedziała o papierach w kurtce partyzanta, ale domyślała się, że inni wcale nie będą musieli uwierzyć w ich wiarygodność, szczególnie jeżeli wspomni o nich w nieodpowiednim momencie. Przedstawi wszystko po kolei, by nie pozostawić żadnych wątpliwości, jednak na razie mogła tylko czekać.