Dom Ghaveza
-
Ghavez zastanawiał się cały czas, co może stać za tymi mordami. Chociaż doskonale widział ślady pazurów na ciałach, tak przecież nawet zwykły chłop ze wsi wie, że niejedna bestia ma ostre pazury. Tak samo z ostrymi kłami, które wygryzły tym ludziom całe kończyny i płaty ciała.
W głębi duszy Ghavez obawiał się, że bestią, która jest za to odpowiedzialna, jest wilkołak. Żal byłoby mu zabijać swojego. Z resztą jego kodeks moralny zabrania mu mordowania wilkołaków i przedstawicieli ras rozumnych, dlatego w jego sercu tlił się płomyk nadziei, że nie będzie musiał mierzyć się z jakąś rasą, lecz ze zwykłą bestią, którą należy zabić.
Wziął wszystko to, co było mu potrzebne - cały jego typowy ekwipunek //z Karty//. Na szybkości napisał krótki liścik dla Perwarina, że wyruszył w drogę z powodu zlecenia niecierpiącego zwłoki.
Wsiadł na swojego ogiera i powiedział:
-- Jedźmy. -
Tamci nie mieli wierzchowców, szli więc przodem, ty jechałeś za nimi, czasem prowadząc konia za uzdę, bo i tempo podróży nie było wielkie. Szczęśliwie wielkim nie był też dystans, który musieliście pokonać. Po około trzech godzinach żołnierze skręcili, opuszczając gościniec. Po przedarciu się przez trawy, krzewy i chaszcze, dotarliście na małą polanę. Musiała służyć za obozowisko, widziałeś wygasłe już ognisko, służące za siedziska pniaki i kłody, gdzieniegdzie resztki namiotów czy jakichś przedmiotów należących do pomordowanych. Oraz krew. Już wyschłą, ale wciąż pełno jej było na ziemi, tak jak różnych śladów.
- Tu znaleźliśmy trupy. - wyjaśnił ci jeden z żołnierzy, choć odór śmierci, jaki unosił się na tym miejscem, sprawiał, że było to oczywiste.
- No, nie do końca my. - poprawił go drugi. - Zrobili to chłopi z Emall, sporej wioski położonej niedaleko. To około trzech kilometrów na północ stąd, wystarczy iść gościńcem.
- Powodzenia. - rzucił ci jeszcze pierwszy z wojowników i odszedł wraz ze swoim kompanem, zapewne do posterunku, o którym wcześniej wspominał setnik, który cię zwerbował. -
-- Przyda się – skwitował życzenie powodzenia. Zaczął od spoglądania na wszystkie ślady, które się tu znajdowały. Tak najprędzej dowie się, co tu zaszło.
-
Nie widziałeś śladów końskich kopyt czy kół wozu, więc mogłeś założyć z całą pewnością, że ofiary przybyły tu na piechotę, rozkładając obóz na noc. Sądząc po śladach i ilości namiotów, miałeś do czynienia z minimum sześcioma, a maksymalnie dziesięcioma osobami. Ślady ludzi nie były wyraźne, a jeśli już, to ich właściciele byli obuci, więc ciężko powiedzieć ci coś więcej o nich samych, ciężko nawet stwierdzić, czy wszyscy byli ludźmi, w jakim wieku byli i tak dalej. Czymkolwiek zaś był stwór, który dokonał masakry, nie zostawił po sobie wiele śladów, może z wyjątkiem krwi i trupów, albo też był bardziej inteligentną bestią, niż pierwszy z brzegu potwór, i potrafił je za sobą zatrzeć. W takim wypadku w grę mogli wchodzić również bandyci, którzy w jakiś sposób upozorowali atak dzikiej bestii, aby ukryć swoje działania.
-
-- Hmm… – mruknął pod nosem. Zaczął po kolei sprawdzać namioty. Może tam znajdzie jeszcze coś ciekawego.
-
Dzięki temu możesz wykluczyć to, że ktoś podszywał się pod jakiegoś dzikiego stwora, ponieważ w namiotach znalazłeś nieco kosztowności, głównie złotych i srebrnych monet, były tam też futra i broń. Aż dziw, że cesarscy żołnierze ani okoliczni chłopi nie zabrali tego, gdy przybyli na miejsce i odkryli masakrę. Tak czy siak, nie znalazłeś w środku nic, co naprowadziłoby cię na trop czym jest potwór, który tego dokonał, albo kim byli ci, których dopadł.
-
Mało informacji… Co to mogło być? Ale skoro pozostało tyle różnorakich kosztowności, należy uznać, że to był nie tylko potwór, ale że nie jest to potwór chciwy, posługujący się złotem czy srebrem, żeby na przykład uwić gniazdo lub żeby przekonać samicę do siebie.
Wyszedł z namiotu, aby popatrzeć na krew pozostałą w miejscu zdarzenia. Może zapach krwi lub cokolwiek innego go jakoś zaprowadzi. -
Krew jak krew, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłeś ustalić, że jest to nic innego, jak krew pomordowanych ludzi, a przynajmniej niczym nie różniła się od ludzkiej. Wątpliwe zresztą, aby ci nieszczęśnicy mieli tyle szczęścia czy zdolności, aby zranić monstrum, które ich napadło i wymordowało.
-
Ani krew, ani nic… Ghavez postanowił rozpalić ognisko i chwilę poczekać, licząc na to, że bestia albo sama przyjdzie, albo… Że na bank nikogo nie będzie w pobliżu, co pozwoli mu przyjąć formę wilkołaka. Z wilkołaczymi zmysłami może prędzej coś znajdzie.
-
Rozpalenie ogniska poszło ci sprawnie. Podobnie jak czekanie jakiś czas w bezczynności, bowiem bestia się nie zjawiała. Zresztą, po co miałaby tu wrócić? Mogłeś jednak przemienić się w Wilkołaka i spróbować szczęścia w ten sposób, zakładając, że na nikogo nie wpadniesz, w końcu był środek dnia i szansa na spotkanie jakiegoś podróżnego, chłopa pochodzącego z wioski, która odnalazła miejsce masakry, kupca, bartnika, drwala, myśliwego czy kogokolwiek innego była większa niż gdybyś przemienił się w nocy.
-
Z jednej strony Ghavez przemieniłby się w Wilkołaka, jednakże czy to na pewno dobry pomysł? Usłyszał jak część jego mózgu podpowiada mu, że w środku dnia przemiana w stwora, jakim jest naprawdę, to czysty idiotyzm. Faktycznie w lesie mógłby znaleźć drwala, bartnika czy myśliwego i stąd już prosta droga do tego, aby rozpoczęte zostało polowanie na Wilkołaka. Wszak na pewno wszyscy by pomyśleli, że to właśnie Wilkołak-Ghavez pomordował tych ludzi.
Tu nie ma co siedzieć. Nie wiadomo nic o niczym.
-- Czekaj tu – powiedział do swojego końskiego kompana. Przywiązał uprząż do drzewa, po czym wyciągnął swój srebrny miecz, aby znalazł się w jego prawej ręce. Postanowił iść głębiej w las, może tam coś znajdzie. -
Przeczesywanie lasu również nie zdało się na wiele, może poza tym, że ciągle miałeś wrażenie, jakbyś był obserwowany. Ale niemal każdy odnosił takie wrażenie, gdy tylko wszedł w leśne ostępy, nie trzeba było być łowcą potworów tropiącym jakieś monstrum. Gdy miałeś już wracać z powrotem, usłyszałeś jakieś dalekie odgłosy, które po chwili rozpoznałeś jako ludzkie nawoływania, okrzyki i rozmowy.
-
Mocniej złapał rękojeść miecza i zaczął biec w stronę nawoływania.
-
Im bliżej do źródła głosów, tym wyraźniejsze one były, doszły do nich też inne dźwięki, przede wszystkim stukot siekier. Wyłaniając się z leśnego gąszczu, trafiłeś na sporych rozmiarów przesiekę, na której stało kilkanaście prostych chat z ociosanych bali oraz nieco więcej prostych namiotów, między nimi zaś kamienne kręgi otaczające wygasłe już ogniska oraz prymitywną zagrodę. Wszędzie zaś wokół roiło się od rosłych mężczyzn - drwali i smolarzy. Jedni zajęci byli produkcją smoły w smolarniach, inni ścinali drzewa przy pomocy pił i siekier, kolejni poganiali woły, które ciągnęły powalone pnie, jeszcze następni korowali drzewa i obcinali zbędne gałęzie. Część z nich ostrzyła też narzędzia, gotowała strawę czy układała gotowe bale na stosy.