Wielkie Równiny
-
Ciężko powiedzieć, żeby był “nic niepodejrzewający”, jeśli dobrą chwilę mierzyłeś do niego z broni. Pewnie liczył na to, że jego wyjaśnienia, prawdziwe lub nie, przekonają cię, ale wątpliwe, aby to na tym opierał cały swój plan, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że każdy na twoim miejscu mógłby zareagować podobnie. Tak czy siak, to całe gadanie o wyostrzonych zmysłach, sile, szybkości, wytrzymałości czy zwinności musiało zawierać więcej, niż tylko ziarenko prawdy, bo chwilę przed tym, jak nacisnąłeś spust, mężczyzna rzucił się w bok, unikając kuli, jednocześnie silnym kopnięciem obalając cię na ziemię.
-
Zassał haust powietrza kompletnie zaskoczony szybkością ataku przeciwnika i runął na ziemię. Co gorsza upadając, mimowolnie nacisnął spust rewolweru przez co wystrzelił kolejną kulę w przestrzeń, pozostawiając w bębnie rewolweru jeden pocisk. Leżąc na ziemi ponownie zaczął odczuwać znajome uczucie strachu o własne życie, niczym fizyczny ciężar miażdżący mu klatkę piersiową. Będąc pewny że adwersarz lada chwila rzuci się na niego aby go wykończyć, w akcie desperacji strzelił ponownie przed siebie, poświęcając niewiele czasu na celowanie i bardziej zgadując gdzie będzie znajdować się wróg.
-
Jak mogłeś się spodziewać, spudłowałeś, potrzebny byłby tu prawdziwy łut szczęścia, aby kula dosięgnęła przeciwnika. Ale, tym razem wbrew twoim przewidywaniom, atak, który miałby zakończyć twoje życie nie nastąpił. Tak właściwie nie nastąpiło nic.
-
W danej chwili nie był w stanie choćby pomyśleć aby jeszcze coś zrobić, więc jedynie patrzył na człowieka-przemieńca
-
Nawet tego nie zrobiłeś, bo ten zniknął. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę, że ta ciemna plamka, oddalona o jakieś półtora kilometra, to właśnie on, uciekający z zawrotną prędkością nawet w swej ludzkiej postaci. Czyli, w pewnym sensie, udało ci się odnieść sukces.
-
Antek:
Podróż mijała wam zadziwiająco spokojnie. No, w zasadzie to właśnie tak mijać powinna, ale odkąd tylko opuściliście Dodge, miałeś wrażenie, że zaraz coś się schrzani. Póki co jednak przemierzaliście prerię w dość dobrym tempie, nie niepokojeni przez tubylców, zwierzęta czy dzikie bestie. Tak jak zwykle, w okolicach południa zatrzymano wozy, które później ustawiono w krąg, gdzie skryli się ludzie i zwierzęta. Postój. -
Grant zdecydował wykorzystać postój, aby bliżej poznać pozostałych najemników, którzy biorą udział w zleceniu. Postanowił więc poszukać swoich kompanów, aby wejść z nimi w rozmowę. W końcu trzeba było wiedzieć, z kim się współpracuje.
-
Traper jak zwykle kręcił się gdzieś w promieniu kilometra od postoju, czy to sprawdzając okolicę w poszukiwaniu niebezpieczeństw, czy to polując, aby uzupełniać wasz jadłospis świeżym mięsem. Pozostali pełnili warty w różnych częściach obozu, choć nic nie wskazywało na to, abyście mieli zostać zaatakowani.
-
Nawet jeśli nic nie wskazuje na to, żeby cały konwój został zaatakowany, tak wszystko może szybko się zmienić. Aby nie ulec potencjalnemu elementowi zaskoczenia, łowca nagród wyciągnął jeden ze swoich rewolwerów Wembley Mark IV, i rozpoczął obserwację terenu, aby mieć pewność, że konwój rzeczywiście jest bezpieczny.
-
- Fajny mieczyk. - rzucił w twoją stronę jeden z najemników, gdy jego podrywy względem waszej towarzyszki spełzły na niczym (znowu) i musiał znaleźć sobie inne zajęcie.- Zabiłeś nim kiedyś kogoś?
-
Nie odwrócił się w stronę najemnika, który to odrzekł, skupiając się raczej na obserwacji terenu.
-- Mnóstwo ludzi padło od tej broni, czy to bandyci, czy to Ubairgowie. Jestem pewien, że mógłbym tym mieczem zabić Amaksjanina, gdyby doszło do walki wręcz z tymi dzikusami. - odpowiedział obojętnym tonem. -
- Brzmi groźnie. Czyli chyba dobrze, że mamy cię po naszej stronie, co? - powiedział i zaśmiał się pod nosem, po czym wyciągnął do ciebie dłoń. - Wilhelm Knapp.
-
-- Ta. - skwitował krótko, a następnie wyciągnął swoją dłoń w geście uścisku. - Grant Wallach.
-
- Zebrała nam się tu ciekawa ekipa, jak myślisz? - zagadnął, opierając się plecami o wóz stojący w pobliżu. Miał pewnie na myśli pozostałych najemników.
-
-- Najprawdopodobniej. Choć ciebie i tak najbardziej interesuje tamta kobieta, nie? - odparł, dalej obserwując okolicę.
-
- Musisz przyznać, że jest niezła, co? - odparł z uśmiechem, wskazując głową w jej kierunku. - Ale wydaje się być odporna na moje wdzięki.
-
-- Ta, jest niezła. Może bym spróbował do niej zagadać, ale nie noszę tej maski bez powodu. - odparł, lekko stukając pięścią po swej metalowej masce, a następnie westchnął. - Nieważne, nie będę się dzielił tym, dlaczego noszę to ustrojstwo. Mam tylko nadzieję na to, że jeśli spotkamy po drodze dzikusów, to rozprawimy się z nimi w miarę szybko.
-
- Walczyłem już kiedyś z dzikusami, ciężko nie było, zwłaszcza jak sami pchają ci się pod karabin. Wziąłem tę robotę po to, żeby odpocząć po bardziej wymagających misjach.
-
-- Ja w zasadzie powracam do fachu łowcy nagród. To zlecenie ma być dla mnie rozgrzewką przed poważniejszymi zadaniami.
-
- Ta? Ciekawe, bo wracać trzeba gdzieś, gdzie się już było. A jakoś wcześniej nie obiło mi się o uszy twoje nazwisko ani dokonania.