Wioska Caelfall
-
- Znaleźliśmy człowieka w lesie, rannego. - odparła. - Nie wiemy jak mu pomóc, więc sołtys kazał posłać po ciebie. Jeśli ty mu nie pomożesz, to pewnie zginie.
-
-- Przyspieszmy więc, trzeba mu pomóc jak najszybciej. – jak powiedział, tak zrobił, i zaczął szybciej iść.
-
Od twojej ostatniej wizyty wioska w ogóle się nie zmieniła. Ludzie albo byli zajęci swoimi sprawami i pracą, albo udawali, że są nimi zajęci. W końcu wioska położona była z dala od większych traktów, miast czy jakichkolwiek ważnych lokacji. Jacykolwiek goście bywali tu rzadko, ale gdy się pojawili, wzbudzali już niemałą sensację, tak jak ten tu. Złożono go na ścianie w jednej ze stodół, stali nad nimi sołtys, jego żona oraz dwóch chłopów. Poszkodowany był mężczyzną w sile wieku, dobrze zbudowanym, z długą brodą zaplataną w warkocze i krótkimi blond włosami. Ubrany był w zwykłą tunikę, spodnie, buty i pas, zwinięty płaszcz z kapturem podłożono mu pod głowę. Obok niego leżał tobół z rzeczami, a także pokaźny zestaw broni: nóż o ząbkowanym ostrzu, sztylet, długi miecz, kołczan pełen strzał, łuk i jednoręczny topór. Rana, o której mówiła Tsia, była raczej spora, sądząc po tym, jak duża część tuniki była ciemna od krwi, ale bez dokładnych oględzin nie stwierdzisz więcej, może poza tym, że mężczyzna był nieprzytomny, chociaż oddychał.
-
Podszedł do mężczyzny i ruchem ręki pokazał chłopom, żeby zdjęli mu zakrwawioną tunikę. Żeby jakkolwiek można było mu pomóc, konieczne jest zobaczenie tej rany.
-
Zajęli się tym od razu, o nic nie pytając.
- To oni go znaleźli. - wyjaśnił ci sołtys. - Nie mogli zrobić wiele, więc przynieśli go tutaj, a ja posłałem Tsię po ciebie.
Rana była paskudna, bez dwóch zdań, ale nie należała do tych, które gwarantowały śmierć. Jeśli się postarasz, mężczyzna z tego wyjdzie. Była to rana w boku, wyglądająca jak zadana jakąś bronią kłującą, mogły to też być kły dzikiego zwierzęcia, na przykład dzika. -
-- Hmm… – przyjrzał się dokładnie ranie. – To mi wygląda albo na jakąś broń, albo na robotę kłów jakiegoś zwierza. Przynieście mi jakiś mocny alkohol. Wolałbym zamknąć tę ranę. Potrzebujemy więc rozgrzanego żelaza. Chociaż… – przypomniał sobie jak podczas podróży odbierał poród jednego zwierzęcia. Niestety pech chciał że dziecko nie chciało przejść przez pochwę, więc nauczyciel posunął się do otwarcia macicy, wyciągnął dziecko, a następnie zaszył ranę. To nie byłoby takie głupie. – Zmiana planów – klasnął w dłonie. – Dajcie mi igłę i nić.
-
Sołtys przekazał twoje polecenia reszcie i tak po chwili chłopi wrócili, jeden z wiadrem wypełnionym piwem z lokalnej karczmy, drugi z glinianym dzbankiem lokalnego samogonu. Żona sołtysa z kolei przyniosła igłę i nici. Wszystko to położono obok ciebie.
-
-- Piwo wypijcie, czy coś. Nie jest mi potrzebne – powiedział. Podwinął rękawy, po czym złożył ręce w literę U i dał ruchem głowy znać chłopowi z samogonem, aby polał mu dłonie alkoholem. Gdy chłop łał mu samogonem po rękach, zwrócił się jeszcze do żony sołtysa. – Nawlecz proszę nić przez igłę. Moje palce niezbyt się do tego nadają.
-
Oboje pokiwali głowami, robiąc to, o co ich poprosiłeś. Może z wyjątkiem wypicia piwa, chwilowo chyba nikt nie miał na to ochoty.
-
Po odkażeniu rąk wziął do lewej ręki dzbanek samogonu i tym, co tam zostało, polał ranę tajemniczego człowieka. Gdy to zrobił, wziął od sołtysowej igłę z nicią i przystąpił do szycia rany.
-
Reakcja mężczyzny upewniła cię, że twoja metoda była skuteczna, bo w chwili, w której wylałeś na niego alkohol, natychmiast się zbudził, wrzeszcząc z bólu. Pełne gniewu spojrzenie wbił prosto w ciebie, bo byłeś najbliżej, i nim chwyciłeś igłę, uderzył cię pięścią w twarz. Nie był to szczególnie groźny cios, w najgorszym wypadku zostanie ci po nim tylko siniak, ale wciąż zabolało, nawet biorąc pod uwagę twoje drakonidzkie geny. Nim mężczyzna zaatakował znowu, towarzyszący ci chłopi zdołali go przytrzymać w miejscu, on zaś zdawał się powoli uspokajać.
-
-- AŁA! – zakrzyknął pół-smok. – Przytrzymajcie go proszę dobrze, żeby to się nie powtórzyło – zwrócił się do chłopów, po czym spojrzał na mężczyznę, którego chciał operować. – Wiem, że bolało, ale innej metody na oczyszczenie rany nie znam. Nie jestem tu po to, żeby cię skrzywdzić, lub nie daj Boże zabić. Chcę ci pomóc, szyjąc tę ranę. Dasz radę ze mną współpracować?
-
Skinął głową i dalej leżał już spokojnie, choć mężczyźni wciąż stali w pobliżu, gotowi go przytrzymać, gdyby jednak znów miał się na ciebie rzucić.
- To był dzik. - wyjaśnił, wskazując na ranę. - Stało się to podczas polowania. -
-- Dzik, powiadasz? – ponownie spróbował wziąć do ręki igłę z nicią. Jeśli mu się tym razem udało, przystąpił do szycia rany. – Teraz zaboli.
-
- Znosiłem większy ból. - mruknął i rzeczywiście, choć widać było po nim, że cierpiał, to zniósł cały zabieg bez narzekania czy choć jednego jęku bólu. No i nie dał ci znowu w twarz.
-
Zakończył przeprowadzanie operacji i odłożył zakrwawioną igłę.
-- Dajcie mi jeszcze jakiś bandaż lub duży kawałek czystej tkaniny. -
Zwykłych chłopów nie było stać na bandaże i w sytuacjach takich jak te musieli radzić sobie przy pomocy bardziej prowizorycznych metod, tak więc z dwóch rzeczy, o które prosiłeś, otrzymałeś tą drugą.
-
Przyłożył tkaninę do zaszytej rany, a następnie dał znać chłopom, aby ponownie założyli oparowanemu jego koszulę.
-- Teraz musisz trochę odpocząć. No i trzeba będzie to kontrolować. -
Mężczyzn wyrwał im z rąk koszulę i ubrał się sam, od razu wstając na nogi.
- Nie trzeba. Muszę się zbierać, mam wiele do zrobienia. - powiedział, trzymając się za zraniony bok. - Ale dziękuję wam za pomoc. Wspomnę waszą wioskę w modlitwie do mojego boga. -
- Naprawdę zalecam zostanie tu na przynajmniej kilka dni. Chcę mieć pewność, że rana zagoi się dobrze. Nie mam pewności, że coś ci się nie stanie z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, kiedy nikt nie będzie w stanie ci pomóc.